Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2010, 21:15   #8
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Środa, 26 październik 2016. 8:55 czasu lokalnego.
Darrington, granica parku narodowego.


Decyzje. To one ostatecznie nas kształtują, mając ogromny wpływ na to, kim się stajemy. Rozpoczynając od tego, co zjeść na śniadanie, poprzez wybór studiów. Aż do pisania testamentu. Decyzje.
Najważniejsze są jednak te, które należy podjąć w ułamkach sekund. One decydują o tym co jest, o tym co może być. Albo, o tym czy będzie jakieś jutro.
John Green zdecydował się szybko. Nie próbował uciekać, nie próbował udawać, że niczego nie widział, cofając się ku wynajętemu domkowi. Zignorował też wyraźne spojrzenie czarnowłosego, jeszcze kątem oka dostrzegając jak tamten niknie w środku. Schowane za maskami twarzy żołnierzy patrzyły na nich, ale ciężko było wyczuć który przyciąga ich uwagę bardziej. Nieszkodliwy cywil, który ruszył w ich stronę czy ten próbujący się schować, a przypuszczalnie - także uciec.
Murzyn starał się nie zwracać na to uwagi. serce biło mocno, wybijając rytm. Oczy coraz wyraźniej dostrzegały czarne wyloty skierowanych w niego luf. Coraz więcej szczegółów docierało do mózgu, z każdym krokiem, z każdym zbliżeniem się do wojskowego Humvee. Wiedział, że nie powinien patrzeć w stronę trupa, który utworzył już na asfalcie ciemnoczerwoną plamę. Ale i tak spojrzał w tamtą stronę, krótko, prawie niedostrzegalnie. Mdłości strachu. Zastrzelili jak zwierzę.
Co miało sprawić, że nie zrobią tego samego z nim?

Było ich trzech. Napotkał z ich strony na mur milczenia, gdy ignorowali jego słowa. Jeden z nich z karabinem w ręku, wyminął go, kierując się dalej, ku kempingowej przyczepie, osłaniany przez tego na dachu samochodu. Trzeci zainteresował się Greenem, nie zamierzając jednakże dyskutować. Opuścił M-16, trzymając je jedną ręką, a drugą otworzył drzwi wozu, sięgając do znajdującej się tam skrzynki. Wyciągnął strzykawkę.
- Ręce do przodu!
Zębami zerwał foliową osłonkę i wbił igłę w jakiś pojemnik z przeźroczystym płynem, odciągając tłoczek i wsysając szczepionkę. Zawiesił karabin na ramieniu i bez dalszych ceregieli odsłonił przedramię Johna, mocnym ruchem wbijając igłę i wstrzykując zawartość.
Świat nagle się zmienił.
Potężne uderzenie od wewnątrz wstrząsnęło Murzynem. Czuł się jakby rozpędzony pociąg wjechał do jego żył i teraz rozrywał je, próbując wydostać się z długiego tunelu. Jęknął i opadł na kolana, gdy uderzenie dotarło do mózgu, a świat zafalował i zamazał się, przemieniając w gęstą, czerwoną maź.
Potem prawie nie pamiętał strzałów. Kilka gorących łusek zostawiło ślady, gdy spadały z dachu Humvee.

Gdy się ocknął, po żołnierzach i ich wozie nie było większego śladu. Może prócz trupa indiańskiego strażnika i skutków nagłego ostrzału. Wciąż kręciło mu się w głowie, a krew zwolniła tylko odrobinę...


Mark Stratton nie do końca wiedział co to instynkt przetrwania. Pewnie, czytał książki, widział filmy, takie tam. Nigdy jednak nie był mu potrzebny, nawet w bliskiej obecności kobiet. Teraz okazywało się, że jakiś miał. Przynajmniej szczątkowy. Jego spojrzenie przyciągnęło też uwagę dwóch stojących obok żołnierzy. Zaczęli się odwracać, ale to on już był w ruchu. Padał na ziemię, widząc wychylające się zza czarnych szyb lufy. Pierwsze rozległo się terkotanie pistoletu maszynowego. Jego operator nie był strzelcem wyborowym, więc liczył na ilość. Zresztą z tej odległości nie trzeba było być snajperem, by zdmuchnąć okrytą przeciwgazową maską twarz. W końcu nie był też amatorem, prawda? Pociski trzymanego przez Daniela maszynówki rozerwały obu, chociaż już padali na ziemię, jednocześnie kierując ku nim broń. Któryś nacisnął spust i ze trzy kule przerykoszetowały po masce, zostawiając białe rysy. Thomson celował dokładniej, używając swojego pistoletu. Ten na dachu nawet nie zauważył co go zabiło, gdy osunął się wgłąb Humvee. Liberty nawet nie musiała strzelać.

Stratton zastanawiał się przez chwilę, czy żyje. Ku własnemu szczęściu uznał, że nawet nie został draśnięty. Tylko mocno bijące serce i krew, rozlewająca się w kałużę tuż obok niego, mówiła, że stało się tu coś strasznego. Czarny Land Rover zatrzymał się i zaczęli wysiadać z niego obcy. Pierwszy z nich zapalił ostrzegawcze światełko - miał na sobie czarny ubiór strażnika, z symbolem parasolki na ramieniu i piersi. Umbrella! Czy nie mieli oni czegoś wspólnego z Raccoon City? Chyba nawet sporo. Ale dwie inne osoby burzyły nieco tę teorię. I kobieta i mężczyzna ubrani byli normalnie. Podniósł się, nie wiedząc czego się spodziewać, a oni praktycznie go zignorowali. Rozmawiali, słuchając najpierw tego mężczyzny w cywilnym ubraniu.
- Liberty, weźmiesz terenówkę. Przez czarne szyby i tak nic nie zobaczą. Ja spróbuję się przebrać w mundur, ten w środku powinien być najmniej zakrwawiony.
Trupy. Trzy trupy, a przynajmniej część z obcych nie robiła sobie z tego zupełnie nic! Zresztą, ten co mówił sobie nagle o nim przypomniał. Machnął mu policyjną odznaką, z której zdążył zapamiętać "Thomson" oraz "Everett".

Detektyw szybko sprawdził wnętrze samochodu, wyciągając na zewnątrz martwego. Miał rację, większość krwi i odłamków zatrzymała maska, ale widok i tak był obrzydliwy. Może nie tak, jak tłum w pamiętnym miasteczku, które napotkali na drodze dzień wcześniej. Granica obrzydzenia przesuwała się, coraz bardziej i bardziej. Ci tutaj byli ludźmi. Może wykonującymi paskudne rozkazy, ale wciąż ludźmi. Teraz martwymi.
Sprawdzili "zdobycz". Humvee był całkiem sprawny, podobnie jak karabin maszynowy na jego dachu. Każdy z żołnierzy miał poza tym M-16 i po cztery magazynki do każdego. No i pistolety, żelazne racje żywnościowe, radio, manierkę... A w środku, poza tym, plastikowe skrzynki ze strzykawkami i szklanymi pojemniczkami z płynem. Nie zwracali uwagi na człowieka, którego przypadkiem w to wciągnęli. Trupy leżały pod jego oknem.
Ale tej godziny to nie ich strzelanina była najdłuższą wymianą ognia. Ciężkie karabiny maszynowe słychać było jeszcze przynajmniej z dwóch części miasta. A to pewnie znaczyło, że tam wygrywało wojsko.

Thomson nie zdążył jeszcze zdjąć munduru z trupa, gdy od strony garażu zawarczał silnik. Pickup z łoskotem przedarł się przez cienką warstwę bramy garażowej, wypadając na podjazd. Siedzący za kierownicą Tomas był wyraźnie przerażony i chyba nie do końca panował nad swoimi ruchami. Zarzuciło go w lewo, więc odbił w prawo i jeszcze przyspieszył pakując się wprost na jedno z rosnących przy chodniku drzew. Huknęło i spod maski poleciał dym, unieruchamiając wóz na dobre. Ledwie kilka metrów dalej, mogli więc dokładnie przyjrzeć się mężczyźnie, który delikatnie mówiąc, nie wyglądał dobrze. Bladość, drżenie, ciemne kręgi wokół czerwonych oczu. I niekontrolowana mimika twarzy, jak u paralityka lub wręcz osoby autystycznej. I głośny szept, który powtarzał raz za razem, próbując wyswobodzić się z pasów bezpieczeństwa.
- Uciekać... muszę uciec... muszę uciec...
Serie karabinów maszynowych ucichły, pozostawiając po sobie cichą pustkę.


Nie było dobrze. Broń co prawda zachowała się w niezłym stanie, ale cholera wiedziała, czy miała w ogóle odpalić. Pięć lat bez czyszczenia... a na kule wpływało to jeszcze gorzej. Najwyraźniej jednak wyglądało na to, że i tak będzie to konieczność. Henk zrobił się nerwowy, zbyt nerwowy. Sterczał przy oknie, sprawdzając broń. CB milczało jeszcze przez chwilę, ale potem rozległ się głośny trzask i zaszumiało. Głos, który się odezwał, ciężko było zrozumieć przez te wszystkie szumy.
** Henk? Spierdalajcie na wschód! Powtarzam, na wschód, w lasy. Tam gdzie czerwoni. Rozwalili kilku naszych, bez pytania, kurwa! I pierdolą o szczepionkach. Ci, którzy jej nie chcą, dostają w łeb!
Znów kilka trzasków. I dłuższy pisk. Potem głos, jakby bardziej oddalony.
** Nie możemy pomóc, wszędzie wojsko! Punkt zborny u Indian. Bez odbioru!
Radio zamilkło, ale to pozwoliło im znów wyjrzeć przez okno. Obserwacja, kontrola sytuacji. Spóźnili się. Idący ku nim żołnierz w przeciwgazowej masce miał uniesiony karabin.
- Wychodzić, w imieniu Prezydenta Stanów Zjednoczonych!
Henk zaklął. Trząsł się cały. Sczerwieniał. A Jorg się spóźnił.

Widział doskonale, jak jego kumpel podnosi dłoń ze swoim rewolwerem. Prawie bez celowania nacisnął spust. I drugi raz. I trzeci. Lufa rzygnęła ogniem, rozbijając szybę na równi kulami i gazami wylotowymi. I przez wciąż nieco ociężały umysł, najpierw zobaczył, a dopiero usłyszał natychmiastową odpowiedź tamtych. Najpierw lekkie kule, a potem ciężkie 12,7 milimetrów, zaczęły dziurawić przyczepę jak sito.
Bam! Bam! Bam!
Przyspieszone po wielokroć.
Ogłuszający huk i mgiełka z krwi i kurzu, rzuciły go na ziemię. Przeturlał się za jakiś cięższy mebel, patrząc jak cielsko Henka ląduje nieopodal. Był martwy jeszcze przed tym, jak uderzył w podłogę. Wszędzie sypały się resztki sprzętów, drewna i plastiku, świszczały kule i iskrzyły trafione, elektryczne sprzęty. Lodówka buchnęła ogniem, gdy kable wywołały jakiś paskudne spięcie. Coś drasnęło go w ramię, a potem jeszcze w łydkę, gdy rękoma ze wszystkich sił zasłaniał głowę.
Aż nagle wszystko ucichło.
Żył, nie ośmielając się ruszyć. Nie słyszał kroków, nie było więc potrzeby. Potem warkot silnika, przebijający się przez pisk w jego uszach, oznajmił odjazd tamtych. Rozejrzał się. Przyczepa była teraz stertą śmieci. Olbrzymie pociski przeorały ją całą. Żołnierze odjechali pozostawiając po sobie trupy. On przeżył. O dziwo żył też czarnuch, powoli podnoszący się z ziemi, nieopodal miejsca, w którym stał Humvee.


White nie słyszał tego wszystkiego. Obserwował jak Green odbiega, ale nie mógł podążyć za nim od razu. Obolały potrzebował pomocy, a tej niespodziewanie udzieliła mu blada Marie, która wysiadła z hummera dopiero po dłuższej chwili. Dotknęła Dorothy, uspokajająco.
- Zrób co mówi. Nathan, pilnuj dziewczynek. Ja też chętnie przyjrzę się tej tutaj.
Wyciągnęła pistolet i sprawdziła go, odbezpieczając i chowając do kieszeni. Potem objęła reportera, pomagając mu iść - na szczęście niedaleko, bo Alexander krzywił się przy każdym kroku. Na jej twarz widniała tylko determinacja. Kobieta znała przecież jedyne lekarstwo na tę chorobę.

W domu, w którym zniknął lekarz i kobieta, przywitały ich krzyki i łomoty. Grupa jakichś sześciu osób tłoczyła się przy drewnianych drzwiach, które miały już wybitą dziurę. Zastawiono je ciężką komodą, ale uderzenia od środka wyłamywały nawet zawiasy, przesuwając mebel, trzymany mocno przez dwóch mężczyzn.
- ... zrobi sobie krzywdę!
- Muszę ją najpierw zobaczyć! Przepuście mnie!

Green się przepchnął i prawie nadział na rękę, która nagle wychynęła z dziury. Bladą i pokrwawioną rękę. Marie rzuciła się do przodu, zostawiając White'a na progu.
- Nie otwierajcie drzwi!
Przyciągnęła spojrzenia.
- Ona... tego nie da się już odwrócić! Pracowałam przy szczepionce na to! Gdy się ktoś zarazi, nie ma odwrotu.
Błagalnie zerknęła na Greena, ale kolejne uderzenie i warkot przypominający zwierzęcy znów skierował ich ku drzwiom. Marie niedostrzegalnie wyciągnęła pistolet i uniosła go w górę.
- Nie!
Ktoś ją pchnął, wytrącił broń, która potoczyła się między gąszcz ludzkich nóg.

Tylko White zauważył, jak zmienia się spojrzenie stojącej nieco z boku kobiety. Jego ostrzegawczy krzyk wywołał zupełnie błędny odruch, gdy spojrzeli na niego zaskoczeni. Tamta rzuciła się na jednego z podtrzymujących komodę, przewracając go na ziemię i wgryzając się w jego szyję. Nieludzki krzyk wyrwał się z jego gardła, a zamieszanie uniemożliwiło dojrzenie czegokolwiek. Prócz drzwi wyrywanych z zawiasów i postać przeciskającą się między nimi a framugą. Marie nie próbowała odzyskać broni, uciekając i podtrzymując reportera.
- Dlaczego ludzie muszą najpierw zobaczyć, by uwierzyć!
Z okolicznych domów wybiegali kolejni ludzie, próbując dojrzeć co się dzieje. Wioska Indian nie była bezpiecznym schronieniem. A wystarczyła jedna zarażona, która najpewniej wróciła z jakiejś wyprawy do miasta.
 
Sekal jest offline