Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-09-2010, 21:04   #7
Aschaar
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Dzień zaczął się kaprawo i nic nie wskazywało na to, że będzie lepszy. Szlag jasny w zasadzie by to wszystko trafił. Stara zasada, że jak coś ma być zrobione dobrze to trzeba to zrobić samemu, znów się potwierdziła. Szkoda było się denerwować, po zruganiu Malkolma, zapłaceniu kapitanowi krypy o wdzięcznej nazwie "Perła Południa" za milczenie oraz zastanowieniu się komu i ile trzeba będzie zapłacić za to, żeby to wszystko odkręcić. Młokos wsiadł na konia i stracił się z portu. Kilkanaście minut później - niby całkiem przypadkiem - wpadł do siedziby straży. Wizyta jak zwykle była owocna. Kapitan przyjął Młokosa w swoim pokoju i zaczął bez ceregieli:

- Zakładam, że idzie o wino?
- Wino byłoby doskonałe - odparł mężczyzna uświadamiając sobie, że straż jeszcze nie wie co jest w beczkach i skrzyniach - ja słyszałem, że tam tylko jakieś ciuchy... Ale mogę pomóc... w każdej kwestii.
- Jak zwykle... - wstał i wyjrzał z okna - Ej, Ruben! Weź mi te wozy ze środka placu ćwiczebnego do cholery! Upchnij to gdzieś, trzeba to będzie spisać, obejrzeć, przewieźć do spichlerza...
- Dobra, dobra... Zawołaj no... - padło z zewnątrz.
- Ale niech to zniknie do południa - mężczyzna zamknął okiennicę i odwrócił się od okna. - Beczkę wina mógłbyś zgubić po drodze...
- Jasne. Uszanowanie dla małżonki. - uśmiechnął się wstając.


Młokos ukłonił się lekko i wyszedł. W pewnych kręgach wiadomo było, że kapitan Ligen ma słabość do kobiet, a z drugiej strony wszystko począwszy od pozycji skończywszy na majątku zawdzięcza żonie - zazdrosnej purchawie. To dawało pole do popisu, zwłaszcza jak stosowało się niedopowiedzenia. Podobnie jak pole do popisu dawała karczma poza miastem... Od jakiegoś czasu Młokos pomagał straży w pozbywaniu się niewygodnych towarów. Układ miał być korzystny dla obu stron i w pewien sposób był. Straż nie miała roboty, a Młokos miał towar. To, że czasami był to jego własny towar było mało istotne. I tak się opłacało.

Na korytarzu mężczyzna zauważył jednego z kończących służbę strażników:
- Dzień dobry - wycedził przez zęby na pustym korytarzu.
- Ja... ale to nie moja wina... Statek przypłynął za późno i...
- Stul pysk. Policzymy się później...


*****


Prowadzenie interesu wymagało rozlicznych znajomości i kontaktów. A kontakty najlepiej nawiązywało się w centrum miasta, w sklepie z artykułami luksusowymi.


Taki sklep znajdował się tuż przy miejskim rynku w najznamienitszej okolicy. I był to drugi z oficjalnych interesów Młokosa. Początkowo wielu nie wróżyło mu długiej kariery w tym miejscu, bo jak mówiono: "Co taki karczmarzyna może wiedzieć o handlu?" Sklep jednak istniał, rozwijał się i karczmarzyna został oficjalnie wliczony w "znaczniejszych kupców" miasta. Oczywiście jak ognia unikano słowa "mieszczanin" w odniesieniu do Młokosa, ale jemu samemu to nie przeszkadzało, nie pojawiał się zresztą w mieście zbyt często, a przynajmniej nie oficjalnie. Wszyscy byli szczęśliwi.

Teraz też szybko przeszedł przez sklep, wszedł na drugie piętro kamienicy i zniknął w jednym z pokojów. Jagna miała dryg do prowadzenia takiego sklepu. Znała się na modzie i potrafiła utrzymać kontakt z klientem, odpowiednio połechtać ludzką próżność... Przy okazji potrafiła załatwiać wiele różnych spraw, niekoniecznie związanych z samym sklepem. Tym razem również rozmawiali tylko kilka minut. Ustalili szczegóły i Młokos zostawił na głowie Jagny całą sprawę odebrania towaru od Straży... oraz dostarczenia beczki wina, byle nie tego z przemytu, ale jakiegoś gorszego i jakiejś kiecki, aby źle nie wyglądało, do domu kapitana.


*****


Trzeba było załatwić jeszcze z dwie rzeczy i jakby na to nie spojrzeć zrobiło się późno. Znaczy się koło drugiej... Kilkanaście minut później był w "Zajeździe pod Złotą Monetą". Zajazd był słusznych rozmiarów, aby nie powiedzieć, że ogromnych. Częściowo usytuowany w wodzie stanowił fortecę, która mogła przez dłuższy czas opierać się atakom. Oczywiście pod warunkiem posiadania odpowiednich zapasów...




Zajazd znajdował się poza miastem, w odległości połowy dnia drogi, konno - jak dobrze się popędziło - trochę ponad godziny. Było to na tyle daleko od miasta, aby straży nie chciało się zaglądać za często, a jednocześnie na tyle blisko, żeby być w centrum zdarzeń wszelakich. Odosobnienie przybytku tłumaczyło również kilka nietypowych rzeczy: posiadanie własnych zbrojnych, sokolnika, łowczego i rzemieślników mogących w razie czego służyć pomocą bez konieczności fatygowania kogoś z zewnątrz. Wielu się to nie podobało i często podnoszono kwestię "Zamku pod Złotą Monetą"... Czasy jednak były nieszczególne i bronić się jakoś było trzeba. Mieszczanie też woleli samowystarczalny zamek, niż wysupłanie pieniędzy z miejskiej kasy na ochronę karczmy przez Straż miejską... Miasto zresztą zyskiwało konkretną ochronę przed zbójcami, a przynajmniej na to wyglądało.

Młokos zeskoczył z konia i rzucił cugle jednemu z chłopców stajennych. Jeszcze na dworze został zaczepiony przez Artana.



- Milordzie... - dowódca zbrojnych był kilka lat starszy od Młokosa, ale z upodobaniem zwracał się do niego jak do starszego i wyżej urodzonego. Znali się jednak za długo i zbyt dobrze, aby zwracać uwagę na tę ironię.
- Idiota... Coś się dzieje?
- Nie, nic. Poza tym, że kilka osób prosi o posłuchanie milordzie...
- Nie ma mnie. Dla nikogo. Towar przyjedzie wieczorem, razem z resztą zaopatrzenia, bo były małe problemy...
- A, pojawiło się jeszcze trzech najemników i zażądali najlepszego jadła, napitku i pokoju. Już mieli ich wywalić, jak okazało się, że mają sporo ludwików... Więc potraktowano ich standardowo i są w pokoju 23. Pewnie są już nieźle spici...
- Interesujące... To idę posłuchać. Niech ktoś mi przyniesie jakieś żarcie na koszt pokoju 23.

*****


Wcinając kaczkę w ziołach i popijając dobrym winem Młokos usłyszał całkiem ciekawą historyjkę. Mogła być prawdziwa... Po pierwsze tłumaczyłaby skąd takie mendy miały tyle pieniędzy, po drugie - byli zbytnimi baranami, aby taka historyjkę wymyślić... W pokoju zaczynały się już pochrapywania, a umysł Młokosa zaczynał opracowywać koncepcję... zarobienia na całej sytuacji.
Cholera, tylko jak? Z jednej strony skoro Du'Ponte miał w garści D’Arvilla to... po pierwsze na zamku D’Arvilla musiało być ciekawie. Po drugie - istniała szansa, że D’Arvill jeszcze żyje. Słabo, bo słabo, ale żyje. Przynajmniej Młokos zostawił by sobie przy życiu swego odwiecznego wroga, aby trochę go pomęczyć... Odbicie D’Arvilla nie wchodziło w grę, przynajmniej nie zaraz i nie teraz. Jednak to, że Du'Ponte zasadzał się na kolektora... To była jakaś opcja... Złupić złodzieja... Wyprawa wojenna również była bardzo zła dla biznesu... Przynajmniej tego oficjalnego... Cholera. Chociaż...


Różne myśli chodziły po głowie Młokosa, kiedy pisał:

Cytat:
Najemników wyszkolonych, profesji wszelakich, a na walkę gotowych za godziwą zapłatę najmę.
Kazał to wywiesić w okolicznych karczmach i tych lepszych i tych gorszych... I rozpuścić wici... Trzeba było jeszcze dowiedzieć się kilku rzeczy... I udać na zamek sprawdzić, czy D'Arvilla faktycznie nie ma.

D'Arvill nawet jeżeli nie był ranny przy pojmaniu, to zapewne odniósł obrażenia jak dostał się w łapy Du'Ponte'a. Lekarstwa... "Oczywiście baranie!" - pomyślał i wyjrzał na dziedziniec.


- Jakub! Jakub, cholero jedna! - Chłopak odwrócił się gwałtownie puszczając kurę. - Do mnie!
Chwilę później wcisnął chłopakowi kilka ludwików i kontynuował:
- Weź konia i błyskiem obskocz wszystkich cyrulików, zielarzy, herbarzy i szarlatanów. Chcę wiedzieć czy ktoś wczoraj lub dzisiaj sprzedał leki potrzebne do leczenia rannego... Rozumiesz?
- Tak jest. Wziąć konia i rozpytać o leki dla leczenia rannego.
 
Aschaar jest offline