Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-10-2010, 19:44   #11
Feataur
 
Feataur's Avatar
 
Reputacja: 1 Feataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetnyFeataur jest po prostu świetny
Jiang Shi wydawał się mieć problemy z podjęciem decyzji. Bestia przyczaiła się nie wiedząc, czy atakować, czy uciekać. Trzy oddechy nęciły, zapach krwi...a przede wszystkim zapach strachu, kusił najbardziej. Problemem jednak był dźwięk tnącego powietrze miecza, który wymusił nagły odwrót. Stwór pamiętał o mieczu i niewątpliwie nie miał ochoty ryzykować tak łatwe swe nowe “życie”.
Sparaliżowany strachem Jinzo leżał na ziemi, na plecach opierając się o grunt łokciami. Spoglądał na stwora oddychając szybko i... nie mogąc zmusić swego ciała do panicznej ucieczki.
Kohen spojrzał na swoją ranę. *Cóż, brzydszy i tak już nie będę z kolejną blizną*, pomyślał ponuro, jednak na wszelki wypadek ścisnął kawałek płaszcza i owinął go wokół piersi. Przez chwilę obserwował, jak Jiang Shi unika miecza Sogetsu.
- Ma ktoś z was ryż? Najlepiej niełuskany? - rzucił w kierunku towarzyszy, a widząc ich miny dodał cicho - Tak myślałem...
Powoli przemknął w lewą stronę stwora. Jiang Shi był na szczęście ślepy i polegał na węchu. A Takami... Takami pachniał niemal jak oni. Sogetsu raczej też, gdyż również był łowcą. I posiadał coś, co Kohena w nim intrygowało.
Youjutsusha spojrzał na kulącego się Jinzo. Cóż, w tej chwili kupiec musiał cuchnąć tylko jednym - bezgranicznym przerażeniem. Co oczywiście działało na jego niekorzyść.
W normalnej sytuacji mag nie przejmowałby się zwykłym człowiekiem. Karma, jak to mówią. Jednak w tym wypadku nie walczył sam, a dodatkowo Jinzo był osobą, która go wynajęła.
Kohen pokręcił głową i wysunął do przodu dłoń. Z ust jest rozległ się cichy szept wypowiadający kolejne mantry składające się na zaklęcie przyzywające esencję żywiołu ognia, ściągającą do palca z okolicy niczym stado świetlików. Przed zakończonym długim szponem palcem wskazującym pojawiła się mała kulka ognia, objętością przypominająca przepiórcze jajo. Takami skierował palec w stronę oni i wypuścił magiczną kulkę.
Czar nie miał na tyle mocy, by zabić demona, lecz nie takie było jego zadanie. Każda energia magiczna posiadała aurę. Kohen nie wątpił, że zmysły ślepego demona były wyczulone na tą aurę. Jednak tak mała ilość mogłaby zostać przeoczona przez strach Jinzo unoszący się w powietrzu. A czar dosięgnąłby celu, odwracając uwagę od kupca na tyle, by ten mógł uciec.
Takie było założenie, lecz Takami miał świadomość, że demon mimo wszystko może uniknąć zasadzki, dlatego też czar nie pozostawał silny na tyle, by dokonać niechcianych zniszczeń.
Kulka z cichym sykiem oderwała się od Takamiego i ruszyła, niczym sokół spadający na ofiarę, w stronę demona.
***
Sogetsu był wściekły , mógł zakończyć walkę jeszcze zanim na dobre się rozpoczęła ale chybił. Jego wściekłość dodatkowo potęgował wewnętrzny ryk demona, jego obecność dawała się wyczuć jak ogromna żądza mordu, popychała do ataku. Kazama jednak wiedział że bezpośrednia szarża na przeciwnika, który skokiem pokonuje odległość dziesięciu metrów jest bezcelowa. Łatwo było się domyślić że następnym celem ataku oni nie będzie on, tylko albo ranny Kohen lub przerażony Jinzo którego aura strachu dodatkowo rozbudzała także Jinbeia. Demon szalał ale jego furia tylko rozbudzała czujność , nie pozwalała na żadna chwilę rozluźnienia.
Całkowicie zignorował dziwne pytanie Takamiego o ryż, korzystając z chwili w której demon po nagłym odskoku nie mógł zaatakować postanowił przemieścić swoją pozycję tak by znaleźć się między potencjalnymi celami a Jiang Shi. Nie odwracając ani na chwile wzroku od oni rzucił spokojnym stonowanym ale stanowczym głosem do Jinzo – Nie ruszaj się, nie krzycz i nie uciekaj gdy zaatakuje.
Youjutsusha coś mamrotał w tle, ruszał się a więc żył. Sogetsu nie miał czasu martwić się teraz jego ranami, zdawał sobie sprawę że nawet jeżeli rana okaże się poważna to jedyne co teraz może pomóc , to szybkie zakończenie tego starcia. Pozostawało poczekać i mieć nadzieję że oni pokusi się na krew Kohena lub aurę strachu kupca, a wtedy jedno celne cięcie zakończy tą walkę. Drugi raz nie miał zamiaru chybić.
***
Jiang Shi słyszał jak Kohen się zbliża, zauważył ruchy Sogetsu. Spięty i nerwowy... orientował się, że przeciwnicy szykują pułapkę. Nie wiedział jaką. Obracał głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, to węsząc, to nasłuchując. Ognisty pocisk stworzony magią Kohena, wystrzelił w kierunku oni. Ten błyskawicznie skoczył...wysoko, unikając pocisku. Wystarczająco wysoko, by przeskoczyć nad Kazamą unikając jego tachi. Udało mu się.
Doskoczył do celu... kucnął na przerażonym kupcem, zbyt przerażonym by mógł próbować ucieczki.
Sogetsu obrócił się prawie w miejscu. Nie docenił skoczności bestii. Błąd... ale do naprawienia, jeśli szybko dopadnie bestię.
***
Kohen zaklął, kiedy pocisk minął cel. Zdziwił, kiedy tachi Sogetsu również zostało przeskoczone. I zaniepokoił, kiedy Jinzo był na skraju paniki.
Youjutsusha nie miał innego wyjścia, jak zastosować magię, która opanuje w pełni demona. Wątpił, czy Sogetsu zna się na rodzajach maho, ale w tym wypadku nie było mowy o wahaniu.
Takami wyciągnął z fałd płaszcza zwój i rozwinął go. Kawałek ryżowego papieru był podniszczony, a kanty miał nadpalone. Najwidoczniej ktoś w ostatniej chwili uratował go od pożarcia przez ogień.
- Ike, Sogetsu-san! - krzyknął do Kazamy a sam wyciągnął dwie dłonie przed siebie. W jednej trzymał rozwinięty pergamin, drugą zaś zaczął wykonywać skomplikowane gesty. Z ust maga zaczął wydobywać się cichy, aczkolwiek rytmiczny śpiew.
- HAN NYA HA RA MIT TA SHIN GYÔ KAN JI ZAI BO SATSU GYÔ JIN HAN NYA HA RA MIT TA JI SHÔ KEN GO UN KAI KÛ DO IS SAI KU YAKU... - słowa zaczęły nabierać szybkości i głośności - ...SHA RI SHI SHIKI FU I KÛ KÛ I FU SHIKI SHIKI SOKU ZE KÛ KÛ SOKU ZE SHIKI JU SÔ GYÔ SHIKI YAKU BU NYO ZE SHA RI SHI ZE SHO HÔ KÛ SÔ FU SHÔ FU METSU FU KU FU JÔ FU ZÔ FU GEN ZE KO KÛ CHÛ MU SHIKI MU JU SÔ GYÔ SHIKI!...
Dłoń Kohena zaczęła naśladować przeróżne figury geometryczne, a na wyciągniętym palcu wskazującym zaczęła gromadzić się ciemność. Nie osiągała ona określonego kształtu, a kierowana przez Kohena malowała w powietrzu czarne niczym dymy pochodni znaki. Gdyby ktoś miał czas przyglądać się temu przedstawienu, mógłby z łatwością rozpoznać kilka z nich. Szczególnie powtarzający się znak shi, oznaczający śmierć
oraz znak na kolejne shi, tym razem znać zatrzymania.
Takami zakończył inkantację, zaciskając lewą dłoń w pięść i kierując ją w stronę demona. Spojrzał w stronę Jiang Shi, chcąc zobaczyć czy czar się powiódł. Wyglądało na to, że tak, gdyż czarne smugi zaczęły oplatać dłonie i resztę ciała oni. Jego ruchy stały się wolniejsze, bardziej niezdarne aż demon znieruchomiał całkowicie. Kohen już miał otwierać usta, by rozpocząć ucztę, kiedy coś zaczęło się dziać. Mag zmarszczył brwi, gdy jego dłoń zaczęła lekko drgać. Po chwili spomiędzy zaciśniętych palców zaczęła cieknąć powoli krew. Takami spojrzał po raz kolejny na demona. Wyglądało na to, że ten powoli zaczynał się ruszać.
Kohen skrzywił się, bo nie docenił przeciwnika. Nie miał czasu na wykończenie go, więc musiał pozostawić to w kwestii Kazamy.
Sam zaś Kohen schował zwój i wyciągnął prawą dłoń. Z ust Takamiego popłynęła kolejna litania słów.
- MU GEN NI BI ZETSU SHIN I MU SHIKI SHÔ KÔ MI SOKU HÔ MU GEN KAI NAI SHI MU I SHIKI KAI MU MU MYÔ YAKU MU MU MYÔ JIN NAI SHI MU RÔ SHI YAKU MU RÔ SHI JIN MU KU SHÛ METSU - głos był teraz wysoki i syczący - DÔ MU CHI YAKU MU TOKU I MU SHO TOKU KO BO DAI SAT TA E HAN NYA HA RA MIT TA KO SHIN MU KEI GEI MU EI GEI KO MU U KU FU ON RI IS SAI TEN DÔ MU SÔ KU GYÔ NE!...
Palec prawej dłoni kreślił punkty przed sobą, układające się najczęściej w znak hi, ognia
oraz ori, oznaczającego klatkę.
Dłoń maga zaczęły powoli rozpływać się pod wpływem ruchu jego ramienia, nabierającego prędkości, tak samo jak słowa wypadające z jego ust. W jednej chwili przerwał, zaciskając dłoń kreślącą znaki ogniem, ustawił ją palcami do góry, tworząc coś na wzór klatki. Dłoń tą skierował na Jinzo.
- Jinzo-san, nie ruszaj się, bo zginiesz! - wrzasnął, gdy skończył zaklęcia, a jego głos na powrót był tym samym, jakim przywitał kupca w jego gospodzie.W tym samym momencie wokół Jinzo strzeliło w niebo słupy ognia. Miały około dwóch metrów wysokości i łączyły się w ognistą kopułę. Gdyby ktoś mógł zobaczyć, co działo się pod stopami kupca, mógłby dojrzeć, że te same płonienie łączyły się również pod nim.
- Zabij! - krzyknął do Kazamy, czując jak drogocenna krew spływa wraz z potem po dłoni.
***
Drugi błąd, dwie okazje na zakończenie tej walki i dwa razy okazał się zbyt wolny. Prócz tego demon miał teraz doskonała okazję by zabić Jinzo i uciec ze swoja świeżą zdobyczą a to oznaczałoby ich porażkę co było niedopuszczalne. Trzeba było działać szybko i skutecznie, demon potrzebował kolejnego celu, trzeba było go rozproszyć. Sogetsu jednym płynnym ruchem tachi rozciął swoje lewe przedramię. Świeża krew i kolejna ofiara powinno choć na chwilę wybić oni z próby niezwłocznego uśmiercenia kupca. Jednak krew Sogetsu rozbudziła Jinbeia jeszcze bardziej, rzadko mógł smakować krwi swojego strażnika, jego furia i aura stały się prawie fizycznie namacalne. Aura tak wyraźna że nawet osoby niewyczulone mogły wyczuć nagle żądze mordu i strach, uczucie podobne do tego które wywołuje spotkanie z wściekłym wilkiem, szczerzącym kły. U niektórych wywoływało to chęć walki do końca, gdy u innych poczucie ogromnej beznadziejności swoich wysiłków, Sogetsu zdawał sobie sprawę że Jiang Shi może wyczuć aurę Jinbeia jako obecność innego wrogo nastawionego oni. Ale jaki demon nie pokusi się na świeża krew ? Nawet gdy oznaczać ona będzie potyczkę z innym oni.
Kazama wiedział że teraz już nie może czekać na błąd swojego przeciwnika, teraz była pora na jego ruch. Jounin szybko zaszarżował w kierunku oni, był już w połowie odległości od demona gdy usłyszał krzyk - Zabij! - i ujrzał słupy ognia, które pojawiły się nagle przed Jinzo. Kolejne “zabij” zlało się w morderczą mantrę razem z bezustannym wewnętrznym krzykiem Jinbeia. Bez zastanowienia Sogetsu przerzucił balans na prawą stronę ciała opuścił miecz lekko w dół i wykonał odwrócone samurajskie cięcie. Cios skierowany od dołu do góry, z lewej do prawej, nie miał on takiej siły jak normalne cięcie od góry ale teraz demon uskakując w górę ryzykował stratę nóg a w przypadku bezpośredniego trafienia siła była wystarczająca by rozciąć oni na pół.
***
Stwór obrócił głowę spoglądając na atakującego jounina... na swoją zagładę. Niewidzialne łańcuchy mrocznej maho pętały jego ciało. Utrudniały mu ruchy i możliwość reakcji. Pisnął strachliwie, gdy ostrze Kazamy, przecinało ciało. Wyschnięta skóra nowo narodzonego Jiang Shi, pękała papier, zasuszone wnętrzności nie stawiły oporu. Dopiero kręgosłup okazał się twardszy i pękł z głośnym trzaskiem... ale Sogetsu tego nie słyszał.
Żądza mordu Jinbei’a tętniła mu w uszach, przyspieszając bicie serca. W takich chwilach Kazamie zdawało się, że demon polubił obecną sytuację. Ale to była tylko chwila, potem dołączył kpiący szept “Ja bym się tyle nie guzdrał, co ty”.
Jiang Shi nie miał szans, impet cięcia tachi, sprawił że górna połowa ciała bestii, grotesko zawirowała w powietrzu zanim wylądowała na ziemi. Z martwego ciała uniosły się ciemne pasemka dymu, które kotłowały się przez chwilę nad ciałem. Wreszcie pasemka się rozdzieliły, jedno uderzyło w oko Kazamy, drugie wnikło w oko Kohena. A rana zadana mu przez Jiang Shi błyskawicznie uległa uleczeniu.
Oni był matrwy, a Jinzo... nieprzytomny.
Kupiec nie był bushi, nigdy nie miał broni w ręku. Sama walka napawała go odrazą. A to ... czego był światkiem. Napełniło jego serce strachem. Zemdlał. I leżał nieprzytomny w ognistej klatce.
Może to i dobrze, bowiem pozwoliło to dwóm łowcom porozmawiać o sytuacji bez świadków. A ta... była kłopotliwa. Ten Jiang Shi był młody, nowo narodzony. Nie mógł zabijać podczas wcześniejszych nocy.
A to oznaczało, że stwory znalazły sobie inną kryjówkę przed słonecznym światłem. I że teraz grasowały w mieście. Na szczęście, w mieście bronionym przez trójkę pozostałych łowców.
 

Ostatnio edytowane przez Feataur : 31-10-2010 o 19:47.
Feataur jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem