Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-10-2010, 20:59   #5
Ghoster
 
Ghoster's Avatar
 
Reputacja: 1 Ghoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodzeGhoster jest na bardzo dobrej drodze
Zero kamer. Tym lepiej, pomyśleli Sowa. To nie było miejsce, w którym potrzebowali kontroli. Jedyne czego chcieli ten duch, to mięso armatnie. Żołnierze, wszystkich rodzajów. Począwszy od marines, przez spopielaczy, rozdzieraczy, skończywszy na medykach. Medyk, właśnie, on był dowódcą. To całkowicie nieistotne, Sowa nie uznawali drużyny, nie uznawali współpracy i kooperacji z kimś, kto nie należy do duchów. Tylko oni mogli być kompetentni do udzielania pomocy i odbierania jej od braci i sióstr. Tak, Sowa byli z trzeciej generacji duchów. Tak zwana Inflitracja Koprulu 3, byli oni najnowszą gwardią Zjednoczonego Dyrektoriatu Ziemii, w drodze już od siedmiu lat powstawała czwarta generacja, nowi, potężniejsi i jeszcze silniejsi mentalnie towarzysze, jednak zanim wycofają takich jak oni, miną jeszcze wieki. Sowa o tym wiedzieli, mimo że byli całą armią Koprulu, a nie żołnierzem czy, nie daj boże, jednostką, wiedzieli, że i na nich przyjdzie pora. Będą mieli wybór, albo oddać się w ręce Dyrektoriatu i zasiąść za sterami machiny wojennej bądź skończyć jako piechota desantowa, albo uciec, stać się niezależną armią na usługach Dyrektoriatu, ściganą przez wszystkich, ale pracującą dla starego pana.
To nie wybór. Żaden. Ani trochę. Dyrektoriat był okropny, całe życie im zniszczył, wprowadzając roczne dziecko w treningi, które miały uczynić ich żywymi maszynami. Nie przeszkadzało im to jednak zbytnio, Sowa całe życie tak spędzili, więc przyzwyczaili się do ekstremalnych warunków, w których musieli dać z siebie wszystko i jeszcze więcej...

Czas nadszedł, niedługo rozpocznie się piekło, kolejne w ich życiu. Nie była to żadna nowość, opuścili już wiele takich bitew, chyba osiemnaście, nawet nie liczyli. Oni musieli żyć, byli duchem, armią, która miała rozkazy przetrwać, skontaktować się z dowództwem i czekać na dalsze rozkazy. Utrata ducha była ciosem większym, niż utrata posterunku, oddziału żołnierzy czy czołgu. Duch to dwadzieścia pięć lat treningów, w które inwestowane są pokłady czasu, pieniędzy i surowca idącego na wszystko, wyżywienie, finansowanie i tym podobne rzeczy. Duch miusieli żyć, po prostu musieli. Za chwilę miała się zacząć odprawa. Sowa kiwnęli głową z wyraźną pogardą, stojąc wśród żołnierzy w szeregach. Zaburzyli ten szereg, wpychając się gdzieś pośrodku, nawet nie po to by zająć miejsce, tylko po to, by w tym palącym słońcu Patriota IV schować się w cieniu. Im to nie przeszkadzało, ale nie lubili, gdy broń się nagrzewała. Przepełzli przez brygadę, wprowadzając niemałe zamieszanie, gdy potrącili paru ludzi okutych w "nieco" większe pancerze niż ich. Wszystko po to, by w końcu usiąść. Usadowili tyłek gdzieś w cichym cieniu ładowni, kontenera z bronią i amunicją, niecałe dwieście metrów od niejakiego Śruby. Doskonale go stąd mogli usłyszeć, chociaż nie to było ich priorytetem, położyli nogę na nogę i zaczęli czekać. Tylko to pozostało, czekać, całe życie, dla lepszego jutra sektora Koprulu...

Niekończąca się stagnacja w oceanie zgaszonego turpizmu. Przecież zergowie byli tak piękni...
 

Ostatnio edytowane przez Ghoster : 23-10-2010 o 21:03.
Ghoster jest offline