Wątek: Cena Życia II
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-09-2010, 15:02   #9
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Każdy krok, jaki wykonywał John, mógł być jego ostatnim. Maski noszone przez żołnierzy nadawały im nieludzkiego wyglądu. Bardziej niż ludzi przypominali jakieś potwory z horrorów.



Zrobił kolejny krok i kolejny.

John Green był myślami przy swoich bliskich. Żona Elenn – ciekawe czy zdawała sobie sprawę, że jej mąż mógł za chwilę skończyć jako tarcza strzelnicza. Dzieciaki – Boże, jak on je kochał – Jim i Clara – były zapewne w szkołach. Ciekawe, czy miały przeczucie, że ich ojciec mógł skończyć za chwilę jako podziurawiony strzęp mięsa leżący na ziemi w kałuży krwi, jak ten nieszczęsny Indianin za plecami bezdusznych żołdaków?

Zrobił kolejne kilka kroków.

Lufy uniosły się ku górze. John mimowolnie przymknął oczy oczekując najgorszego. Lecz strzały nie padły. Zamiast tego jeden z żołnierzy minął go z bronią gotową do otwarcia ognia. Drugi mierzył z karabinu w przyczepę, w której zniknął miejscowy.

John przełknąłby ślinę, gdyby ją wtedy miał w gardle, kiedy trzeci żołnierz przygotowywał się do zrobienia zastrzyku. Chciał coś powiedzieć, zaprotestować, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Bał się! Bał się jak cholera!

Igła wbijła się brutalnie w ciało Murzyna. Żołnierz wstrzyknął zawartość strzykawki do ciała Johna Greena. Ból, jaki temu towarzyszył był nie do opisania.

Murzyn padł na ziemię, wyjąc przeraźliwie, lecz jego krzyk zagłusza kanonada, jaka rozpętuje się nad jego głową. Obok Johna spadały gorące łuski, odbijając się od ubitej ziemi. Jedna z nich trafiła leżącego człowieka w policzek, lecz ten tego nie poczuł.

Potem czas zatrzymał się w miejscu. Świat przesłoniła gęsta jak krew czerwień i John Green odpłynął w nieświadomość. Tak było dla niego lepiej.

John nie zarejestrował odjazdu żołnierzy. Gdyby nie smród prochu, leżące łuski, martwy Indianin i potworny ból w ciele Murzyna, całe zajście można by było wziąć za senny majak. Za koszmar, którego nikt nie miał prawa doświadczać.

John próbował dźwignąć się z ziemi, lecz udało mu się jedynie klęknąć. Potem w mózgu rozbłysły mu nagle czerwone światła i Murzyn zgiął się w pół szorując czołem po piasku. Mięśnie drżały mu, jak podczas pierwszych dni rehabilitacji, kiedy dochodził do siebie po postrzałach. Tym razem było jednak znacznie gorzej. Czuł suche torsje podchodzące mu do gardła. Przez chwilę siedział skulony i kaszlał, próbując pozbyć się niesmaku z gardła. Nie udało się.

Potem – zaciskając zęby i zmuszając swoją żelazną wolę do posłuszeństwa – John dźwignął się na nogi. Świat wokół zawirował i John Green o mało nie upadł ponownie na ziemię. Utrzymał się jednak, chociaż czuł się jak pijany lub nafaszerowany narkotykami.

Wziął kilka oddechów i wzrok wyostrzył mu się na tyle, że w końcu ujrzał ostrzelaną przyczepę. Zaklął cicho pod nosem i chwiejnie ruszył w tamtą stronę. Miał nadzieję, że uda mu się pomóc jej mieszkańcom, chociaż sam czuł się jak gówno, które ktoś wrzucił do betoniarki, a następnie włączył obroty na cały regulator.

Nim przeczłapał połowę dzielącego go od przyczepy dystansu stanął w niej jakiś mężczyzna. Chyba ten sam, który nie tak dawno temu ostrzegał Johna, by ten zwiewał nad rzekę.

Nieznajomy wyglądał lepiej niż John Green. Wyszedł Murzynowi na spotkanie mówiąc coś głośno.

John Green pokręcił głową, by słyszeć lepiej, bo jak na razie słowa tamtego słyszał tak, jakby Murzyn siedział na dnie basenu, a biały mówił coś na jego krawędzi. Pomogło.

Mieszkaniec przyczepy mówił coś o motorze. Pytał, czy John potrafi prowadzić. Murzyn chciał odpowiedzieć lecz ściśnięte i wyschnięte gardło znów go zdradziło. Pokręcił więc głową przecząco, licząc ze mężczyzna go zrozumie. Zrozumiał. Pytał, czy John ma jakiś samochód. Murzyn znów pokręcił głową.

Biały zaklął potem powiedział coś wskazując na prowadzony motocykl – wielkie, czarne cudeńko, które dwadzieścia lat temu stanowiłoby marzenie Johna. Teraz jedynym marzeniem Greena było usłyszeć głos bliskich.

Murzyn wyciągnął telefon komórkowy z kieszeni, ale nadal nie było zasięgu. Zrezygnowany schował telefon do kurtki.

Spojrzał na mężczyznę, który siedział już na swoim motorze i coś mówił.
Chciał, żeby John uciekał z nim do jakiegoś rezerwatu. Tyle Murzyn zrozumiał z dudniących mu w uszach słów tamtego.

John Green zerknął na wynajęty domek. Zostawił tam jedynie mniej poręczny sprzęt do łowienia ryb i dłuższych wypadów w góry. To co najważniejsze, miał ze sobą. Nie wiedział, gdzie jest rezerwat, ale liczył na to, że znajdzie tam jakiś sprawny telefon.

Miał zamiar skontaktować się z Teodorem Dublentem w rodzinnym Bostonie. Chciał opowiedzieć temu wpływowemu prawnikowi, co się tutaj wyprawia. Liczył, że otrzyma dobre odszkodowanie za użycie siły przez wojsko. Nim John Green wsiadł na motocykl zrobił jeszcze jedną rzecz, mimo że wszystko w nim wzdrygało się na myśl o tej czynności. Zdjął aparat fotograficzny, wyjął go z futerału i drżącymi rękami pstryknął cztery zdjęcia. Dwa – rozwalonej przyczepie i kolejne dwa – zastrzelonemu Indianinowi.

Ręce latały mu przy tej czynności jak u chorego na Parkinsona, lecz stabilizator obrazu w aparacie powinien temu zaradzić. John miał zamiar poruszyć niebo i ziemię, by żołdacy tak chętnie strzelający do bezbronnych cywili, dostali po dupie za swoje działania. Morderstwo zawsze będzie morderstwem, niezależnie od okoliczności.

Murzyn schował aparat, wsiadł ostrożnie na motor za jego właścicielem i w myślach powtarzał sobie numer rejestracyjny wojskowego samochodu.

Znajdzie tych żołnierzy - obiecał sobie. Znajdzie ich, jak to wszystko się skończy i postawi przed sądem. A potem zażąda milionowego odszkodowania od Rządu Stanów Zjednoczonych dla siebie, rodziny tego nieszczęsnego Indianina oraz właściciela zniszczonej przyczepy.

Ruszyli ....

Siedząc za kierowcą John Green nadal czuł szybsze bicie serca i lekkie zawroty głowy, lecz ostrzejsze symptomy ustępowały. To chyba dobrze, jednak nadal miał potworne obawy na temat tego, co żołnierze wstrzyknęli mu do ciała.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 01-10-2010 o 19:56. Powód: poprawa czasu i stylu
Armiel jest offline