"Co ja tu, do kurwy nędzy robię? Banda zapijaczonych kmiotów wpieprza te wszystkie parszywe ochałpy i paskudnie uśmiecha się do brudnych dziewek... Tamte tylko machają tyłkami i uśmiechają się zalotnie. Liczycie na napiwek, co? A chuja dostaniecie... Póki co trzeba jednak robić dobrą minę do złej gry."
Ta obskurna karczma niezbyt przypadła Woody'emu do gustu. Chętnie zamieniłby niewygodne ławy, (z których przynajmniej kilka drzazg siedziało w jego dupie) na wygodne dworskie fotele, tłustego prosiaka na sarninę w czerwonym winie, a te rozwodnione szczyny na wyborne Chianti... Na samą myśl o tym wspaniałym trunku szeroko się uśmiechnął, co reszta odebrała jako przyjacielski gest... "Głupie buce..." - pomyślał.
Jednak po przeczytaniu listu od swojego mocodawcy znacznie się ożywił. Prawdę mówiąc to wszyscy zainteresowani sprawą się ożywili. Zabicie 9 konkurentów byłoby nielichą rozrywką. W grę wchodziły też osobiste abicje, co Burns umiejętnie wykorzystał. "Choć gdybym miał obstawiać, byli byście ostatnimi na których bym postawił." - to zdanie najbardziej dotknęło drużynę... "Biedne kmiotki już myślą jak tu tylko napchać sakiewki... Żal mi tych osiłków... Wystarczyłoby kilka celnych strzałów z dachu sąsiedniego budynku, żeby łatwo wykosić konkurencję. Ale wolę poczekać, aż biedaczki same się pozabijają w kolejce. Tak czy inaczej - wyrwiemy tej nocy dziewięć chwastów..." |