Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-09-2010, 13:46   #2
Eleanor
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Liberty widziała w oczach Nathana pragnienie by im towarzyszyć w drodze do Darrington. Widziała też niewypowiedziany strach w oczach Dorothy by nie wypowiedział tego na głos. Znała siostrę na tyle dobrze by wiedzieć, że nie ma ona dziś siły na słowne spory i utarczki z młodszym bratem męża. Całą siłę woli skierowała na myśli o przetrwaniu swoim, dzieci i nadziei, że Deanowi udało się jakimś cudem skryć w bezpiecznym miejscu. Bez słowa podeszła do niej i przytuliła mocno:
- Wrócę najszybciej jak tylko się da – szepnęła cicho – Kocham Cię Dotti. Weź mój samochód. Jest w nim jeszcze ponad połowa baku... - dodała wciskając kobiecie kluczyki w rękę.
- Jeśli... to... ratuj dzieci... - dwie tak podobne do siebie i jednocześnie różne kobiety popatrzyły sobie w oczy. Zawsze były sobie bliskie i świetnie się rozumiały. Teraz też nie trzeba było więcej słów.
Siostra odpowiedziała jej mocnym uściskiem i poszła spakować ich niewielki dobytek do Hummera, a Liby podeszła do chłopaka. Położyła mu dłoń na ramieniu i powiedziała:
- Jesteś teraz jedynym mężczyzną w rodzinie. Musisz się nimi opiekować. Natalie i Etiene Cię potrzebują, a Dorothy będzie dużo łatwiej gdy będzie miała Cię przy sobie.

Poczuła mdłości. Tekst przypominał jej beznadziejne filmowe dyrdymały jakie jeden bohater wciskał drugiemu idącemu na śmierć bohaterowi. Byli nimi w jakiś sposób przesiąknięci, ale wczoraj miała okazję się przekonać, że w obliczu prawdziwego zagrożenia człowiek nie jest bohaterem. Wychodzi z niego zwierzę, potwór który zażarcie walczy o to co dla niego cenne nie zważając na innych. Tego jednak nie mogła powiedzieć szesnastolatkowi. Pieprzone, cholerne slogany były czasami najlepszym rozwiązaniem.
Podała mu jeden ze zdobytych na zabójcach Umbrelli pistoletów maszynowych i nieco amunicji. Teraz nie był już małym chłopcem, którego znała od urodzenia. Był mężczyzną zdolnym bronić rodziny przed nadciągającą grozą. W Hummerze zostawiła jeszcze strzelbę pana MacGregora. Doroty już udowodniła, że nie zawaha się jej użyć.
Strach o tych których kochała ściskał jej gardło. Przymknęła szare oczy by Nathan nie mógł wczytać go w jej spojrzeniu. Nie była w stanie powiedzieć nic więcej by się nie rozkleić. Poklepała Nathana po ramieniu, zarzuciła na ramię plecak z kilkoma niezbędnymi rzeczami i odeszła w kierunku samochodu Thompsona. Dobrze, że miała przed sobą konkretne zadanie do wykonania. To było jak lina ratunkowa, która pozwalała się trzymać na powierzchni oceanu szaleństwa.

Jesienny wiatr rozwiał jej długie za ramiona, ciemno blond włosy. Odgarnęła je do tyłu próbując jakoś okiełznać. Po nocy skręciły się w naturalne fale. Wygląd nie był jednak jej problemem. Dziś problem ubrań czy fryzury byłby ostatnim jakim zawracałaby sobie głowę. Nawet gdyby to ją wcześniej, jeszcze zanim świat stanął na głowie, bardzo interesowało, a przecież wcale nie przykładała uwagi do idealności wyglądu, makijażu zaś nie stosowała nigdy.
Dziewczyna była wysoka, mogła mieć koło 180cm. Jednak dokładną informację czy jej figura odpowiadała wzrostowi modelki czy też miała w tym kierunku sporo niedociągnięć skutecznie krył szeroki, długi do połowy ud, ciepły, wełniany sweter w szaroburym, nie rzucającym się w oczy kolorze. Jeansy, sznurowane do kostek sportowe buty i wygodna kurtka dopełniały obrazu kobiety, która zdecydowanie wygodę przedkładała nad potencjalną możliwość wywoływania wrażenia.

W powrotną drogę do Darrington wyruszyli w trójkę za samochodem szeryfa. Siedząca na siedzeniu obok kierowcy kobieta obojętnym wzrokiem spoglądała na rozmazany świat za oknem. Monotonny szum wycieraczek działał usypiająco. Typowy jesienny poranek w stanie Washington. Wkrótce zobaczyli typowe małe, senne, północno wschodnie miasteczko.
Wizyta w aptece była beznadziejnym rozczarowaniem. Oporność niektórych, na zmienne warunki i nadchodzące niebezpieczeństwo była przerażająca. Nic dziwnego że wirus mógł się szerzyć z taką szybkością. Najwyraźniej musieli tu zawitać jeszcze raz tym razem ze Snowem. Liby przez chwilę kiełkowała w głowie myśl o użyciu broni. Przeraziło ją to. Jak szybko w imię "większego" dobra można było przekroczyć bariery prawa i norm moralnych.
Ruszyli po kolejne produkty, tym razem nie było już tak łatwo. Wojsko dotarło już i tutaj. Słysząc gadkę o szczepieniach panna Montrose zacisnęła zęby, by nie wyrzucić z siebie słów, które cisnęły jej się na język. Thompson sprawnie kluczył po wąskich uliczkach starając się uniknąć patroli. Idąc za jego przykładem wyjęła z plecaka pistolet i odbezpieczywszy go położyła na kolanach. Niestety szczęście szybko ich opuściło i wyjechali prosto na jeden z wojskowych samochodów. Najwyraźniej jednak nikt się nie interesował pojazdami Umbrelli, bo żołnierze ignorując ich całkowicie wypełniali swoje "porządkowe" zadania.
Detektyw miał rację wyglądało na to że korporacja traktowana była na specjalnych warunkach. Liberty nie wahała się. Ścisnęła mocniej dłonią broń i skinęła głową. Przyciemniane szyby nie pozwalały nikomu z zewnątrz dostrzec kto siedzi w samochodzie. Mieli przewagę zaskoczenia.
- Macie jakiś plan? - zapytała znajdujących się w samochodzie mężczyzn.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline