Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-10-2010, 19:44   #8
Bebop
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BfuWXRZe9yA[/MEDIA]

Baldrick z poważną miną i w sporym skupieniu wlepiał swój wzrok w obraz za oknem, ptaki swobodnie dreptały sobie po śniegu nie świadome, iż ktokolwiek je obserwuje, mężczyzna tymczasem organizował sobie w myślach nową wizję świata, na nowo układał fakty i własne przeżycia. Tego wymagała sytuacja, wiedział, że musi odnaleźć się w tych dziwnych czasach, jeśli tego nie zrobi nie da sobie rady z życiem i oszaleje. Do tego oczywiście nie mógł dopuścić, był na to zbyt dumny i wytrwały. Wielokrotne zastanawiał się co właściwie miało miejsce na Red Hook, od momentu w którym wytoczył się z radiowozu i oparł o jego bok, nie wiele pamiętał. Jakieś odgłosy podobne do rozmów i wystrzały dobiegające z magazynu, lecz wszystko to była zamglone.

Cała sprawa wyglądała niezwykle intrygująco, według lekarzy w śpiączce spędził około dwóch miesięcy, podobnie jak i dwójka jego współpracowników, szybko ich jednak rozdzielono i nie pozwalano na żadne kontakty. Całkowicie odseparowali ich również od wszelkich informacji ze świata zewnętrznego, choć tutaj zapewne chodziło o ograniczenie stresu i skupienie się na terapii. Terrence jednak nie ufał ludziom, którzy się nim zajmowali, swoim czujnym okiem lustrował każdą osobę, która do niego przychodziła, a od czasu do czasu wciągał w rozmowę, dzięki której mógł dowiedzieć się o niej czegoś więcej. O tym, że od sprawy Tarociarza wciąż się jeszcze nie uwolnił przekonał się dość szybko, niemal codziennie zdarzały mu się wynaturzone sny łączące w sobie seks ze sprawianiem bólu, najgorsze było to, iż brał on w nich czynny udział choć jego w nich role były różne. Ciekawym do odnotowanie faktem był również nowo nabyty problem ze wzrokiem, który specjaliści szybko zdiagnozowali w znany sobie sposób, Baldrick nie musiał nawet zerkać w kartę by wiedzieć, że się mylą. Odbarwienie tęczówki, jakieś nieczęste małe halucynacje i zdarzające się niekiedy zachwiania ostrości występowały z dalece innego powodu niż ten czysto medyczny, dokładnie opisany przez lekarzy. W tym przekonaniu utwierdzał Terrenca fakt, iż w momentach kiedy ta niedogodność go dopadała znów przenosił się do charakterystycznego zrujnowanego miasta, pozbawionego nadziei, upiornego miejsca w którym widział się po raz ostatni z Malcolmem Brookiem. Oczywiście, gdyby jak na spowiedzi opisał swoje wizje bandzie nieudaczników, którzy tam pracowali, z marszu dostał by jedynie większą dawkę leków i nie opuściłby szpitala przez dłuższy czas.

Z zamyślenia wyrwała go syrena karetki pogotowia, tego dnia był to już czterdziesty siódmy wyjazd ze szpitala, co szybko zanotował w pamięci. Liczenie tego wszystkiego było marnym substytutem rozrywki. Ptaki jeszcze przez kilka sekund bawiły się ze sobą chodząc w kółko po śniegu po czym nagle, bez żadnego ostrzeżenia wzbiły się w powietrze i odleciały w kierunku miasta. W obecnej sytuacji Baldricka nawet marzenie o podobnej wolności było nie na miejscu. Niemal w tej samej chwili otworzyły się drzwi do pomieszczenia i cicho wślizgnęła się do niego jakaś postać, nie musiał oglądać się za siebie, wiedział już doskonale, iż właśnie zjawił się jego lekarz prowadzący.

- Terrence - zaczął z wrodzoną sobie otwartością - Dzisiaj przed kolacją będziesz miał gościa. A jak tam dzisiaj się czujesz? Nadal masz bóle głowy? Pozwól, że zerknę na twoje oczy.

- Bywało lepiej Francis
- odparł bez entuzjazmu mocno akcentując imię doktora, po czym zajął swoje miejsce i pozwolił by ten wykonał standardowe badania.

- Coś jest nie tak? - spytał mężczyzna nie odrywając się od swojego zajęcia - Nie zgadzasz się z terapią?

- Terapią? Wy to nazywacie terapią? Zamknęliście mnie w tej klitce, bez dostępu do show Jerryego Springera - rzekł pozwalając sobie na mały uśmieszek.

- Takie wymagania - odparł poważnie bawiąc się w grę swojego pacjenta - Zawiodłeś się?

- Bardziej niż Polański na trzynastolatce. - Znów wstał na równe nogi i podszedł do okna, gdy tylko doktor Gorman skończył badania. - Karetki ostatnio szaleją, co dzieje się w mieście?

- Szaleją? Nic takiego nie zauważyłem.
- Francis zanotował coś w swoim notesiku i przeniósł wzrok na pacjenta - Miałeś ostatnio jakieś pogorszenie ostrości?

- Nie - odrzekł krótko, a następnie ponownie podjął temat - Przecież widzę, że coś się dzieje, karetki nie nadążają. Jakieś zamieszki w mieście? Parada równości?

- Zajmij się terapią Terrence, to teraz jest najważniejsze. - Umieścił jakiś wpis w karcie pacjenta. - Przygotuj się na to spotkanie, twój pierwszy gość, może nawet zobaczysz swoich znajomych, nie jesteś ciekawy?

- Co oni mnie obchodzą? - spytał zgryźliwie - Jeśli drogi ordynator - herr Siemens - wymyślił nam jakieś grupowe spotkanie z psychologiem to się na to nie piszę.

- Cóż, twoja wola - skomentował i ruszył do drzwi - Widzimy się jutro.

- Załóż obrączkę Francis, chyba nie chcesz żeby dowiedziała się o romansie - rzucił od niechcenia Baldrick, doktor zatrzymał się na chwilę, nie obrócił już jednak głowy i opuścił pokój.

Spostrzegawczość i logiczne myślenie wciąż były mocną stroną Terrenca.

***

Spotkanie miało się odbyć w sali dla odwiedzających, Baldrick zjawił się tam jako ostatni, niedbale uczesany i z ogólnym brakiem entuzjazmu wszedł do pomieszczenia. Doktor Patrick Szkieletor Cohen oraz Jessica Kingston zajęli już swoje miejsca, podobnie Francis Gorman oraz ordynator Siemens. Ostatnią osobą był jakiś twardy mężczyzna, jeszcze zanim w ogóle zdążył się odezwać Terrence przeszył go swym spojrzeniem. Już na oko był to człowiek konkretny, w charakterze zapewne podobny do Mac Nammary, lecz kilka jego gestów oraz nerwowych ruchów zdradzało porywczość. Ubrany był schludnie, nic więcej nie można było powiedzieć o odzieniu, widać było, iż większą wagę przywiązuje nie do tego jak wygląda, ale jak pracuje, a prawdopodobnie robił to bardzo solidnie.

- Nazywam się John Strepsils - rozpoczął tonem jakiego Baldrick jak najbardziej się spodziewał - Do października zeszłego roku zarządzałem Wydziałem Zabójstw w Głównej Komendzie. W listopadzie dostałem wybór - FBI lub nowojorski Wydział Specjalny. Nie lubię federalnych, więc wylądowałem w Nowym Yorku. Jestem waszym nowym szefem. Chciałem was poinformować, że sprawa, nad którą pracowaliście zeszłego roku została zamknięta, lecz dzisiejszego dnia kazałem ją otworzyć ponownie. Dzisiaj „Tarociarz” lub ktoś, kto działa w podobny sposób do niego, uderzył. Mamy braki kadrowe, a ja chcę, by stary zespół wrócił do pracy. Byliście najbliżej tego skurwysyna w zeszłym roku. Jutro o ósmej widzę was w starym biurze. Jeszcze dzisiaj zostaną wam zrobione ostatnie badania, lecz z tego co mi powiedziano, wasz stan pozwala wam powrócić do pracy. Jeśli oczywiście wyrazicie na to zgodę.

Terrence zachował spokój, wreszcie nadarzyła się okazja by wyrwać się z tego miejsca i być może znów podejść do sprawy Tarociarza, lecz tym razem z większym doświadczeniem. Poczekał aż Cohen skończy swoją kwestię oraz aż Jess opuści salę, nie zaskoczyli go, oni również chcieli wrócić do pracy.

- Do jutra - rzekł wesoło do Strepsilsa - Potrzebujecie koordynatora, niech pan o tym pamięta.

***

Spakowanie się nie zabrało mu zbyt wiele czasu, w gruncie rzeczy nie miał dużo rzeczy do zabrania oprócz kilku sztuk ubrań dostarczonych mu przez Stablera, którego oczywiście nie miał okazji jeszcze spotkać. Ubrawszy się w ciemne dżinsy, niebieską koszulę, marynarkę, sportowe buty oraz czarny płaszcz ruszył w kierunku wyjścia, trzeba przyznać, że od razu odżył. Znów kroczył wyprostowany górując na innymi dzięki swojemu sporemu wzrostowi, twarz oczywiście ozdobiona była lekko przyciętą brodą, choć co niektórzy pewnie prędzej skupili by się na jego niebieskich, hipnotyzujących oczach, z których bił trudny do wyjaśnienia blask.

Taksówka już na niego czekała, usadowił się na tylnym siedzeniu i oparł głowę o siedzenie licząc może nawet na krótką drzemkę, która jednak nie nastąpiła. Wreszcie bowiem wrócił do cywilizacji, mógł sam decydować o sobie, wyrwał się ze swojego więzienia. Droga do Queens niezwykle mu się dłużyła, ale nie narzekał i tak był już w dość komfortowej sytuacji. Kiedy w końcu zjawił się na miejscu, szybko zapłacił kierowcy i wszedł do budynku, kondycja nie była jego mocną stroną, szczególnie, że jego mięśnie jeszcze nie wróciły do dawnej sprawności po tak długim pobycie w szpitalu, dlatego właśnie chwilę zajęła mu zabawa ze schodami.

Już kiedy pojawił się przy swoim mieszkaniu wiedział, że coś jest nie tak, nie musiał wyciągać kluczy, drzwi były otwarte. Z pewną dozą ostrożności wszedł do środka, humor szybko wrócił do poprzedniego stanu. Mieszkanie wyglądało jakby przeszedł przez nie tajfun, choć może jest to określenie trochę przesadne, w każdym razie większość mebli była przemoczona, niektóre rzeczy w ogóle zniknęły, a z sufitu wciąż kapały krople wody czyniąc podłogę jeszcze bardziej wilgotną i śliską.


Wolno obszedł wszystkie pokoje, jego biblioteczka została całkowicie wyczyszczona ze wszystkich egzemplarzy, podobnie było również z kilkoma przedmiotami z edycji kolekcjonerskiej, które jednak miały dla niego jakąś sentymentalną wartość i teraz ciężko reagował na to, iż wszystko przepadło. Na koniec wycieczki obrał sobie łazienkę w której udało mu się zlokalizować główny problem, pękniętej rury trudno było nie zauważyć, ktoś musiał tu być wcześniej skoro zakręcił całą wodę by dalej nie zalewała mieszkania. Cóż, nie tak wyobrażał sobie powrót do domu.

Powinien porozmawiać z nadzorcą budynku, lecz wcale nie miał na to ochoty, przynajmniej nie dzisiaj, wyglądało na to, że będzie musiał poszukać sobie pokoju w jakimś hotelu, mógłby się też zwalić na głowę Stablerowi, ale to nie był dobrym pomysł z uwagi na Angie. Po kilku minutach był już na dole, postawił sobie na sztorc kołnierz płaszcza by lepiej chronił go przed mroźnym powiewem zimy i po chwili znalazł się na dworze.

- Cześć - rzucił ktoś z jego lewej strony - Potrzebny transport?

Baldrick odwrócił się leniwie z zamiarem wypowiedzenia jakiejś uwagi do gościa, który go zaczepił, szybko jednak z tego zrezygnował. Kilka kroków od niego stał młody mężczyzna przez trzydziestką, ubrany w dżinsy oraz skórzaną kurtkę spod której wystawała biała koszula oraz krawat. Opierał się o bok Toyoty o metalicznym kolorze i chował dłonie w kieszeniach spodni, na jego twarz tkwił miły uśmiech.

- Przegapiłeś święta - dodał - Jak było u weteranów tato?

- W dechę! Ostro imprezowaliśmy
- odparł Terrence podchodząc bliżej - Co tu robisz Junior?

- Wpadłem po ciebie
- odrzekł jakby było ta najoczywistsza rzecz, która nie potrzebuje wyjaśnień - Wsiadaj do auta, pogadamy w drodze.

- W drodze? Dokąd?
- spytał Baldrick nieco zbity z tropu.

- Do mnie, przecież musisz gdzieś mieszkać, prawda?

- Nic z tego.

- Nie masz wyboru, wsiadaj nie gadaj.
- Obszedł auto i usiadł za kierownicą, Terrence tymczasem otworzył drzwi i zajął miejsce obok kierowcy. - Widziałeś pewnie swoje mieszkanie? Jak reakcja?

- Wątpliwa przyjemność, jakaś rura padła
- powiedział detektyw.

- Właściwie dwie, nie wiem jak to się stało, ale z tego co mówił dozorca pierwsze poszła rura sąsiada z góry, a potem twoja, więc dwie fale przeszły przez mieszkanie. - Roześmiał się po czym odpalił auto i wyjechali na ulicę. - Część twoich rzeczy jest u mnie, więc się nie martw.

- Ależ ty o mnie dbasz -
rzucił z przekąsem - Podrzuciłbyś mnie do warsztatu tu niedaleko, Mazda wciąż na mnie czeka.

- Nie do końca
- rzekł Junior lekko się krzywiąc - Podobno gdzieś ją odholowali, zapomniałem się tym zająć...

- Zgubiłeś moją Mazdę?
- spojrzał na syna z niedowierzaniem zmieszanym z wyrzutem - Mogłem się tego spodziewać.

- Czego? Ej, miałem dużo na głowie!
- powiedział w obronie - Już i tak większość czasu poświęciłem na załatwianie wszystkich formalności.

- Dzięki za taką przysługę.

- Nie wciągniesz mnie w to.


Auto zahamowało z piskiem kiedy nagle zielone światło zmieniło się na czerwone, Junior zerknął w boczne lusterko i po chwili przeniósł wzrok na ojca posyłając mu wredne spojrzenie, Terrence zmarszczył czoło.

- W co niby cię wciągam?

- Dobrze wiesz, kłótnia z niczego, uwielbiasz to, ale się nie dam
- rzekł spokojnie - Ja cię znam, ze mną nie pójdzie ci tak łatwo.

- Jak chcesz
- odparł jakby nigdy nic Baldrick.

Przez chwilę w samochodzie panowała cisza, aż wreszcie Junior włączył radio z którego przez kilka sekund dobiegała końcówka piosenki jakiejś pseudo gwiazdki, a następnie rozległ się głos dziennikarza Toma Bradshawa, który właśnie rozpoczynał przegląd wiadomości.

*- Kolejna ofiara Marcusa V., tym razem chirurgowi zostały już postawione zarzuty za błąd w sztuce lekarskiej i spowodowanie śmierci po tym jak podał zbyt dużą dawkę leku znieczulającego Aisthesis Heron Jamesowi Barretowi, była to już jego druga ofiara po czterdziestoletniej prawniczce Margaret Swamp. Policja zastanawia się czy lekarz nie działał na zlecenie. A teraz pogoda...*

- Więc - zaczął wolno Baldrick patrząc przez okno na stojące auta - co tam ostatnio słychać w baseballu?

- Ostatnio? Był ciekawy transfer...


***

- Mieszkasz na Manhattanie? - spytał retorycznie Terrence wychodząc z auta i spoglądając na budynek - Od kiedy?

- Od paru tygodni, nie dawno dostałem przeniesienie i było mnie stać -
odparł syn zamykając auto i zmierzając z walizką ojca w kierunku drzwi - Zostałem detektywem.

- Nieźle
- skomentował krótko.

- Tylko tyle?

- Jestem dumny itp, idziesz w moje ślady itd.
- dodał cierpko.

- Tak też myślałem - powiedział Junior i uśmiechnął się, jego ojciec rzeczywiście wracał do formy.

Mieszkanie było mniejsze od tego w Queens, ale dość przytulne i wygodne, przede wszystkim miało jednak praktycznie ten sam rozkład pomieszczeń, co dla Baldricka było dużym plusem. Syn dość szybko zostawił go samego twierdząc, iż jest umówiony, ojcu było to nawet na rękę, mógł powoli zacząć się aklimatyzować. W gruncie rzeczy nie było jednak źle, może rzeczywiście będzie miał okazję naprawić stare więzi.

Zaczął od przeszukiwania domu. Metoda poznaj swojego wroga zawsze była najważniejsza w takich sytuacjach. Junior miał w domu sporo zdjęć, na kilku z nich znajdował się Terrence, lecz była to zdecydowana mniejszość, dominowały bowiem fotografie matki oraz te z różnych imprez ze studiów. Myszkując tak po mieszkaniu natchnął się na odznakę syna, przyjrzał się jej dokładnie i delikatnie się uśmiechnął. Zjadł coś na szybko i rozsiadł się przed telewizorem, nim się w ogóle zorientował osuwał się już w krainę snu, chyba nawet nie wiedział jak bardzo brakowało mu najzwyklejszej kanapy i odgłosów dochodzących z ekranu.

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_jcPBwJcrsc[/MEDIA]

Następnego ranka wstał wypoczęty jak nigdy, błyskawicznie ubrał się w ten sam zestaw ubrań, które miał wcześniejszego dnia, wziął prysznic i w ciągu kolejny dziesięciu minut był już niemal gotowy do wyjścia. Czekał jeszcze na Juniora, z którym miał udać się na komendę.


- Widziałeś gdzieś może... - rozległ się głos syna, który lada moment pojawił się obok Terrenca - To moja kurtka!

- Daj spokój -
odparł wesoło Baldrick, rzeczywiście miał na sobie skórzaną kurtkę oraz dodatkowe okulary przeciwsłoneczne, typowe Aviatory - To mój pierwszy dzień.

- Ale z ciebie szpaner
- roześmiał się i razem wyszli z mieszkania - Chcę ją potem dostać z powrotem.

Dojechanie na komendę trochę im zajęło, ale Baldrick był cierpliwy, zresztą, jak już kiedyś było wspomniane, człowiek ten nie miał nic przeciwko korkom, w Nowym Yorku i w wielu innych miastach podobnej wielkości było tak samo, należało się do tego po prostu przyzwyczaić.

Chęć ponownego zmierzenia się ze sprawą Tarociarza dodawała mu siły, umysł nastawiał się na intensywną pracę, a poza tym należało jeszcze wywalczyć funkcję koordynatora na którą Baldrick oczywiście znów miał ochotę. Być może nie będzie jednak z tym problemu jeśli Strepsils pójdzie po rozum do głowy i od razu go wybierze. Tym razem rezultaty będą na pewno, innego wyjścia nie ma.

Na komendzie zjawili się punktualnie, Junior ruszył w swoją stronę, natomiast Terrence pierwsze swe kroki skierował do recepcji, gdzie przywitano go z dużym zdziwieniem. Baldrick skomentował to jedynie uśmiechem, chwycił mikrofon zaskoczonego mężczyzny i nachylił się nad nim.

- Witam! Chciałem tylko ogłosić, że wrócił Terrence Baldrick. Ten sam super glina z Wydziały Specjalnego. Pozdrawiam.
- Wyprostował się i ruszył dalej, recepcjonista jedynie nerwowo zabrał mikrofon i pokręcił głową.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline