Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-10-2010, 22:11   #2
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=VfVqOZQVcJQ[/MEDIA]

Paczka przyszła w środę. 22 lutego 2012 roku. Na domowy adres Mac Davella. Detektywa nie było w domu, kiedy to się stało. Paczkę odebrała i otworzyła Sarah. W chwilę później zemdlała. Do męża zadzwoniła pół godziny później, kiedy już odzyskała świadomość.

Walter Mac Davell był wtedy w pracy. Nadal w Wydziale Specjalnym, lecz po niewyjaśnionej śmierci informatora w sprawie „Tarociarza” zamkniętej oficjalnie trzy miesiące temu, wypełniał raczej papierkową robotę. Sytuacji nie poprawił mu jego ówczesny partner – Clause Grand – syn senatora Granda. Jedyny świadek, policjant, uwikłał się w drugie morderstwo – prawdopodobnie faktycznie zabijając kolejnego informatora – a następnie, mimo wyraźnego zakazu opuszczania miasta – zniknął. Prowadzone śledztwo doprowadziło do jego znajomego z wojska, który przyznał się do tego, że pomógł Grandowi zbiec z kraju załatwiając nielegalny czarter. Sąd skazał go, jako współwinnego, na pięć lat pozbawianie wolności. Wyrok zapadł szybko.

Walter jakoś się wybronił. Właściwie wybroniły go jego akta personalne. Sumienny, uczciwy, zawsze działający zgodnie z prawem i procedurami. Sprawa „Tarociarza” skończyła się śmiercią dwóch policjantów z rozpracowującej go komórki – Marlona Vilaina oraz Rafaela Jose Alvaro. Artur mac Nammara – ówczesny komendant próbował popełnić samobójstwo, lecz strzał nie zabił go. Uszkodził jednak znaczną część mózgu i komisarz skończył w zakładzie dla osób z ostrym upośledzeniem intelektualnym, gdzie podawany jest rehabilitacji. Więcej szczęścia miał Alfred Quanttamayer – jego oficjalny następca – oberwał podczas obławy w dokach Red Hook w szyję, lecz szybka pomoc medyczna uratowała mu życie. W związku z tym, że trzech jego podwładnych o mało nie zginęło podczas akcji, kiedy tylko doszedł do zdrowia, podał się do dymisji.

Teraz Wydział przejął niejaki John Strepsils zwany „Pigułą”. Niski, barczysty o wyglądzie boksera i podobnych manierach. Przeniesiony tutaj z Wydziału Zabójstw ze względu na dość skuteczne metody pracy. Od razu jakoś nie spodobał mu się Walter i oddelegował go do papierkowej roboty.
Dlatego, zamiast przesłuchiwać świadków, tego popołudnia, Walter Mac Davell wypełniał papierki. I dlatego on dostał tą sprawę ....

W paczce, którą detektyw zobaczył drugi, zaraz po żonie, bowiem przez telefon powiedziała ona jedynie – „przyjedź, to straszne, musisz to zobaczyć” – było ciało. Ciało małej, najwyżej sześcioletniej dziewczynki. Pociętej na kawałki. A na samym jej wierzchu położono zamkniętą w folii kartę tarota, na której dwa smoki splecione były w uścisku – kochankowie.

W chwilę później w domu roiło się już od techników wezwanych przez Waltera....

A on sam spoglądał na coraz większą kałużę krwi w miejscu, gidze puściła folia i zawartość z wolna wydostawała się z paczki. Niczym wspomnienie sprawy o której nie potrafił zapomnieć......





Szpital dla Weteranów, Nowy York, 22 lutego 2012 roku, popołudnie

Jessica Kingston śniła. Śniła o czasach, w których nie widziała demonów i duchów. O czasach, w których obsługująca ją pielęgniarka nie patrzyła na nią, jak na zwichrowanego czuba. Ale faktycznie zwariowała. Była tego pewna.
Dobitnie przypominała jej o tym mała dziewczynka, cała we krwi, która stała od dwóch nocy w jej pokoju i na którą nikt, poza Jess nie zwracał uwagi.
Nieduża, jasnowłosa, smutna i przerażona. Oraz bez wątpienia martwa, o czym świadczyły krwawe rany na szyi, torsie. Widmo stało jedynie, zawsze na krawędzi pola widoczności. Nic nie mówiło, nie robiło, nie krzyczało. Po prostu było.

Tam w Red Hook stało się coś dziwnego i Jess była tego pewna. Płonący ludzie, demony, piekło, a potem jasny rozbłysk i budzi się kilka dni temu w szpitalu, a za oknem jest zima.
Lekarze określają stan w jakim przebywała do tej pory, jako „śpiączkę pourazową”, a stan w jakim znajduje się obecnie, jak „uraz po niej”, lecz Jess czuje, ze to coś więcej. Wybuch uszkodził jej słuch. Nie słyszy teraz zbyt dobrze, lecz czasami wydaje jej się, że słyszy tuż obok siebie toczone rozmowy w nieznanym jej języku. Równie realne co dziewczynka – widmo w jej pokoju.

Jess wie, że powinna o swoich halucynacjach powiedzieć lekarzom, lecz coś ją przed tym powstrzymuje. Sama nie wie co i wie, że odpowiednia terapia pomogła by w przypadku postępującego obłędu. Jednak na razie zwlekała, bowiem jakaś jej część rozumiała, że to co się dzieje z nią teraz, nie jest wcale obłędem. Jest czymś więcej.

Drzwi do jej pokoju otwierają się wyrywając ją ze stanu rozmyślań.

- Będzie pani miała gościa, panno Kingston. Przed kolacją. – poinformowała pielęgniarka o imieniu Susan.



Szpital dla Weteranów, Nowy York, 22 lutego 2012 roku, popołudnie



Terrence Baldrick spoglądał przez okno na ośnieżony park okalający teren szpitala. Widział ptaki skaczące po śniegu. To była jego jedyna rozrywka w tych kilku dniach, które minęły od momenty wybudzenia się ze śpiączki.

Wydarzenia z Red Hook utkwiły w pamięci detektywa jak cierń. Spotkanie z Hesusem De Sade, błękitny ogień wylewający się z magazynu, demoniczna kreatura zastrzelona na twoich oczach przez tajemniczego snajpera. Sukuby, inkuby, demony – piekło na Ziemi. To wszystko – obawiałeś się – było realne i kopało w tyłek twój dotychczasowy światopogląd. Nie dało się zignorować faktów. Szczególnie w ich obliczu. I w obliczu twoich snów....

A sny miałeś faktycznie .. dziwne. Pewien – na szczęście dość niewielki - odsetek fanów „filmów dla dorosłych” – mógłby być szczęśliwy. Przemoc łączyła się w nich z seksem. W tych snach przekraczano takie granice, że nawet sama myśl o nich wywoływała odruch wymiotny. W twoich snach nie było niczego, czego byś nie robił. Na szczęście były to jedynie sny chociaż mocno popaprane. Im częściej nad tym myślisz, tym bardziej jesteś pewien, że to „nagroda” od tego sukinsyna Hesusa de Sade. I nijak nie wiesz, jak jej się pozbyć.

Podano was izolacji. Z nieznanych ci powodów. Żadnej telewizji, żadnej prasy, żadnego radia, żadnych telefonów. Nic. Kompletne odseparowanie. Wiesz, że Kingston i Cohen przeżyli wybuch w Red Hook. Widziałeś się z nimi przez krótką chwilę, zaraz po odzyskaniu przytomności. Niestety, byliście wtedy zbyt słabi i nafaszerowani lekarstwami by móc rozmawiać.

Teraz, po kilku dniach, czujesz się już lepiej. Minie jeszcze troszkę czasu, nim zastane mięśnie odzyskają dawną sprawność. Z karty choroby wynika, że przebywałeś w śpiączce przez ponad dwa miesiące. Kompletnie nic nie pamiętasz z tego okresu.

Za oknem znów rozległo się wycie karetki. Kolejna tego dnia. Dokładnie czterdziesta siódma. Ich liczenie było dla ciebie rozrywką. Prawie jedyną rozrywką, gwoli ścisłości.

Drzwi otworzyły się cicho. Stanął w nich doktor Francis Gorman – twój lekarz prowadzący.

- Terrence – Gorman miał typowo amerykański zwyczaj zwracania się po imieniu do każdego w szpitalu - .Dzisiaj przed kolacją będziesz miał gościa. A jak tam dzisiaj się czujesz? Nadal masz bole głowy? Pozwól, że zerknę na twoje oczy.

Siadłeś na krześle i pozwoliłeś przeprowadzić sobie badanie. Eksplozja na Red Hook uszkodziła ci wzrok. Miałeś teraz dziwne odbarwienie tęczówek oraz drobne halucynacje i momenty zachwiania ostrości obrazu. Nic wielkiego. Jakbyś co jakiś czas miał przez krótką chwilę zaburzoną percepcję. Było to jednak na tyle groźne, bo mogło cię złapać na przykład w momencie prowadzenia samochodu, że lekarze robili ci mnóstwo badań – tomografia, specjalistyczne badania okulistyczne. Wszystko. Prawdopodobną przyczyną zaburzeń był stupor pourazowy.

Problem polegał na tym, że nigdy, nikomu nie powiedziałeś, co tak naprawdę dzieje się z twoim wzrokiem. Kiedy dopadała cię ta „przypadłość” widziałeś zrujnowane miasto wokół siebie – pełne zgliszcz, unoszącej się w powietrzu sadzy i ciemności. To samo miasto, w którym pozostał Malcolm Brook.
Najwyraźniej eksplozja na Red Hook nie zniszczyła ci wzroku, tylko w jakiś sposób go ... zmodyfikowała.


Szpital dla Weteranów, Nowy York, 22 lutego 2012 roku, popołudnie


Patrick Cohen również siedział przy oknie, w innym pokoju i czytał książkę co jakiś czas spoglądając na zaśnieżony park za oknem.

Twoje nerwy były na wyczerpaniu. Od kilku dni, kiedy tylko odzyskałeś sprawność, próbowałeś namówić kogoś, by pozwolił ci wykonać telefon do bliskich. Lekarze zasłaniali się tajemnicą zawodową oraz dobrem Wydziału Specjalnego. I trzymali cię pod kluczem. Jak aresztowanego.

Z nudów czytałeś. Książki dostarczał ci personel medyczny. Nie szło ci jednak najlepiej. Czasami miewałeś bole głowy. Silne ataki, po których skronie bolały, jakby ktoś próbował ci zmiażdżyć czaszkę, jak melona. Brałeś wtedy tabletki przeciwbólowe i wszystko powracało do normy. No, prawie wszystko.

Nocami nie czułeś się najlepiej. Śniłeś Miasto Miast – podobnie, jak podczas snu wymuszonego przez kamień.
Byłeś w Metropolis. Na chwilę przenosiłeś się z prostego pokoju szpitalnego do tych ponurych zgliszczy chłonąc ich monumentalną grozę.

Z każdą jednak wizytą uświadamiałeś sobie, że już tu byłeś. Przez dłuższy czas. Kiedyś.

Widziałeś cytadelę. Wyniosłą karykaturę pokrzywionego wysokościowca, rozdartą na pół wstęgą wylewającej się z niej krwi. Wiedziałeś, że krew ta jest ścieżką, która może cię do niej zaprowadzić, lecz nie potrafiłeś jej odnaleźć. Czułeś, w swoim śnie, że wnętrze Cytadeli skrywa coś, czego pragniesz. Tylko, nie za bardzo wiedziałeś cóż to jest....



Litery w czytanej książce tańczyły, zakrzywiały się – to pierwsze symptomy nadchodzącej migreny. Odłożyłeś książkę, czując, że dzięki temu unikniesz bólu.

Drzwi do twojego pokoju otworzyły się i stanął w nich prowadzący twoją sprawę doktor Gorman z zawodowym uśmiechem przyklejonym do przystojnej, gładko wygolonej twarzy czterdziestokilkulatka.
.
- Patricku – powitał cię po imieniu – to twój szczęśliwy dzień. Wieczorem, przed kolacją będziesz miał gościa. Mamy wyniki twoich badań. Chcesz zerknąć.

Kiwnąłeś głową.

Podał ci dokumentację i wyszedł.
Przyjrzałeś się krytycznie wykresom i wskaźnikom. Wszystko było w normie, jak na wiek i stan zdrowia. Może dlatego, ze jak tylko odzyskałeś świadomość sam zrobiłeś im listę leków, które regularnie zażywałeś. W wynikach nie było niczego, co mogło ci uniemożliwić powrót do służby i kontynuację śledztwa.
Oczywiście nie wspomniałeś nikomu o tym, co naprawdę zdarzyło się nad Red Hook. To by stanowiło poważną podstawę za uznanie ciebie nie w pełni władz umysłowych i zakończenie twojej kariery.



Nowy York, wtorkowy wieczór, 21 lutego 2012r
Brudny zaułek gdzieś na Bronxie.


Ślepą uliczkę zamykała krata, którą zarządca budynku odciął się od reszty terenu chroniąc przed niepożądanym elementem. Drobny bandzior – Eddie – awansował właśnie w hierarchii ulicznej. Juz dawno marzył o tym, by to zrobić. Ręce drżały mu z podniecenia, gdy składał ociekający krwią nóż. Jego ofiara – przypadkowy przechodzień – był juz gotowy. Starszy facet, siedział oparty o zimna kratę, trzymając się za ranę na brzuchu. Eddie zadrżał, kiedy przypomniał sobie, jak ostrze jego noża przebijało ubranie i ciało tego frajera. Ciche, jękliwe rzężenie ofiary brzmiało w uszach Eddiego jak muzyka.
Już wiedział, że przekroczył granicę i cholernie mu się podobało. Gdyby nie było tak zimno, pewnie odwróciłby konającego na plecy i wydupczył tak, jak robiono to jemu w więzieniu w Sant Adreas. Spoglądał na plującego krwią „łosia” jednocześnie sprawdzając zawartość jego portfela. Trafiła mu się całkiem przyzwoita sumka, jako trofeum.

Eddie uśmiechnął się zadowolony i schował dolary do kieszeni kurtki, tam gdzie wcześniej powędrowała komórka i obrączka frajera. Amfetamina w jego żyłach pobudzała do działania. Doskoczył do ofiary i silnym kopniakiem w szczękę obalił na ziemię. Potem kopnął leżącego i umierającego człowieka jeszcze dwa razy w żebra. Trzeci raz kopnąć nie zdołał.

Inny nóż wbił mu się w bok szyi otwierając ranę. Eddie zawył i odwrócił się napotykając na ciemne okulary i brodatą twarz. Kolejny cios trafił go w gardło.

Bandzior zachwiał się, złapał za rozwaloną szyję.

Osunął na ziemię i stracił świadomość. Mężczyzna w przeciwsłonecznych okularach przykucnął przy nim i przyłożył usta do otwartej rany. Szkarlatyny strumień wpłynął mu do gardła.

Jaccob miał rację. Pizza pepperoni smakuje równie dobrze, lecz ludzka krew daje niezbędną do przetrwania energię. Jest jak zastrzyk lekarstwa dla śmiertelnie chorego człowieka, którego nie zastąpi nic innego. Lekarstwa, bez którego ów śmiertelnie chory człowiek bez wątpienia umrze, czując przy tym niewysłowione katusze.

Wampir, kiedyś noszący imię Rafael Alvaro odsunął się od bandyty. Wyjął z kieszeni jego płaszcza ukradzioną wcześniej komórkę i wyszedł z zaułka ocierając usta z krwi.

Spojrzał na numer ulicy i wykonał telefon na pogotowie zgłaszając znalezienie ofiary przestępstwa. Miał nadzieję, że odpowiednie służby zrobią wszystko, by uratować życie zranionego nożem mężczyzny. Co do tego, którym się pożywił – było mu to obojętne.

Ruszył ulicą w dół, do portu gdzie wynajmował małą klitkę. Na tydzień mógł zapomnieć o głodzie krwi i wieść normalne życie Silenta z barki. Tęsknił jednak za czasami, w których żył inaczej. Za czasami, w których po prostu żył.



Lotnisko JFK, Nowy York,
22 luty 2012r, późne popołudnie



Samolot wylądował z piskiem opon trących o gładką płytę lotniska. Większość pasażerów szybko wstała ze swoich miejsc. Detektyw Mia Mayfair czekała, aż większość ludzi wyjdzie przed nią. Obserwowała przestrzeń za oknem ze zmęczonym wyrazem twarzy. Podróż okazała się trudniejsza, a rana głowy odezwała się pulsującym bólem w skroniach podczas lądowania. Tępy, świdrujący nacisk na kości czaszki, przenikał do mózgu. Przed oczami kobiety pojawiały się i znikały obrazy z opuszczonego magazynu, który okazał się śmiertelną pułapką dla tak wielu ludzi.
Sceny, które pamięć chciała wyprzeć. Sceny, których pamięć wyprzeć nie zdołała.

Jedne z lekarzy, którzy składali ja do kupy mówił, że rany zadane duszy leczą się najtrudniej. Mia wiedział już, że skurczybyk miał rację.

- Nic pani nie jest – kobiecy głos wyrwał detektyw z ponurego zamyślenia. – Wylądowaliśmy kilka minut temu, a pani siedzi od tego czasu i patrzy w okno.

Tak. Cholera. Czasami ci się tak zdarza. Takie „zawieszenia”. Efekt uboczny odniesionych obrażeń. Nic wielkiego, lecz musisz się kontrolować. Trzymać w ryzach.

- Nie, nic mi nie jest – szepczesz i uśmiechasz się blado.

Stewardesy chyba to nie przekonuje bo odprowadza cię wzrokiem, kiedy wychodzisz do podstawionych schodów.

Autobus podstawiony dla pasażerów czeka chyba tylko na ciebie, a miny oczekujących w nim ludzi wyrażają wiele emocji: podenerwowanie, obojętność, żal, rozbawienie. Wsiadasz do niego i kierowca rusza. Przejażdżka nie trwa długo. Terminal odpraw jest niedaleko.

Nowy York wita cię zgiełkiem ogromnego lotniska, hałasem tysięcy podróżnych przewalających się przez bramy odpraw. Legitymacja policjantki pozwala ci przejść przez ten cały cyrk dość szybko, jednak cholerny ból głowy nie ustępuje i nim docierasz do wyjścia, pod czaszką słyszysz kakofonię dźwięków.

Z trudem znajdujesz taksówkę i podajesz adres mieszkania służbowego, który dostałeś od wcześniejszego szefa.

Jedziesz czując na sobie spojrzenie taksiarza. Jego ciemnobrązowe oczy odbijają się we wstecznym lusterku, kiedy obserwuje cię uważnie.

- Pierwszy raz w Nowym Yorku? – zapytał ciekawie.

Nie masz ochoty na dyskusję. Czujesz się dziwnie. Jakbyś słyszała głos Yo’Billa. Wyraźny, szeptany wprost do ucha z siedzenia obok.

- Spiedzielaj stąd Mia. To miasto skazane jest na zagładę ....

Dojechałaś plącąc absurdalnie wysoką cenę za kurs.

Mieszkanie w kamienicy jest niewielkie lecz urządzone w dobrym stylu. Z okna rozpościera się widok na obce ulice.

Nowy York. Twoje nowe miejsce pracy i nowy dom.

Ból głowy mija. Jutro o ósmej rano masz zameldować się w Wydziale Specjalnym u niejakiego Johna Strepsilsa. Śmieszne nazwisko.


Szpital dla Weteranów, Nowy York, 22 lutego 2012 roku, wczesny wieczór


Spotkali się w sali dla odwiedzających. Cala trójka. Widzieli się po raz pierwszy od momentu, kiedy odzyskali świadomość w szpitalnych łóżkach. Tylko wtedy nie mieli sił by rozmawiać. Nim je odzyskali, każde z nich zostało przewiezione do osobnych pokojów i nie mieli możliwości kontaktu.

Wypełniali za to sprawozdania z przebiegu akcji na Red Hook ze zgrozą uświadamiając sobie, że jest luty 2012 roku. Że z ich życia wymazano ponad 4 miesiące. Ale – zdaniem lekarzy – to był cud, ze przeżyli wybuch, który okolice magazynu dosłownie zmienił w jeden wielki krater. Wybuch, który wywalił szyby w oknach domów w promieniu prawie mili. Zgadzali się z tą opinią. Z innych powodów.

W sali dla zwiedzających było ich sześcioro: Jess, Patrick, Terry oraz doktor Gorman, ordynator Siemens oraz jeszcze jeden mężczyzna o zaciętej i twardej twarzy. Po minach lekarzy widać, że nie są zadowoleni z jego wizyty, ale też, że nie mają zbyt wiele w tej kwestii do powiedzenia.




- Nazywam się John Strepsils – przywitał ich mężczyzna twardym, zdecydowanym głosem. - Do października zeszłego roku zarządzałem Wydziałem Zabójstw w Głównej Komendzie. W listopadzie dostałem wybór – FBI lub nowojorski Wydział Specjalny. Nie lubię federalnych, więc wylądowałem w Nowym Yorku. Jestem waszym nowym szefem. Chciałem was poinformować, że sprawa, nad którą pracowaliście zeszłego roku została zamknięta, lecz dzisiejszego dnia kazałem ją otworzyć ponownie. Dzisiaj „Tarociarz” lub ktoś, kto działa w podobny sposób do niego, uderzył. Mamy braki kadrowe, a ja chcę, by stary zespół wrócił do pracy. Byliście najbliżej tego skurwysyna w zeszłym roku. Jutro o ósmej widzę was w starym biurze. Jeszcze dzisiaj zostaną wam zrobione ostatnie badania, lecz z tego co mi powiedziano, wasz stan pozwala wam powrócić do pracy. Jeśli oczywiście wyrazicie na to zgodę.

Spojrzał na was czekając na odpowiedź.
 
Armiel jest offline