Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-11-2010, 23:36   #73
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
.

Cudownie było stać znów na twardej ziemi. Czuć, mieć świadomość, że od jej powierzchni dzieli jedynie grubość podeszw, miast kilku tysięcy jardów niczego. Kilku tysięcy powodów, by nie wsiadać nigdy więcej do czegokolwiek, co na czas dłuższy niż sekunda oderwie się od ziemi. A potem spadnie. O słodka naiwności, błogosławiona niewiedzo. Nie podejrzewałem, by była na świecie rzecz mogąca zmusić mnie jeszcze kiedykolwiek do zaokrętowana się na altiplan.
Nie. Jérôme Lautrec skutecznie wyleczył mnie z latania. Nie z tego jedynego z resztą...
Ale po kolei. Teraz ważne było co innego. Coś, do czego dąży wielu, a co dane jest nielicznym. Spełnione marzenia. Bo oto z wyschniętymi z przejęcia wargami, na drżących nogach schodziłem z trapu na ziemię. Ziemię o której śniłem, marzyłem od czasów młodości. Która z każdą mijającą minutą życia zdawała się oddalać, niknąć z widnokręgiem niemożliwego. A jedenak dokonałem. Byłem tu. W Trahmerze. Na znanym końcu świata. W miejscu dotąd niosiągalnym na równi z powierzchnią księżyca. Na równi z marzeniem.
A jednak byłem. Tylko zawroty głowy i mdłości powstrzymywały przed rzuceniem się radośnie w tłum z dzikim krzykiem radości. Niedyspozycja, oraz żar lejący się na głowę. Źle przygotowałem się do swej największej podróży. Żeby chociaż kapelusz, parasol jakiś...Ech...

Trahmer było wspaniałym miejscem. Piramidy ze świątyniami, budowle nieznanego pochodzenia, kramy, place, stragany, spichleże! Nagabywający przekupnie, dziesiątki, setki przedmiotów przedziwnych krztałtów i nieznanego przeznaczenia. A miałem się za znawcę... Miasto eksplodowało mi przed oczami milionem kolorów i krztałtów. Zgiełk ulicy, mrowie ludzi zakręciło w głowie. Czułem się jak ryba wyrzucona na brzeg. Dusiłem się nadmiarem wrażeń. Pragnąłem poznać wszystko, wszystko zobaczyć, dotknąć, wszystkiego posmakować. Trahmer było niesamowite. Jednak najbardziej niesamowita w tym przedziwnym i egzotycznym miejscu była Sophie. Już po kilkudziesięciu krokach w tej ludzkiej ciżbie dziękowałem losowi, że postawił na mej drodze tę wspaniałą kobietę. Ona z nas wszystkich zdawała się być najmniej oszołomiona bogactwem form, jakim epatowało miasto. To ona uprzejmie rzucała nieco światła na mroki naszej ignorancji. Nie dziwiłem się jej wiedzy, choć może powinienem. Już dawno podejrzewałem, że ta kobieta jeszcze niejednym mnie zaskoczy, i przyznam, przyjemnie się o tym przekonałem. Oszołomiony miastem jak oślepiony jego blaskiem starałem się trzymać blisko tylko niej. Pozwoliłem, by mnie wiodła. Zgubiłem z oczu Carringtona, przepadł mi gdzieś profesor Watkins, zniknęła karminowa burza włosów panny Casse. Jak dziecko starałem się tylko być blisko Sophie... i jej mądrości.

Niemal przegapiłem spotkanie z żołnierzem. Fabian Bergerac, regiment siódmy? Tak, zdaje się, tak jakoś...Robert Voight i Vincent Rastchell? Gubernator poznał już wieści i pragnie podziękować za bohaterską postawę panów w trakcie lotu sterowca. Zostaliście przedstawieni do odznaczenia. Odetchnąłem z ulgą. Na szczęście nikt nie skojarzył mojej osoby. To dobrze, bardzo dobrze... to była kolejna, pośmiertna lekcja Jérôme Lautrec’a. Im mniej osób cię zapamięta, tym głębiej pozostaniesz ukryty.
.
 

Ostatnio edytowane przez Bogdan : 03-11-2010 o 15:19.
Bogdan jest offline