Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-10-2010, 19:15   #10
seto
 
seto's Avatar
 
Reputacja: 1 seto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znanyseto wkrótce będzie znany
Kosma starannie złożył swój podpis we wskazanym miejscu. Pierwsze litery imienia i nazwiska były nawet nieco ozdobne. Duchownemu nie umknęło zdziwione spojrzenie żeglarza. Pewnie nie spodziewał się po kandydatach umiejętności pisania, a już na pewno nie kaligrafowania.
Do zobaczenia rano. Niech Pan ma was w swojej opiece. - Powiedział Malaparte beznamiętnie, chwycił sakwę z zapłatą i wyszedł.

Duchowny nie miał pojęcia co zrobi z taką ilością wolnego czasu. Jedno było pewne – musiał się napić, ale na to było jednak zbyt wcześnie. Trzeba było zająć się czymś bardziej konstruktywnym. Błąkanie się po ulicach zdawało się być odpowiednim zajęciem.

Gęsta zabudowa nie sprzyjała utrzymaniu czystości. Sprzyjała za to napadom i kradzieżom dokonywanym w ciemnych i wąskich uliczkach. Szczęściem ulubioną porą oprychów była noc. Kosma nie miał się czego obawiać. Może poza kieszonkowcami...

Dłoń duchownego zacisnęła się na nadgarstku chłopca, który sięgał po jego sakwę. W oczach małego błysnęło przerażenie.

-Czy wiesz po co Bóg dał ci ręce? - Chłopak nie odezwał się, a jego twarz przyjęła wyraz pełnego zmieszana – Żebyś nimi uczciwie na swoje utrzymanie pracował! - Kosma ściszył nieco głos - Znaj jednak łaskę, która nasz Pan obdarza swoje zagubione owieczki. - Kieszonkowiec został pchnięty na ścianę ze sporą siłą, uderzył w nią plecami po czym upadł na tyłek. Prosto w kałużę.
-Dla swojego dobra nie próbuj tego więcej. - Kosma odwrócił się plecami i ruszył w obranym wcześniej kierunku. - Przynajmniej nie ze mną. - Dodał po zrobieniu dwóch kroków.

Po przejściu do końca ulicy Kosma poczuł głód. Zastanowił się gdzie można by było porządnie zjeść. Przypomniała mu się zasłyszana któregoś dnia nazwa - „Pijany galeon”. Wypadało sprawdzić ów lokal. Pierwsza napotkana kobieta wskazała mu drogę. Otrzymała w zamian obietnicę Bożego błogosławieństwa.

Lokal wyglądał nieźle. Przynajmniej jak na portowe standardy. Nie było w nim za dużo klientów. Było zdecydowanie zbyt wcześnie. Kosma od razu udał się do baru.
-Ru... - Zaczął wręcz odruchowo. - Nie. Co tu macie do jedzenia? I dlaczego rybę? - Szynkarz wydawał się nie rozumieć tego jakże wysublimowanego żartu. - Smażoną rybę i jakąś zupę. - Kontynuował duchowny odliczając należność.

Posiłek może nie był przesadnie dobry, ale za to dosyć sycący. To wystarczyło. Malaparte mógł spokojnie kontynuować wałęsanie się po Port Royal. Mijał marynarzy, kupców, żebraków i ludzi, którzy na pierwszy rzut oka nie dawali się przyporządkować do żadnej z grup więc należało podejrzewać, że reprezentowali zawody będące mniej legalne lecz za to nie mnie popularne takie jak paserzy, złodzieje i fałszerze. Widać to miasto potrzebowało ludzi wielu profesji. Także duchownych. Kosma znalazł się przed kościołem św. Pawła, którego on sam wolał nazywać Szawłem z Tarsu. Przyglądając się przybytkowi Malaparte odruchowo wzdrygnął się. Właśnie z powodu czegoś takiego opuścił Stary Kontynent. Katedry wznoszone za ostatnie grosze biedoty i oddawanie czci obrazom i posągom. Główne grzechy Kościoła. Kruk poszedł dalej mijając budynek nazywany przez wielu domem Bożym. W myślach powtórzył sobie fragment Dziejów Apostolskich: Bóg, który stworzył świat i wszystko na nim, On, który jest Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach zbudowanych ręką ludzką. Malaparte zdał sobie sprawę z tego, że bliżej mu to kalwinów czy luteran niźli do katolików, których to kapłanem niegdyś był. Uśmiechnął się do swoich myśli.

W końcu wędrówka duchownego dobiegła końca. Błąkanie się po uliczkach na dłuższą metę było nudne, więc Kruk usiadł na pomoście znajdującym się niedaleko fortu i patrzył w morze. Już niedługo miał w nie wyruszyć. Przypomniały mu się wszystkie historie zasłyszane od znajomych ojca oraz te wyczytane w książkach. Podróż do Port Royal nie przypominała żadnej z nich, ale życie pirata to co innego... chyba. Już niedługo Kosma miał się o tym przekonać. Tymczasem siedział na zbutwiałych deskach i patrzył na wodę. Nawet nie zorientował się kiedy minęły kolejne godziny. Z zamyślenia został wyrwany przez głód. Ponownie skierował swoje kroki do „Pijanego galeona”. Lokal był dużo bardziej zatłoczony niż wcześniej. Szynkarz krzywo patrzył na Kruka. Widać dalej pamiętał nieudany żart.
-Tą samą zupę co wcześniej i flaszkę rumu.
Barman nie raczył odpowiedzieć. Pokazał tylko na palcach liczbę potrzebnych monet, które po chwili wylądowały w jego spracowanej dłoni.

Zupa była jakby trochę lepsza. Tak głosiła jedna z teorii. Druga stwierdzała, że po szklance rumu Kosma mniejszą uwagę zwracał na smak. Butelka została opróżniona w miarę szybko. Duchowny już miał zamówić następną kiedy przypomniał sobie, iż nie dość, że musi wstać przed świtem to jeszcze być trzeźwy i w miarę możliwości bez kaca. Nie była to zbytnia perspektywa. Ta z wczesnym wstawaniem oczywiście. Do braku kaca Malaparte nic nie miał.

Kosma spędził noc w jednym z pokoi tawerny. Nie wyróżniał się on niczym szczególnym. Na nic takiego duchowny zresztą nie liczył. Dla niego ważne było tylko łóżko. Rano szybko umył się w misce z wodą, sprawdził swój ekwipunek i udał się na miejsce spotkania. Dotarł tam na piętnaście minut przed czasem.
 
seto jest offline