Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-10-2010, 19:43   #7
Suriel
 
Suriel's Avatar
 
Reputacja: 1 Suriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skałSuriel jest jak klejnot wśród skał
Jess otworzyła oczy, to był tylko sen, wpatrywała się przez chwilę w biały sufit nad sobą. Kilka rys, zadrapania, pęknięcia. Zwyczajny sufit, ale nie ten który znała ze swojego mieszkania. Wspomnienia zaczęły powracać jak kubeł zimniej wody. Red Hook, anioły i demony, sprawa „Tarociarza”, strzelanina, ucieczka i rozbłysk światła. Ból i koniec. Jess zaczerpnęła prawie z krzykiem powietrze. Rzeczywistość wróciła jak koszmar. Leżała w szpitalnym łóżku, obok maszyny do pomiaru czynności życiowych, wenflon wbity w rękę. Rozejrzała się. Na łóżku obok leżał Cohen, za nim Terrence. Obaj wyglądali na równie zdezorientowanych, jakby obudzili się przed chwilą. Jess spojrzała w okno za Terencem, padał śnieg.

Dalej wydarzenia potoczyły się dość szybko.
Do pokoju wbiegła najpierw pielęgniarka, a za nią lekarz dyżurny. Wyglądali na zdziwionych. Jess nie mogła wykrztusić z siebie słowa, zaschło jej w gardle. Słyszała, jakby z daleka, że Cohen coś mówi do lekarzy.
Rozdzielili ich zanim zdążyli dojść do siebie, zanim porozmawiali.
Każdy dostał oddzielny pokój.
Niekończące się badania lekarskie ujawniły że Jess w wyniku wybuchu prawie straciła słuch. Uszkodzenie mogło być nieodwracalne.

Dwa dni po przebudzeniu Jess leżała w łóżku czytając książkę przyniesioną przez pielęgniarkę.
Dowiedziała się że rodzina została już poinformowana o jej stanie zdrowia, ale dla jej dobra wizyty były jeszcze niemożliwe. Powinna w spokoju przechodzić rekonwalescencję. Wyobraziła sobie płaczącą ciotkę, przeklinającą jej pracę, wujka, który stałby z tyłu z miną człowieka, który raczej nie chce przebywać w tym miejscu i nie wie co ze sobą zrobić. Kuzynkę, którą na pewno by przyciągnęli. Przyznała rację lekarzowi. Najważniejsze że wiedzą że ze mną wszystko dobrze.
Tym bardziej zdziwił ją widok małej dziewczynki stojącej w drzwiach. Patrzyła na nią, była cała pokrwawiona. Jess zerwała się z łóżka z krzykiem.
- Pomocy, niech mi ktoś pomoże – rzuciła się w stronę dziewczynki. Zanim do niej dobiegła, dziewczynka zniknęła. Jess upadła na kolana w miejscu gdzie przed chwilą stała.
Zaczęła obmacywać podłogę, rozglądać się. Tak zastał ja personel szpitala zaalarmowany krzykiem.
- Co się stało, czemu pani krzyczała – dopytywał się lekarz pomagając Jess wstać z podłogi.
- Przepraszam, coś mi się musiało przyśnić, chyba zasnęłam czytając książkę – Jess pozwoliła odprowadzić się do łóżka.
- Pamięta pani sen, co to było.
- Nie, nie pamiętam. Przepraszam.
Jess położyła się do łóżka i odwróciła do ściany. Nie chciała już rozmawiać. Lekarz zanotował coś na jej karcie.
- Sera wynty, kara selist. Makareb kacarto kix – usłyszała koło siebie głos.
- Słucham? – Jess odwróciła się gwałtownie – co Pan powiedział?
Lekarz spojrzał na nią zdziwiony.
- Nic nie mówiłem. Proszę się przespać. Pielęgniarka przyniesie Pani zaraz coś na uspokojenie. Zaśnie pani.
- Nie dziękuję, spałam już za długo – Jess odwróciła się do ściany.
Tego samego wieczora dziewczynka wróciła. Czasami stała w drzwiach, czasami w kącie. Przychodziła i znikała. Zawsze ta sama, cicha w pokrwawionej sukience. Jess zaczęła także słyszeć głosy. Nie rozumiała języka, ale były one tak realne jak widmo dziewczynki. Czasami próbowała do niej mówić, nawiązać jakiś kontakt. Przestała kiedy pielęgniarka opiekująca się Jess przyłapała ją na mówieniu do siebie. Od tamtej pory zawsze patrzyła na nią jak na niespełna rozumu. Jess w głębi duszy zgadzała się z nią. Wiedziała ze mogą to być początki obłędu, szaleństwa spowodowane urazem sprzed kilku miesięcy. Podejrzewała na początku guz mózgu który wywołał halucynacje, ale wiedziała że są to tylko wymówki racjonalnego umysłu próbującego sobie poradzić z nową rzeczywistością. To co się wydarzyło w Red Hook i wcześniej na zawsze zmieniły świat wokół Jess. Jej postrzeganie wszystkiego. Nie powiedziała nikomu o swoich omamach. Jedyną osobą z którą chciała się tym podzielić był dr. Cohen. Nie pozwalali im jednak się widywać. Od pielęgniarki wiedziała jedynie, że obaj czują się coraz lepiej. Wydział spraw wewnętrznych prowadzi śledztwo w sprawie wydarzeń na nabrzeżu i dopóki nie zostaną przesłuchani, nie mogą się ze sobą kontaktować.

Dni mijały podobne do siebie. Badania, pisanie raportów, przesłuchania. Jess zastanawiała się jak jest na zewnątrz, jak wróci do normalnego życia, czy w ogóle do niego wróci. Jak ma sobie poradzić z tym co wie, co zobaczyła. Przyzwyczaiła się do swojej nowej towarzyszki. Zastanawiała się czy kiedy wyjdzie ze szpitala dziewczynka pójdzie z nią, czy jest przywiązana do tego miejsca.

Drzwi się otworzyły, do pokoju weszła Susan, pielęgniarka z dziennej zmiany.
- Będzie pani miała gościa, panno Kingston. Przed kolacją – powiedziała przynosząc porcję kolejnych leków.
- Dziękuję – Jess wpatrywała się dalej w szalejącą zamieć za oknem.


Jess weszła do pokoju spotkań. Był tam już Cohen. Skinęła mu głową i spróbowała się uśmiechnąć. Odpowiedział tym samym. Za nią do pokoju wszedł Terrence. Obaj wyglądali na przemęczonych, wychudzonych, jeżeli w przypadku Cohena było to jeszcze możliwe.
W spotkaniu uczestniczyli jeszcze lekarz dr. Gorman prowadzący i ordynator. Obaj patrzyli nieprzychylnie na mężczyznę który wszedł do sali jako ostatni.

- Nazywam się John Strepsils – przywitał ich mężczyzna twardym, zdecydowanym głosem. - Do października zeszłego roku zarządzałem Wydziałem Zabójstw w Głównej Komendzie. W listopadzie dostałem wybór – FBI lub nowojorski Wydział Specjalny. Nie lubię federalnych, więc wylądowałem w Nowym Yorku. Jestem waszym nowym szefem. Chciałem was poinformować, że sprawa, nad którą pracowaliście zeszłego roku została zamknięta, lecz dzisiejszego dnia kazałem ją otworzyć ponownie. Dzisiaj „Tarociarz” lub ktoś, kto działa w podobny sposób do niego, uderzył. Mamy braki kadrowe, a ja chcę, by stary zespół wrócił do pracy. Byliście najbliżej tego skurwysyna w zeszłym roku. Jutro o ósmej widzę was w starym biurze. Jeszcze dzisiaj zostaną wam zrobione ostatnie badania, lecz z tego co mi powiedziano, wasz stan pozwala wam powrócić do pracy. Jeśli oczywiście wyrazicie na to zgodę.

Pierwszy odezwał się Cohen.
– Żartujesz Strepsilis? Do jutrzejszego poranka mamy DWANAŚCIE GODZIN! Jeśli to naprawdę jest Tarociarz, jutro o ósmej może być za późno dla kilku kolejnych ofiar!

– Rano. – usadził go nowy przełożony, najwyraźniej uznając, że to wyczerpuje temat – tu macie nowe telefony służbowe. Stare są zdezelowane przez wybuch i trafiły do materiału dowodowego. Cohen, gdzie ty do ch...

Cohen porwał jeden z telefonów i wyszedł z sali.
Jess wstała i podeszła do stołu. Wzięła do ręki telefon.
- Jutro rano – spojrzała na szefa – będę jutro rano.
Odwróciła się i wyszła. Widziała jeszcze kręcącego z niedowierzaniem głową ordynatora.
- Oni nie są jeszcze gotowi, muszą odpocząć, trzeba ich poddać…… - reszty już Jess nie usłyszała.


Zamówiona taksówka przywiozła ją do domu. Mieszkanie było puste. Poczuła ukłucie bólu przypominając sobie Maxa, który witał ją zawsze kiedy wracała z pracy głośnym miauczeniem okazując swoje niezadowolenie. Lampka automatycznej sekretarki pulsowała czerwonym światłem. Jess nie miała siły jej wysłuchać. Jeszcze nie teraz, nie dzisiaj.
Mieszkanie było posprzątane, kwiaty podlane. Albo ciocia się tym zajęła, albo Pani Maslovski, gospodyni domu.
Nie chciała jeszcze informować rodziny ze wyszła ze szpitala. Wiedziała ze zjawiliby się w mieszkaniu w ciągu godziny, nie miała na to siły, jeszcze nie teraz. Bardzo za nimi tęskniła, ale nie wiedziała co ma im odpowiedzieć na pytania jakie postawią. Jak się czuje, co dalej zamierza robić. Sama nie znała jeszcze na to odpowiedzi. Wiedziała jedno. Że jutro znowu zmierzy się ze sprawą „Tarociarza”. Musi najpierw porozmawiać z Cohenem, był jej winien wyjaśnienia. Wiedział wiele więcej niż Jess. W Red Hook obiecał że jej wyjaśni co się wydarzyło. Wtedy nie zdążył.
Ubrała się w zimowe rzeczy i wyszła pobiegać w parku. To zawsze pozwalało jej się odprężyć, oczyścić umysł, chciała sprawdzić czy da radę.
W drodze powrotnej kupiła coś do jedzenia, na szczęście wścibskiej gospodyni nie było chyba w domu. Spokojnie wróciła.
Nalała wody do wanny i wtedy ją zobaczyła. Stała jak zwykle na granicy cienia. W tej samej pokrwawionej sukience.

Rano Jess ubrała się, wzięła pistolet z nocnej szafki i przypięła odznakę do paska. Kiedyś odznaka dawała jej ułudne poczucie bezpieczeństwa, sprawiedliwości, teraz była kawałkiem metalu przy pasku.
Po drodze kupiła kawę i rogalika. Do wydziału dojechała taksówką, jej samochód pewnie nadal stał na parkingu przed mieszkaniem Granda. Postanowiła się tym zająć jeszcze dzisiaj.
Kiedy weszła do wydziału wszyscy spoglądali na nią ukradkiem, jakby sprawdzając czy to na pewno ona. Zastanawiając się co mają zrobić, jak się zachować. Kilku kolegów przywitało ją skinieniem głowy.
Jess skierowała się do swojego biurka.
Cohen był już na miejscu.
Do odprawy zostało 10 minut.
 
__________________
Nie musisz być szalony żeby tutaj pracować, ale to pomaga:)

Ostatnio edytowane przez Suriel : 27-11-2010 o 12:04.
Suriel jest offline