Leonardo naciągnął płaszcz, usiłując zakryć jak największą powierzchnię ciała przed deszczem. Bezskutecznie. Poprawił kapelusz, strząsając z niego kropelki wody. - Merda! - zaklął pod nosem w swoim ojczystym języku. - il tempo e incazzato.
Przekleństwa rzecz jasna nie sprawiły, że pogoda się zmieniła, ale poprawiły mu trochę humor. Pomruczał jeszcze przez chwilę, zastanawiając się nad marnością, ulotnością i ogólnym braku blaskomiotności życia.
Dumanie przerwał mu krzyk: - Anabel wysłuchaj mnie! Nie odchodź! Anabel!
Autor tych słów miał wyjątkowo nieprzyjemny głos. Kiedy Leonardo uniósł głowę, zobaczył, że i jego powierzchowność nie prezentuje się najlepiej.
Westchnął. Poprawił pas z rapierem.
Mimowolnie przysłuchiwał się kłótni, jednak bez zainteresowania. Był już świadkiem wielu. Zbyt wielu, dodał w myślach.
Wlepił wzrok w swoje brudne, człapiące po błocie buty. Nie wytrzymał jednak i spojrzał w stronę skłóconych kochanków.
Kiedy zobaczył nóż, podjął decyzję. - Jesteś idiotą, Leo. - Powiedział cicho, lecz wyraźnie. - Idiotą
wręcz niemożebnym. - Zawsze o tym pamiętaj.
Po czym nie oglądając się na towarzyszy zaczął iść w kierunku kłótni. - Ej, ty z nożem! - Krzyknął z wyraźnym akcentem. - Odłóż ten scyzoryk!
Rozchylił poły szkarłatnego płaszcza, aby mieć bardziej swobodny dostęp do broni, a także, by pokazać przeciwnikowi, że ją ma. - Wiem, że to co jest między wami to nie moja sprawa i w sumie nawet nie chcę wiedzieć o co chodzi, ale jeśli natychmiast nie zaczniesz zachowywać się jak mężczyzna, a nie jak gnojek, to zrobi się nieprzyjemnie! Capisci, bastardo? To jest po waszemu: Zrozumiano? |