Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2010, 14:24   #5
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Chuck tkwił za barem jak wryty, jakby bojąc się, że wszystko może się wraz jego ruchem zmienić, i to niekoniecznie na korzyść. W czarnym kombinezonie korporacji przypominał przerośniętą mrówkę stojącą na dwóch nogach. Wydawał się być znacznie wyższy niż jego sześć stóp wzrostu dzięki niemal chorobliwie chudej posturze. Długa szyja, wyrastająca ze sztywnego kołnierza skafandra niczym z żółwiej skorupy, zakończona była podłużną twarzą krótko ostrzyżonej głowy. Lekko odstające uszy i podkrążone, okrągłe oczy dopełniały obraz przystojniaka w średnim wieku.
W kantynie C-28, przy stoliku nieopodal baru, na lśniącej posadzce szybko powiększała się gęsta kałuża krwi. Barczysty górnik zapominając o całym świecie z zachłannością, której gorliwość mogła równać się tylko spragnionego na pustyni wędrowca, chłeptał tryskającą z przedziurawionej tętnicy krew. Zębami i ustami wzgryzał się w ranę, a ciśnienie brunatnej juchy zabierało mu oddech. Mlaskał i mamrotał pozbawione sensu strzępy słów krztusząc się łapczywie.
Ciepłe? Ciepło? Co on kurwa bredzi?! - Chuck nie odrywając wzroku od oszałamiającej sceny, przełknął ślinę. Nagle zrobiło się za barem niesamowicie gorąco. Kropla potu, co wystąpiła równie gwałtownie jak całe zdarzenie, zatrzymała się w fałdach jego zmarszczonego czoła. Dużo widział w zawodzie, ale nagłość i absurd sytuacji sparaliżował go. Na chwilę. Wraz z wydechem zimnego powietrza poczuł osadzające się w nim, powracające opanowanie. Z przycisku cichego alarmu jego palce jak pająk powędrowały po omacku pod blatem. Kątem oka uchwycił ruch. Za rozwartymi drzwiami magazynu przemknęła jakby na paluszkach sylwetka kurczącego się w sobie Polaczka. W końcu ręka Chucka drżąc nieznacznie namacała twardy chłód znajomego kształtu. Pewniej zamknęła się na metalowej rączce czarnego kija basebolowego. Brutal pochylony nad bezwładnie siedzącą w krześle, a może raczej uwieszoną w jego garściach ofiarą, nie przestawał chlipać krwi. Nawet wtedy, gdy z hukiem otworzyły się grodzie kantyny. Do środka wpadło dwóch ochroniarzy. Uderzyła ich pustka i cisza pomieszczenia. Zatrzymali się zbici z tropu rozkładając ręce w stronę powoli wychodzącego zza baru Chucka, w geście „What the fuck?!”. Tamten ruchem głowy wskazał na stolik częściowo zasłonięty filarem zakręcającego baru. Zobaczyli. Zanim zrozumieli co widzą, podbiegli do stolika. Młodszy ochroniarz chwycił za ramię napastnika odciągając go od ofiary i jednocześnie próbując założyć na niej dźwignię.

- Czekaj młody! Kurwa! – krzyknął starszy, jak się okazało bardziej doświadczony partner.

Z miejsca wyszarpnął paralizator z kabury uczepionej do uda bojowego kombinezonu. Za późno. Górnik szarpnięty do tyłu wybił sie nagle z przysiadu i twardym ochraniaczem łokcia skafandra uderzył młodego przez głowę. Ochroniarz zachwiał się do tyłu i poślizgnął na lepkiej posadzce, ciężko lądując w czerwonej kałuży obok zbroczonego krwią, zakrzywionego ostrza noża. Nie. Nie noża. Był nim w rzeczywistości obłamany fragment metalowej zębatki trybu od jakiegoś urządzenia. W międzyczasie paralizator kolegi z wystrzelił wiązkę trafiając w szyję gotowego do kolejnego ataku szaleńca. Mężczyzna porażony ładunkiem opadł na parkiet, lecz po chwili dźwignął się na łokciach. Chuck bez namysłu zamachnął się zza ucha trzymanym oburącz baseballem. Potężne uderzenie tytanu w wygięty łuk pleców powaliło górnika ostatecznie na ziemię. Kolejne porażenie elektryczne w potylicę odebrało olbrzymowi przytomność. Młody ochroniarz skoczył na równe nogi jak odbita piłeczka kauczukowa. Trzymał się za czoło. Twarz miał całą zalaną krwią. Ciężko było stwierdzić czyją. Przeklinając kopnął siarczyście leżącego bezwładnie faceta w żebra. I jeszcze raz. I po raz kolejny. Teraz było widać wyraźnie różową kość, głęboko rozciętego łuku brwiowego.

- Wystarczy Tom. Wystarczy. – partner poklepał kipiącego wściekłością młodego ochroniarza.

Chuck rozejrzał się dookoła.
Z magazynu wychyliła się zaciekawiona głowa Simona. Teraz to dopiero będzie. Już widział Polaczka snującego opowieści i polewającego od serca stłoczonym przy barze ciekawskim. Będzie obrót jak skurwysyn, przez jakiś czas... Po chwili do Kantyny wpadło z tuzin ochroniarzy i opustoszała sala wypełniła się gwarem krzyków, komend, i stukotem ciężkich butów. Nieprzytomnego górnika ochrona powłóczyła do wyjścia trzymając go pod pachy. Spod ziemi wyrósł medyk. Ofiarę wynieśli na noszach nogami do przodu.

Chuck powstrzymując nerwowe drżenie uda, powoli podszedł do baru. Położył kij na blacie, a lśniącą szklaneczkę wypełnił do połowy trunkiem.
Kurwa. Przejrzał się w lustrze swojemu odbiciu. Wypił do dna i krzywiąc się w rękaw odstawił delikatnie szkło na barze. Polaczek nie lubił jak personel pił na zmianie. Napoczętą butelkę ktoś chwycił zza jego pleców trącając go lekko łokciem w przedramię. Obejrzał się. Simon roztrzęsiony i blady jak ściana nalał sobie do pełna szklanki rozlewając przy tym większą połowę.

- Widzisz Charles? Zamknij ludzi w klatce to się pokłócą. Zamknij zwierzęta albo takich skurwysynów, to poprzegryzają sobie gardła... Opowiadaj jak to było. Kto zaczął tą, to... – przełknął alkohol – ten incydent?

Incydent? Fakt, rozróby są często, rzadko ktoś się przekręci po bijatyce, ale tego jeszcze nie było. Zerknął na zegarek. 2.20PM. To była raczej chyba egzekucja...

- No i ...? – ciągnął Simon.

Chuck próbował zebrać myśli. Wzdrygnął się na wspomnienie beznamiętnej twarzy górnika. Jak w zwolnionym tempie widział jego spokojny krok zanim sprężyście rzucił się znienacka na niespodziewającego się niczego kolegę po fachu. Zatopił bez słowa i ceregieli w jego karku i szyi ostry przedmiot. Jak scena z filmu lub teatralnych desek. Krew była prawdziwa... Ale, żeby pić krew? Fuck... Nie wiedział jeszcze co z tym wszystkim miał zrobić.

- Dobra! – rozmyślania Chucka krótko uciął Polaczek. - Przypomnisz sobie i na spokojnie wszystko opowiesz, – dodał – tera trzeba tą kompanie rozpiździaj posprzątać. – machnął ścierką w kierunku stolika – To porządna knajpa, a nie mordownia! Ma lśnić jak psu jajca.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 24-09-2010 o 04:35. Powód: ortografy
Campo Viejo jest offline