Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2010, 19:35   #7
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Mark Kontlinsky wolnym krokiem zmierzał do pokoju numer 409, jako boy hotelowy pracował dopiero od kilku dni i nie łatwo było mu się do tego zajęcia przyzwyczaić. Niedawno skończył 18 lat i postanowił dać sobie spokój z nauką, szczególnie, iż nie szła mu ona zbyt dobrze. Jego kierownik, starszy mężczyzna z dużym doświadczeniem, udzielił mu kilka wskazówek i ogólnie zasugerował, iż przyuczy go do zawodu, Mark trochę był tym zdziwiony, w końcu usługiwanie gościom to żadna filozofia. Jak jednak mawiał kierownik: Sztuką jest robić to tak by zostać nagrodzonym. Święta racja.

Do pokoju numer 409 miał dostarczyć śniadanie, nic wyszukanego, jakieś zwyczajne naleśniki, które nie raz pałaszował w domu swojej babci. Zapukał dwukrotnie, a nawet powiedział standardową formułkę jednak nikt nie zareagował, więc powoli nacisnął na klamkę, drzwi ustąpiły. Pokoje w hotelu Napoleon nie były zbyt duże, jednak sypialnie z łazienką aż błyszczały luksusem. Mark wolno przekroczył próg, od razu jego nozdrza uderzyła silna woń, był prawiczkiem, ale jego ciało niemal od razu zareagowało, pomieszczenie aż emanowało seksem. Dopiero po chwili spojrzał na łóżko, w którym wylegiwała się jakaś brunetka, spod okrycia wystawała zachęcająco wyglądająca noga oraz kusząca część nagiego pośladka kobiety, chłopak przełknął głośno ślinę i stanął jak wryty. Niczym zahipnotyzowany wpatrywał się w ten fascynujący obraz.

- Zostaw to i spieprzaj! - dobiegł go nagle nieco przerażający głos dochodzący z łazienki tym samym wyrywając go z transu.

- Przyniosłem śnia-śniadanie - wydukał zmieszany Mark.

- Powiedziałem spieprzaj! - tym razem mężczyzna wydał się jeszcze groźniejszy, o ile w ogóle było to możliwe, boy zostawił danie i niemal wybiegł z pokoju, to nie była odpowiednia chwila by prosić o napiwek.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vRWoeCw3C_0[/MEDIA]

Ray od dłuższej chwili okupował łazienkę, ubrany jedynie w biały podkoszulek oraz bokserki uparcie wpatrywał się w swoje odbicie. Wzrok miał nieprzenikniony, trudno było odgadnąć co właściwie siedzi w tym człowieku, co skrywało się pod jego maską? Opadł ciężko na deskę klozetową i po raz kolejny spojrzał na niewielkie zdjęcie, które wcześniej ściskał w dłoni. Na przemian zaciskał mocno zęby niczym w wielkim gniewie i na kilka sekund rozluźniał się, by chwilę później wrócić do poprzedniego stanu. Jego myśli koncentrowały się wokół osoby uwiecznionej na fotografii, minęło już wiele lat odkąd ostatni raz z nią rozmawiał. W umyśle znów pojawiło się widmo tego ostatniego razu gdy ją widział, natychmiast do szturmu przystąpił strach i ogromny gniew, który ledwo zdołał utrzymać w ryzach.

Nagle usłyszał pukanie i przypomniał sobie, iż jeszcze wczorajszego dnia poinformował, że chce dostać na śniadanie wielki talerz naleśników, nie miał jednak ochoty ruszać się z miejsca. Właśnie zaczynał się wyciszać i pragnął pozostać w tym stanie jak najdłużej, obsługa nie poddawała się jednak i po chwili ktoś znalazł się w pomieszczeniu, Blackadder nawet nie pokusił się o to by wyjrzeć z toalety. Czekał spokojnie aż boy zostawi zamówienie i wyjdzie, ale ten najwyraźniej nie miał takiego zamiaru.

- Zostaw to i spieprzaj! - warknął głośno, w jego głosie dało się usłyszeć silny akcent rodem z południa Stanów Zjednoczonych, boy wybełkotał coś, ale Ray nawet nie zwrócił na to uwagi - Powiedziałem spieprzaj!

Kiedy w końcu wyszedł z łazienki boya już nie było, na jego szczęście, gdyby został chwilę dłużej naraził by się zapewne na kilka niemiłych słów od Blackaddera. Taca z jedzeniem leżała niedbale na stoliku przy łóżku, rzeczywiście znajdował się na niej spory kopiec naleśników, wziął jeden z nich i ugryzł kawałek, a następnie przeniósł swoje spojrzenie na łoże. Tara wciąż w nim była, ekskluzywna prostytutka, która miała mu zapewnić zabawę w ostatni dzień przed odlotem na Ymir, spisała się nad wyraz dobrze, lecz Ray patrząc na nią czuł odrazę. Była zwykłą dziwką i oprócz tych kilku godzin nie miał zamiaru spędzać z nią więcej czasu. W agencji towarzyskiej proponowano mu jakieś dwie Afroamerykanki i Chinkę w pakiecie Płacisz za dwie, trzecią masz gratis, ale gdyby wpuścił do łóżka takich ohydnych odmieńców straciłby resztki godności. Gorzej byłoby chyba tylko wtedy, gdyby oferowali mu Żydówkę. Tak, Blackadder był rasistą i nie wahał się do tego przyznać, w końcu panowała wolność słowa.

Spojrzał ostatni raz na kobietę i pozbierał z ziemi swoje ciuchy, ubrany w ciemne jeansy, skórzaną kurtkę oraz sportowe buty, wyposażony w niewielką walizkę w jednej dłoni i zestaw narzędzi w drugiej, opuścił pokój i ruszył w kierunku windy. Nadszedł dzień w którym miała zacząć się jego misja na Ymirze.

***
3,5 roku później.

Blackadder z przyzwyczajenia zerknął na WKP, na wyświetlaczu ukazał mu się dokładny schemat urządzenia, żadna nowość, po raz kolejny padła ta sama część i dlatego włącznik windy przestał działać. Gdyby temperatura oscylująca w granicach zera nie dawała mu się we znaki szybciej poradziłby sobie z naprawą, ale prawdę mówiąc jego pomocnik Ray Slewnacky również mógłby wziąć się do roboty. Mężczyzna przestępował z nogi na nogę jakby był zniecierpliwiony, czym tylko jeszcze bardziej irytował technika.

- Czy ja ci kurwa nie przeszkadzam Slewnacky? - rzucił nie odrywając się od swojej pracy, lecz zdaje się, że jego słowa zostały kompletnie zagłuszone przez wycie wiatru, bowiem pomocnik nie zareagował.

Z tego co wiedział Blackadder mężczyzna urodził się w Anglii, ale jego rodzicie pochodzi ze Wschodu, miał około 30. lat i był całkiem sympatycznym człowiekiem, praca na Ymirze trochę go nużyła, lecz nie narzekał. Tym bardziej dziwiło go, że Slewnacky nagle zaczął jedynie markować pracę. To nie było do niego podobne, ale pewnie była to wina planety i tego denerwującego zawodzenia, które roznosiło się po korytarzach.

Blackadder tymczasem pracował dalej, sama wymiana uszkodzonych części nie nastręczała mu problemów, natomiast z odmrażaniem chwilę mu zeszło. W końcu jednak odetchnął z ulgą upewniając się, iż włącznik znów działa jak należy, szperacze będą mogli dostać się do hangaru ze swoimi maszynami. Zebrał swoje narzędzia i gestem ręki dał pomocnikowi znać, że koniec na dzisiaj. Razem weszli do windy i Slewnacky zaczął nucić jakąś durną melodię, w innych okolicznościach Ray pewnie nie zwróciłby na to uwagi, lecz teraz był wściekły, iż cała robota była na jego barkach i trzepnął pomocnika dłonią w tył głowy żeby się zamknął.

- Pierdol się, złamasie - warknął Slewnacky.

Miarka się przebrała i Ray nie miał już zamiaru tego tolerować, ten gość powinien okazywać mu szacunek, jeśli postępował inaczej należała mu się lekcja wychowania. Przygryzł w zdenerwowaniu dolną wargę i pewniej chwycił swoją skrzynkę na narzędzia, byłby się pewnie zamachnął i trzasnął go prosto w brzuch, lecz akurat wtedy otworzyły się drzwi windy i kątem oka dostrzegł bandę szperaczy. Slewnacky uśmiechnął się szyderczo pokazując, że tym razem wygrał, po czym przepchnął się między mężczyznami co spotkało się z kilkoma odzywkami pod jego adresem, jednak i tak większość spojrzeń utkwiła w Blackadderze jakby to on był winny takiego zachowania pomocnika.

- Winda naprawiona - syknął jedynie wciąż wpatrując się w odchodzącego mężczyznę, który kilka sekund później skręcił w pierwszy korytarz po lewej.

Zerknął jeszcze na WKP, krótki napis pod zegarkiem sugerował, iż właśnie skończyła się jego zmiana, odetchnął z ulgą i ruszył do swojej kwatery. Po drodze przemknęło mu jeszcze kilka znajomych twarzy, z kilkoma osobami przywitał się krótkim kiwnięciem głowy, ale większość po prostu bezczelnie zignorował. Pokój C - 120 nie różnił się niczym od pozostałych, dwadzieścia metrów kwadratowych prawie nie zapełnionej przestrzeni. Tuż przy drzwiach znajdowało się surowe, metalowe biurko z osobistym terminalem, po przeciwległej stronie znajdowało się łóżko, było wygodne, ale daleko mu było do hotelowych łóżek. W rogu pomieszczenia znajdowała się wysoka, choć niezbyt szeroka szafka w której przechowywał swoje rzeczy. Na podłodze walało się kilka różnych części, których już od dłuższego czasu nie chciało mu się posprzątać, jednak najważniejszą rzeczą wydawał się ogromny plakat wiszący nad łóżkiem, przedstawiał znaną dawniej gwiazdkę filmów pornograficznych Chasey Lain z dość luźnym podejściem do ubioru.

Blackadder wkroczył do pokoju i niemal od razu zdjął z siebie kombinezon, był on idealny do atmosfery jaka panowała w tym klimacie, lecz od czasu do czasu Ray przebierał się w swoje standardowe ciuchy. Grube spodnie, sweter oraz jego ulubiona skórzana kurtka sprawiały, że myślami powracał na Ziemię, dzięki czemu nie musiał łykać tylu tabletek szczęścia co inni. Ymir zaczynał go powoli przytłaczać, więc musiał sobie jakoś z tym radzić. Każdy dzień na tej mroźnej planecie wyglądał tak samo: wstać rano i zająć się tymi samymi naprawami co zawsze, następnie wejść do kantyny i wypić tyle by żadne szmery nie przeszkadzały we śnie, wreszcie walnąć się na łóżko... a potem od nowa.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=39YUXIKrOFk[/MEDIA]

Wstąpił do łazienki by nieco się odświeżyć, wziął szybki prysznic i ogolił się pozostawiając oczywiście swoją charakterystyczną bródkę, trwało to jakiś czas, bo starał się zrobić to tak dobrze jak tylko potrafił, z mistrzowską wręcz pieczołowitością. Było w tym coś z pedantyzmu, który jednak nie objawiał się w innych dziedzinach jego życia. Przez dłuższy czas, niczym totalny narcyz, przyglądał się swojemu odbiciu, w tych ubraniach i zaroście czuł się na prawdę dobrze i wydawało mu się, że żadna laska nie mogłaby mu się oprzeć. Cóż, pozytywne myślenie też się przydaje, grunt jednak, iż dzięki temu poprawił mu się humor, nie zapomniał jednak o incydencie z pomocnikiem, w właściwym czasie go naprostuje - to pewne.

Opuścił pokój i ruszył w kierunku kantyny, przy sobie miał swój niezawodny zestaw narzędzi - tak na wszelki wypadek. Jak zwykle sporo osób zerkało na niego zdziwionymi oczami, bowiem większość nie mogła zrozumieć dla czego ktoś decyduje się chodzić tak ubrany przy tej temperaturze. Raz czy dwa razy znalazła się jednak jakaś kobieta, która puściła do niego oko - tak, skórzana kurtka robiła swoje. Nim wszedł do kantyny zobaczył jeszcze jak kilku strażników wlecze za sobą skutego mężczyznę oraz worek, w którym zapewne znajdowało się czyjeś ciało. Znowu musiało być ciekawie, a jego ominęło całe widowisko, przeklął w myślach i postanowił wypytać o to barmana.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline