Markus Goetz
Robotę dostał bez trudu. Eks-żołnierz, teraz miecz do wynajęcia, sprawdzony w boju, dobry w mieczu, niezły jeździec. Robił to, za co mu płacono, bez pytań, bez mędrkowania, azali godzi się rąbać, azali nie. A i gębę potrafił trzymać zamkniętą, kiedy trzeba. Porządny rzemieślnik najemniczego fachu.
Obfitą, a co lepsze darmową, wyżerkę przerwał karczmarz, przynosząc list. List, oczywiście, zawierał złe nowiny.
Markus darzył niechęcią wszelkie pisma, zwłaszcza zaś urzędowe. Jego zdaniem nigdy nie wynikało z nich nic dobrego.
Toteż i nie był zdziwiony postawionym przed nimi ultimatum. Za to był zły.
Cisnął giczą prosięcą o talerz i zaklął pod nosem. Dziewięć osób do zabicia jednej nocy. W tym czterech Tępicieli. I to z bandą, o której nie wiedział nic. Tylko po to, żeby dostać robotę, której końca może nie dożyć. Ech, życie...
Chwycił kufel i opróżnił go do dna, po czym uderzył nim w stół, by zwrócić uwagę towarzyszy. - Skoro wszyscy już wiemy - przemówił chrapliwym głosem, przyglądając się każdemu po kolei - co mamy do zrobienia, wartałoby mieć jakiś plan. Chyba, żeście z tych, co to wznoszą oręż i lecą na hurra, nie patrząc nawet, dokąd lecą. Proponuję tedy, co następuje: ktoś z nas odwiedzi obie wspomniane w liście karczmy i w obu opłaci oberżystów, by wzmniankowanych osobników schlali we trzy dupy. Tak dla pewności, jeśli sami by na gorzałę skąpili. A potem, jak się już pośpią, my ich szybko i po cichutku zaciukamy. Co tedy powiecie, ludkowie? Zgoda? A może któryś ma inny koncept?
Zamilkł, rozglądając się wokoło. - Skoro mamy bić się razem - podjął po chwili. - warto by, wierę, znać swe imiona. Ot, choćby dla wygody. Jestem Markus Goetz. |