Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-09-2010, 23:38   #6
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację
Obudziło go kłucie w skroniach i szmer w głowie potęgowany statycznym szumem z maksymalnie podkręconych głośników starego radia. Wstał na równe nogi. Jeszcze trochę się zachwiał i niedbale przestąpił śpiącego z przyklejoną do miękkiego dywanu półotwartą gębą Henka. Tamten lekko trącony ciężkim harleyowym butem, chrząknął przez sen jak prosiak. W kiblu sedes był obrzygany bardziej od umywalki. Musiała być ostra jazda – stwierdził obojętnie. Ostatnie dwa dni pamiętał jak przez mgłę. Tylko nie wyraźniej. Czuł w kościach, że za stary już chyba był na takie balety. Kiedyś wystarczyło wsadzić łeb pod wodę, by zmyć resztki nocy. Dzisiaj już nie te lata.

- Fuck. – mruknął Jorgensten mrużąc zaspane oko na syf w toalecie.
Henk jak na potwierdzenie przeciągle pierdnął z przechodzącego w kuchnię pokoju gościnnego, który był również sypialnią Swena. Faktyczna sypialnia, czyli niewielki pokój zamieniony został w prowizoryczną siłownię. Był zagracony ławeczką, sztangą z odważnikami i parą potężnych hantli. A wszystko pokryte grubym kocem kurzu podczas pięcioletnich wczasów Jorga w Sing Sing.
Zaduch powietrza przesiąkniętego oddechem pijaństwa był mdlący. Postanowił odlać się z pomostu do rzeki. Przy okazji wykąpie się. „Woda pewnie lodowata”, wiedział, że będzie idealna na takie podły poranek. Wyciągnął z kieszeni garść tabletek i przegryzł dwie wychodząc z przyczepy. Uderzyła go wilgotność i światło, które mimo pochmurnego raczej nieba, było jak jasność przenajświętsza w porownaniu z mrokiem zasłoniętych żaluzji przyczepy.

Przeciągnął się szeroko rozprostowując na boki ramiona. Spuścił na nos czarne motocyklowe okulary zatknięte dotąd w jego kręconych, przetłuszczonych włosach. Oprócz butów ubrany był w niebieskie wycieruchy z czarnym szerokim pasem. Nagi tors odsłaniał liczne tatuaże i parę ciętych blizn. Kilka szwów pooperacyjnych. Na plecach olbrzymia czacha z rogami otoczona gotyckim napisem RIDERS OF HELL i podpisem MC 1%, rzucała się w oczy najbardziej. Sylwetkę miał dobrze zbudowaną. Mimo stukniętej jakiś czas temu czterdziestki na karku, brzuch miał płaski jak wysportowany dwudziestolatek. Wąsik i bródka okraszona była niechlujnym kilkudniowym zarostem. Wysokie czoło marszyło się wraz z grymasem zdegustowanej twarzy. Okolica się zmieniła podczas jego nieobecności. Sing Sing nie zmieniło go za wiele. Wręcz przeciwnie. Był bardziej twardy fizycznie i jeszcze bardziej zdeterminowany na wszystko. Może refleksja i sentymentalizm odcieniem szarości wkradał się w jego czarno-biały świat, ale nie na tyle wyraźnie, aby Jorgensten sam mógł sobie z tego zdawać jeszcze sprawę.

Na widok czarnego turysty od niechcenia splunął na ziemię. Od razu było widać, że nie miejscowy. Znał wszystkich, a nawet jeśli był nowy to musiał osiedlić się chyba z tydzień temu. Miasto wystawało mu z butów. Tak. Turysta. Amator polowań pewnie. Zazwyczaj większość miejscowych unikała jego wzroku. Nie tylko jego. Całego klubu. Motocyklistów omijało się łukiem, zostawiając samych sobie ich sprawy. Klub robił to samo względem społeczeństwa. Niepisana zasada izolacji i przymrużenia oka na obecność jedynego elementu przestępczego w miasteczku, jakim był klub motocyklowy, miała plusy. Harleyowcy nie mieszali się za bardzo w politykę mieszkańców, chyba że chodziło o nieskorumpowanego kandydata na szeryfa lub majora. Przestępczość była znikoma, nie licząc burd jakie zdarzały się przecież nawet w tych porządnych domach, od czasu do czasu. Ponadto mieli świetny zakład mechaniczny. Nigdy nie było problemów z rzetelnością i brakiem części zamiennych. Paradoksalnie, dzięki klubowi, w miasteczku było po prostu bezpieczniej.
Podstarzały murzyn, zdecydowanie nie wyglądał na hustlera. Wręcz przeciwnie. „Musiało mu się wyrywać się z getta. Lub jego starym. Pewnie w pocie czarnej dupy walczył o wszystko...” był pewien, mając na myśli nierówną walkę czarnych z systemem: o edukację i szacunek. Turysta wytrzymał spojrzenie zza czarnych okularów Jorga, jakby z lekka zaintrygowany lub zaciekawiony. Dla Jorga wyglądał tak jak biała dupa biurowa, tylko że czarna, która codzienny krawat zamieniła na turystyczne wdzianko.
Jorg miał go gdzieś. Miał w dupie turystów i cywili, zresztą wszystkich obcych. Miejscowych też. Tym bardziej czarnych. Nie żeby był rasistą, ale traktował ich wszystkich jak konieczny element natury. Trzeba tolerować nie mając wpływu na jego obecność, tak samo jak na przykład pedałów. Dopóki nie wchodzili mu w drogę mogli się szturchać w co chcą. Miał to w dupie.

Co go zdziwiło to wóz opancerzony i samochód strażnika. Aż poczuł się nieswojo od razu myśląc, że to jakaś obława. „Chuj wie”, pomyślał. Słyszał jak kiedyś Gwardia Narodowa z FBI pomagała szeryfowi spacyfikować inny MC w Nevadzie.
Padły dwa strzały. Później komunikat.

- "Z rozkazu Prezydenta Stanów Zjednoczonych nakazuje się wszystkim stawić na badanie oraz szczepienie przeciwko wirusowi X. Tych, którzy nie dostosują się do tych wytycznych uznaje się za zarażonych i przeznaczonych do zlikwidowania."

„O co tu kurwa chodzi?”, zdziwił się Sten jeszcze bardziej.

Na zdezorientowane spojrzenie murzyna cofnął sie o krok.

- Oczywiście panowie – zagadał czarny. – Nazywam się John Green. Jestem ważnym członkiem zarządu dużej korporacji z Bostonu. Chętnie poddam się tym badaniom.

Kiedy czarny koleś przemówił do żołnierzy w maskach przeciwgazowych Jorgensten zmiął w ustach ostrzegawcze przekleństwo tak by tamten je usłyszał.

- Spierdalaj! Spierdalaj do środka albo nad rzekę.

Zdjął okulary i cofnął się w pośpiechu do przyczepy dawno zapominając o pęcherzu i kacu. Henk obudzony stał już z bronią w ręku przy oknie. Złotawy rewolwer. Pytające spojrzenie wytrzeźwiałego z miejsca grubasa odbiło się takim samym zdziwieniem w oczach Swena.

- Co tam sie dzieje Jorg?
- Wojsko rozjebało czerwonego. Jakiś wirus kurwa. Mają rozkaz strzelać jak chcą. Kurwa, czemu ja nic nie wiem?
– pytał wyciągając berettę spod łóżka i ładując magazynek. Pozostałe upchnął po kieszeniach.
- No... Coś tam słyszeliśmy kilka lat temu o tym Wirusie X, ale każdy śmiał się z tego jak ze świńskiej grypy...
- A ty badałeś się na to?
- Pojebało cie?–
mruknął Henk zerkając przez pióra lepkich od kurzu żaluzji, które rozwarł grubymi paluchami, na których świeciły zatknięte, srebrne sygnety trupich czaszek.

Sten w pośpiechu naciągnął na siebie podkoszulek i zarzucił na niego skórę z takim samym znakiem jak tatuaż z pleców. Zdjął ze ściany winchester, sprawdził czy załadowany i przez lunetę obserwował ulicę. Widoczność miał ograniczoną przez wyłamane pióra, lecz od ulicy aż po dachy budynków doskonale widział strzelca wozu i piechura z karabinem.

- Dzwoń do Prezydenta– wydał rozkaz automatycznie przejmując panowanie nad sytuacją. W końcu był znowu Sgt at Arms.
- A ten kiego chuja tam lezie? – zapytał Henk ochrypłym tonem zaschniętego gardła zerkając na murzyna. Zatknął pukawkę za pasek pod zwieszonym znad niego bebechem i bezskutecznie wybierał numery w komórce. Broda ZZ Top i bandana na czole ukazywały nalane policzki i przekrwiony nos, którego nozdrza drgały nerwowo, zawsze kiedy się denerwował.

- Chce się grzecznie przebadać. – odpowiedział półgębkiem Jorg oparty policzkiem o strzelbę. – W podłodze kuchni pod lodówką jest m4. Wyciągnij je.
- OK.
– jedna ręką, jak zabawkę przesunął masywną lodówę. Połamane deski. Jest. W szmacie ownięty karabin z amunicją.
- Nie mam zasięgu. Gdzie masz telefon?
- Na stole.
- Też nie działa.
- Spróbuj CB.
- OK.


Henk przeskoczył od lodówki do kuchennego blatu przewracając w pośpiechu butelki i resztki jedzenia.
Kanał był ustawiony.

- Jest tam kto?! Tu Henk. Wołać Triggera. Jesteśmy u Jorga. W przyczepie. Jest wojsko. Strzelają do cywili. Co mamy robić?! – darł się w zaciśnięta w ręce szczekaczkę.
- Kurwa! Jest tam kto?!
- Odbiór.
 

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 24-09-2010 o 04:19. Powód: ortografy
Campo Viejo jest offline