Caroline Schatte
Caroline inaczej niż zawsze, bo ubrana w czarną, jedwabną suknię, w czarnych butach na obcasie, który sprawiał wrażenie, iż Caroline jest wyższa i z czarną parasolką w dłoni oraz równie ciemną torebką ruszyła w stronę Katedry gdzie miał się odbyć pogrzeb jej przyjaciela. Jedynego i najlepszego. Kobieta wzrostu ok 170cm w obcasach i 178cm z parasolką opartą na ramieniu by słońce nie dotykało jej kasztanowych włosów, które często, a nawet prawie zawsze były poczochrane przez niesforny wiatr. Oczy ciemne, bliżej nieokreślonego koloru. Niektórzy powiadają, że to czerń nocy, w którą jeśli się zgłębić można zostać pożartym przez dzikie wilki. Inni zaś, że to czekoladowy, jesienny liść, kruchy i delikatny, pełny nadziei, optymizmu i przemijający wraz z zimą. Skóra blada i gładka niczym w mleku skąpana. Dłonie delikatne i zadbane. Podobnie jak promienista twarz, która mimo czasu nadal pozostaje młoda. Caroline Schatte znana bądź mniej znana pisarka i rysowniczka oraz przyjaciółka Leonarda usiadła na ławeczce nieopodal katedry gdzie trwały przygotowania do pogrzebu. Cała załamana, roztrzęsiona dziś nieumalowana. Tylko usta mają swój pełny czerwony kolor. W oczach ma łzy zaś w ręku jedwabną chustkę, którą co chwila pociera oczy. Głowa powinna być spuszczona, lecz nie dziś. Dziś podniosła ją i rozglądała się wokół. Patrzyła, kto przyszedł uczcić jego cześć, a kto tylko przechodził i przez przypadek natchnął się na ceremonię. Tych drugich raczej nie dostrzegła. A może nie chciała dostrzec? W gruncie rzeczy liczyła na to, że ktoś do niej podejdzie, może nawet zagada. Albo niech chodziaż usiądzie obok niej i powie "Gdziekolwiek teraz jest na pewno jest mu tam lepiej". Wtedy z dumą i ledwo wydobywającym się z jej wnętrza głosem odpowiedziałaby pewnie patrząc temu komuś w oczy "On nie jest gdziekolwiek...On jest w niebie". Ale niestety. Nikt do niej nie podszedł. Nikt nie zagadał. Nawet nikt się nie uśmiechnął. Chodziaż to ją nie zdziwiło. Bo i ona niechętnie się uśmiechała. Przynajmniej nie dziś...i nie w tych okolicznościach...może jutro. Za tydzień. A może dopiero po śmierci kiedy stanie obok niego przed obliczem Boga...