Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-09-2010, 22:52   #1
Bielon
 
Bielon's Avatar
 
Reputacja: 1 Bielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputacjęBielon ma wspaniałą reputację
[WFRP] Rycerskie obyczaje I

Rycerskie obyczaje cz.1





Berenger, pan na włościach i jeden z ostatnich żyjących potomków Jeana d’Arvill, czołgał się przez paprocie modląc się do Panienki, by dane mu było ujść cało. Zmrok jaki powoli zapadał nad gęstwiną leśną zdawał się mu sprzyjać, lecz on wolał nie cieszyć się na wyrost.

Pod Twoją obronę uciekamy się,
święta Panienko,
naszymi prośbami racz nie gardzić
w potrzebach naszych,
ale od wszelakich złych przygód
racz nas zawsze wybawiać,
Panno chwalebna i błogosławiona.
O Pani nasza,
Orędowniczko nasza,
Pośredniczko nasza,
Pocieszycielko nasza.


Słowa modlitwy dudniły mu w głowie, lecz on wciąż rozpamiętywał zasadzkę w jaką wpadł ze swoimi ludźmi. Jak dał się podejść jak dziecko rzucając się na obóz du’Ponte i atakując jego „śpiących żołdaków”. Wciąż pamiętał bezmiar zdumienia Marcela, gdy bełt wystrzelony z zasadzki wbił mu się w pierś szkarłatem plamiąc szarą opończę. Pamiętał młodego, butnego osiłka, Gerlena, którego trzy bełty zmiotły z powierzchni tak, że nakrył się w biegu, w szarży, butami. Pamiętał też siebie, jak miast iść im w sukurs skrył się za wielkim pniem a zaraz później zsunął w bagno. Skrył się pośród tataraków i trzcin wybierając raczej topiel niźli śmierć z ręki du’Ponte. Bo, że zasadzka była dziełem Cedryka du’Ponte wiedział to od razu. Panienka jednak nad nim czuwała. Nie pozwoliła utonąć. Nie pozwoliła zginąć. Wyprowadziła go na suchy brzeg kilkadziesiąt kroków od zasadzki, gdzie wciąż trwała walka. Tu zaczął pełznąć wśród paproci modląc się do Niej o łaskę …. I nie zawiódł się…


- Kogo to oczy moje widzą! – słowa były wypowiedziane głośno a Berenger d’Arvill spojrzał w górę i ujrzał zimne oczy Alofsa, Łowczego du’Ponte. Mierząca mu pomiędzy oczy kusza zmuszała do posłuszeństwa. Stary rycerz w tej jednej chwili zrozumiał, że przegrał. Zrozumiał, że zawiódł swoich przodków dając kolejny przyczynek do chwały du’Ponte. I zrozumiał coś jeszcze. Że oto ostawił swe ziemie na pastwę losu. I na łaskę Panienki. Podobnie jak i niedojrzałego syna, ostatniego potomka rodu. Rodu, który wraz z nim mógł przestać istnieć…

===============================================

Trzy godziny po zabiegu:

Ja Armand, piszę te słowa, choć wiem, że nie znajdzie się nikt, kto je przeczytałby kiedykolwiek. Zamknięty w wieży mogę jedynie zajmować się rannym, co niniejszym czynię. Mój pan kazał mi zająć się rannym, który bez ducha, nagi, ranny w głowę i pierś trzykrotnie, został mi przyniesiony przez sługi na marach. Zatem zająłem się ze wszelką swą wiedzą i kunsztem, choć wiem ja, że bliski jest jego koniec.

Rannego ułożyć kazałem jak, nakazuje sztuka, głową ku północy. Przyniesioną wodą rany obmyłem, krawędzie oczyściłem ze skrzepliny i zgnilizny, która już wdała się w brudne rany. Oczyszczone rany posmarowałem sadłem niedźwiedzim i chlebem z pajęczyną obłożyłem. Dopiero wówczas naparem z beladonny opatrunek nasączyłem a wszystko okryłem lnianymi szmatami w beladonnie namoczonymi. Pozostało czekać, lecz ja, biedny zamknięty w wieży eremita, nic więcej uczynić nie jestem w stanie.

Siedem godzin po zabiegu:

Przypłynęli jako ostatnio łodzią wioząc prowiant i napitku dla dwóch. Jakby ranny ozdrowieć mógł tak szybko. Pytali o niego, czy gadał co i czy się ocknął, alem zgodnie z prawdą zaprzeczył. Dałem im spisaną na pergaminie listę niezbędnych mi utensyliów, które w mieście łacno kupić można a przy opiece nad rannym wielce się przydać mogą. Ranny zasię żyje, choć bez ducha leży a gorączka, dreszcze i brak przytomności wyraźnie wskazują na to, że koniec jego bliski. Rany powtórnie obmyte, zaognione się okazały. Czas rannego już policzony.

Dziesięć godzin po zabiegu:

Teraz już wiem, jakim byłem ślepcem. Ranny nie ocknął się jeszcze, choć gorączka nieco zelżała. Jednak imię, które w malignie powtarzał sprawiło, że ja, zamknięty w wieży od dwudziestu lat eremita poznałem oblicze człowieka, który zratował mi życie. I wiem ja, że nie spocznę póki nie uczynię wszystkiego, by go z tej opresji wydobyć. D’Arville. Imię, zawołanie, ród a tu, na ziemiach du’Ponte również przekleństwo. Wiem ja już, czemu ranny został do mnie dostarczony. Nie godzi się wszak porywać szlachcica, nie godzi się porywać sąsiada. Ja jednak zrobię, co muszę. Niniejszym więc kreślę słowa sekretnego listu i modlę się do Panienki, by udał się mój plan. Bo wiem, że niepowodzenie okupię swym życiem.

============================================

Do D’Arvill wieść przyniósł Pierre Luclac, dziesiętnik w służbie Wielmożnego Berengera D’Arvill. I jak przystało na zwiastuna złych wieści spotkała go śmierć, choć nie z rąk tych ku którym zmierzał a wyłącznie z ran, które odniósł podczas boju. Nim jednak zmarł zdołał opowiedzieć rwanymi, wydobywanymi siłą słowy o tym co spotkało Lorda i ludzi, którzy z nim społem ruszyli na łowy. O zasadzce, którą zdradziecko uczynił na nich w borze ludzie du’Ponte. O rzezi zbrojnych i sług, którzy ruszyli w las. O tym jak z łowców zamienili się w zwierzynę. I jak niczym owa zwierzyna uciekał. Aż w końcu dotarł do domu. By tu umrzeć. Jednak jego śmierć nie poszła na marne. Zdołał przekazać wieść i przestrzec miasteczko i młodego panicza oraz jego świtę. du’Ponte szykowali zapewne zdradziecką napaść, ale na to D’Arvill miało być gotowe…



================================================

Nie nawykli do tłoczenia się w tak małych izbach. Jednak Mistrz Cecile, biegły jurysta który w D’Arvill praktykował od wielu lat, nalegał aby spotkanie odbyło się u niego. Dla niektórych przybycie tu było swego rodzaju dyshonorem. Wyuczony kiep z gminu zmusił ich do zniżenia się do jego poziomu i porzucenia zamku na rzecz jego domu w centrum miasta. A można wszak było posłać po niego zbrojnych i z pętlą na szyi przywieść na zamek. Można… ale nikt przy zdrowych zmysłach nie uczynił by tego. Mistrz Celicle miał bowiem przyjaciół na wielu dworach a sam znany był z tego, że załatwia najdziwniejsze sprawy, których nikt inny podjąć by się nie zgodził. Poza zwykłymi sprawami wymagającymi biegłości w prawie ziemskim, miejskim i rycerskim Cecile znany był jako specjalista od rozwiązywania wielu … problemów. A rozwiązania, które proponował i przeprowadzał, zwykle satysfakcjonowały zleceniodawców przez co czasami ustawiały się do niego kolejki oczekujących. Tym bardziej zaproszenie do niego było wyróżnieniem, choć ci, którzy wychowali się na zamku spoglądali na wszystko nieco inaczej. Mistrz Cecile żył w D’Arvill z łaski włodarza tych ziem i cieszył się jego opieką. Był winien swemu lordowi coś więcej niźli samo posłuszeństwo. Pozostali, ludzie z gminu choć od lat w służbie Berengera D’Arvill lub przyjezdni, którzy jednak czas jakiś gościli już na jego dworze, na komnatę zerkali zupełnie innym wzrokiem. Dla nich wizyta tu była swego rodzaju wyróżnieniem i nagrodą, zważywszy na towarzystwo w jakim się znaleźli. I kto ich zaprosił. Można było tylko domyślać się czemuż to Mistrz Cecile nalegał by przybyli. Choć nie każdy z nich miał taką wyobraźnię.

Izba była przestronna, choć ludzie nawykli do wielkich sal zamkowych zdawali się stłamszeni w gabinecie jurysty. Wysokie półki uginały się pod ciężarem zbiorów pism i ksiąg, których wartość musiała być ogromna. Równie opasłe tomiszcza stały ustawione w stosach pod ścianami oraz pomiędzy meblami sprawiając w pomieszczeniu pozór rozgardiaszu i ścisku. Jednak tak po prawdzie Mistrz Cecile, gdyby kazać mu wyszukać w owych zbiorach złożony tu niegdyś dokument, odnalazł by go w dwa pacierze. W swoim królestwie moli był prawdziwym władcą. Siedzieli na rzeźbionych krzesłach, choć dziwacznie się czuli wszyscy. Jedni siedząc wobec tych, którym na co dzień usługiwali bądź których polecenia wykonywali a drudzy siedząc z plebsem i chamstwem. Uczucia jednak nie smakowali wpatrzeni w dokument, który majestatycznym gestem wydobył ze skrzyni gospodarz. I który to dokument okazał, jako zapieczętowany i opatrzony insygniami ich pana, Berengera D’Arvill. Wątpliwości nie mogło być żadnych, bo w laku pieczęć i klejnot odciśnięte były wyraźnie. Okazawszy wszystkim zapieczętowany dokument Mistrz Cecile złamał pieczęć i rozwinął jasny rulon pergaminu. Który był powodem dla którego się tu wszyscy znaleźli…

===============================================

Stary człowiek spojrzał podejrzliwie na dwóch solidnych byczków, którzy przynieśli mu listę spisaną odręcznie rozchwianym pismem na karcie pergaminu. Nie wyglądali na takich, którzy byli by w stanie pisać czy czytać. To tłumaczyło wiele, choć nie wszystko. Jednak człek, który dzierżył pergamin nie był znany z tego, by przeciwstawiał się ludziom takim jak ci, którzy właśnie go odwiedzili. Stary cyrulik o dawno zgaszonym wzroku nie był tym, kim był niegdyś.

- Tu jest napisane… - zaczął, ale nie dane mu było skończyć. Jeden z dwóch byków rąbnął pięścią w blat jego kontuaru, którym odgradzał się od nazbyt nachalnych gości i błyskawicznym ruchem schwycił go za połę koszuli przyciągając do swojej, śmierdzącej winem twarzy.

- Gówno mnie obchodzi co tam jest napisane. Jak bym kurwa chciał czytać to bym się tego, ten no… - wyraźnie zgubił myśl. Drugi zarechotał i podpowiedział usłużnie – Nauczył. Choć jak cie znam Rand, nie nauczył byś się nawet swego imienia. Nawet jak by ci je gorącym żelazem na dupie wypalili, hahaha!

- Ty kurwa co się śmiejesz? Takiś doktorus? To sam czytaj! – ten zwany Randem nie puścił starego cyrulika, który się nawet nie wyrywał. Znał takich jak oni i wiedział, że krzywdy mu nie zrobią a tylko chcą nastraszyć. Tyle, że on się już nie bał. Strach zmarł w nim przed laty…

- Dawaj dziadku co tam napisane i szybko. Dziewki stygną… - cyrulik puszczony niedbałym gestem opadł na kontuar z głośnym sapnięciem, które sprawiało wrażenie ulgi. To rozbawiło dwójkę na tyle, że dali mu spokój. Tym bardziej, że w oko wpadła im jakaś pannica, która miała dość pecha by przechodzić opodal. Ich gromkie komentarze jej urody burzyć mogły krew niektórym przysłuchującym się ludziom nie nawykłym do tak prostackiego zaczepiania białogłów, ale z kolei noszony przez nich oręż odradzał polemiki. Wiedzieli to i zachowywali się wyzywająco. Jak zwykle.

Odnalezienie wszystkiego z listy staremu zajęło chwilkę. Po chwili z pergaminem w dłoni i koszykiem pełnym medykamentów stanął za swoim kontuarem. Odchrząknął głośno by zwrócić na siebie uwagę zbirów.

- Wszystko mam, już spakowałem … Panom. Należy się dwa ludwiki. – powiedział skruszonym głosem. Znał z góry odpowiedź, ale nadzieja nie pozwalała mu nie spytać.

- Do swego pana się zgłoś i powiedz, że Rand i Barnaba cię posłali po zapłatę, hahaha! – żart musiał być przedni, bo biorąc koszyk zaśmiewali się do rozpuku. W drżącej, usianej plamami dłoni podał im pergamin z którym przyleźli. Rand zadowolony już widać z jego sprawności, jedynie wytrącił mu niedbale pergamin z dłoni. – Se w rzyć wsadź! – warknął na odchodnym. Wnet wyszli spiesznie. Panna znikła im w zaułku i musieli się spieszyć.

To nie martwiło starego cyrulika. A pergamin podniósł równie spiesznie, co tamci wychodzili. Raz jeszcze czytając rozchwiane pismo.

„ Uncja beladonny, kwarta oleum Dillenia alata oraz wywary z Laelia superbiens, Lagerstroemia regia i Syngenesia polygamia frustranea. Do tego maść z Vaccinium salignum. Ja Armand, eremita i wywołaniec żyjący w wieży Point du Mer Diable, błagam o pomoc! Trzy dni temu przywieziono mi usieczonego rannego, który najpewniej jest …”

Wiedział, że coś z tym zrobić będzie musiał. Choćby z czystej sympatii do Randa…

============================================

„ Ja niżej podpisany, w obecności Mistrza Cecila, którego biorę na świadka, wzywam was wszystkich obecnych i powołuję do Bractwa na równych prawach bez wyjątku żadnego. Wiem ja, że dla wielu z Was będzie to dziwnym się zdawało, ale ręczę, że nie minie nawet rok, gdy wszystko co ukryte odsłoni przed wami swą tajemną prawdę. Zatem Bracia … i Siostry. Ja Berenger D’Arvill, świadom swej rychłej śmierci, wzywam was swą ostatnią, pośmiertną wolą, do wypełnienia jedynego zadania i celu, którym dla Was przewidział. Wolą moją bowiem jest, byście wspólnie złożyli ślub wierności memu jedynemu synowi, Malcolmowi D’Arvill, oraz zadbali o to, by ród mój nie zginął. Oraz o to, by me ziemie nie wpadły w ręce przeklętych du’Ponte. Taka jest ma wola a mocą tego testamentu powołuję do życia owe Bractwo, którego członkami chcę byście byli. I o co was w mej ostatniej woli proszę. Bo choć nakazać to mógłbym, zza grobu jedynie prosić mi pozostało. Bractwo D’Arvill dzięki Wam zachowa me włości dla moich potomków i ocali je przed pazernością zdrajców du’Ponte. Odpłatę tym ostatnim zostawiam synowi…”

============================================

Mistrzowi Cecilowi nie drgnął głos, choć wielu z obecnych głośno westchnęło słuchając czytanej przezeń ostatniej woli ich niedawnego suzerena. Raz, że czytane przezeń słowa z całą pewnością czytane były w przekonaniu, że D’Arvill nie żyje. Dla zgromadzonych w domu Mistrza Cecile już to stanowiło szok. Wszak ledwie tydzień temu wyruszył na łowy, na których bywało, że i pół miesiąca bywać zwykł. Teraz zaś mówiło im się, że nie żyje. Zmarł. Przyniesione wcześniej wieści uznano za plotki i posłano umyślnych, by sprawdzili czy aby umierający dziesiętnik w gorętwie głupot nie gadał. Teraz jednak otwierano ostatnią wolę pana na D’Arvill. To znaczyło, że Lord Berenger zmarł. To zaś znaczyło wiele zmian na zamku wśród których ta, mająca miejsce w tej komnacie, znaczenie miała najmniejsze. Tak przynajmniej myśleli. Dwa, że jego wola łączyła ich dziwacznym węzłem, którego rozum ich nie w pełni pojmował. Trzy zaś, że stawiał przed nimi zadanie, którego wcale tak łatwo wykonać się nie dało. I to zadanie na lata. Czym zasłużyli sobie na takie zaufanie? Czym zasłużyli sobie na ten … zaszczyt? Czym… podpadli losowi, że uwikłał ich w trwające już kilka wieków porachunki? Wiele pytań cisnęło się im do ust, lecz nie każde mogło znaleźć odpowiedź. Nie każde nawet mogło paść z ich ust. Z pewnością jeszcze nie teraz…

- Panie! – drzwi rozwarły się z hukiem a służący w granatowej liberii, który zakłócił spokój zgromadzenia, od progu kłaniał się w pas zmierzając jednak nieubłaganie ku swemu pryncypałowi. Widać sprawę miał arcy pilną, bowiem nie zatrzymało go pełne zaskoczenia sapnięcie któregoś z gości jego pana ani też jego spojrzenie, które gdyby miało moc spalania spopieliło by sługę. – Panie! List z du’Ponte do was adresowany. Pode drzwiami znaleźlim! Nie wiada kto go ciepnął, bo nikto na ulicy jakeśmy wyjrzeli.

- Daj Kosma i wyjdź! – powiedział Mistrz Cecile odbierając z rak sługi złożony pergamin, który wyraźnie był sfatygowany nielicho. Kosma chwilkę, ledwie mgnienie, czekał na coś sycąc swój wzrok widokiem Lady Lucienne. Jednak wnet ruszył do wyjścia, wciąż w głębokim ukłonie, jednak tak kierując swe kroki, by choć przez chwilę pozostać w jej aurze, poczuć woń perfum, musnąć skrawka sukni. Jednak nie zatrzymał się ani na chwilę. Ani na ułamek chwili i wnet zamknęły się za nim ciężkie, drewniane drzwi. Cecile w tym czasie już zdołał rzucić okiem na pergamin a bladość jego oblicza nie pozostawiała złudzeń – wieści były istotne. Wnet jednak i oni zdołali się przekonać, że takimi są w istocie, bowiem Cecile przeczytał list na głos.

- Proszę o uwagę, bo wieści dziwne i ważne być mogą. Otóż ktoś nam pisze tu tak… – Cecile wstał i podszedł do okna starając się uważniej przyjrzeć tekstowi, po czym zaczął czytać.

„Panie. Wiem, że spraw wiele Pan jest w stanie załatwić. Nikogo innego, lepszego w D’Arvill nie znam. Otrzymałem wieści, że w wieży Point du Mer Diable niejaki Armand opiekuje się rannym. Ma to być Lord D’Arvill. Strzegą go zbrojni. Dwaj mnie odwiedzili po leki. To może być prawda.”

- Podpisano „Przyjaciel”. Ciekawe czyj… – Cecile raz jeszcze spojrzał bliżej na pergamin, powąchał go, obejrzał raz jeszcze. Oni zaś pomknęli oczyma wyobraźni ku owianej złą sławą wieży Point du Mer Diable. Wzniesionej na skale, którą opływały wartkie, zwodnicze prądy, często atakowaną przez sztormy, gdzie niegdyś zamykano szaleńców. Wieży, gdzie ducha wyzionęło nie mało obłąkanych. Takich, których nie godziło się zabijać. O których rody chciały zapomnieć. Wieży o której mówiło się, że w jaskiniach u jej podnóży śpi diabeł morski. Wieży omijanej przez ptaki, ryby i rybaków. Przeklętej wieży, jedynej w swoim rodzaju u wybrzeży Akwitanii. I o tym, kto się ma tam znajdować…



================================================== =

W „Zajeździe pod Złotą Monetą” jak zwykle o tej porze było tłoczno, jednak Młokos nie poświęcał uwagi wszystkim gościom. Dla pytających o niego był nieobecny. Miał dość ludzi do tego, by samemu zajmować się tym, czym chciał. Tym razem słuchał. Nie czynił tego zbyt często, jednak trójka zbirów, którzy szastali na lewo i prawo ludwikami i zamawiali najdroższe żarcie do alkierza, którego to słowa nawet nie byli w stanie poprawnie wymówić, była swego rodzaju ciekawostką. Czymś tak dziwnym co wymagało poświecenia jemu odrobiny uwagi. Gdyby Młokos nie był czuły na takie sprawy, nie byłby tym kim był. I nie miałby tego co miał. Teraz siedział z uchem przy ścianie nasłuchując pijackich przekomarzań swych gości w alkierzu. Specjalnie spreparowane otwory pozwalały mu słuchać nie będąc widzianym. Wcale często z nich korzystał, choć nie zawsze osobiście. W tej trójce było jednak coś, co sprawiło, że postanowił zająć się nimi sam. Wysłuchawszy ledwie kilku zdań wyrwanych z pijackiego bełkotu zrozumiał, że było warto. Choć sam przed sobą musiał przyznać, że póki co nie wiedział, jak zdobytą informację wykorzystać. I raz po raz powtarzał w myślach pijackie słowa, by nie zapomnieć. Zapisać ich nie było ni jak ni czym. „Ale wiesz Gascoin za co cię szanuję? Tak! Szanuję cię! Głupiś, ale cie szanuje, boś Alofsowi w pysk wykrzyczał, że D’Arvilla my złapali, nie on. Kurwi syn jeden już się pewnie z nagrodą witał. A tak Du’Ponte za swego wroga zapłacił nam, nie jemu. I to jak! Królewska to zapłata, hojny pan Cedryk, jako ten książę. Ale ponoć płacić miał czym, bo na kolektora się sadzi, co na dniach ma być w okolicy. A później kupę zbiera na wojenną wyprawę na sąsiada. Pójdziem braciszkowie, oj i znów grosik wpadnie w kieszonkę. A jak wpadnie, to znów się zabawim…” Wymyślne opowieści o jeszcze wymyślniejszych zabawach Młokosa interesowały już mniej. Mimo to słuchał jeszcze długo, dopóki pijackie gadki nie zamieniły się w pijacki bełkot. A ten w chrapanie…



================================================== ===


Powodzenia Wam życzę wszystkim. Miasto opiszę w następnym poście, jak będę wiedział jak Wy je widzicie. Dodam tylko, że D'Arvill to nie metropolia. Ale też nie kozia wólka. Powdzenia raz jeszcze...

.
 
Bielon jest offline