Słońce grzało jego łysą głowę i reszte czarnego ciała. W oczach było widać pragnienie a ręce świeżbiły aby wyciągnąć broń i odstrzelić sobie głowę.
-Jak mogłem wpaść w takie bagno. Dlaczego ja?!- zawrzeszczał w stronę parzącego słońca.
Idąc dalej przez pustynie po jakimś czasie z dużej odległości zobaczył małą osadę. Jego neutralna mina powoli zaczęła zmieniać się w bezczelny uśmiech. Świadomość, że jest już blisko zobaczenia Detroit rozweseliła go i dodała mu otuchy, jakby nadziei na to, że jednak istnieje coś takiego jak "bóg". Z radości wychłostał całą manierkę pożułkłej wody. Jednak to nie był koniec, jeszcze nie był w Detroit więc "wszystko się może zdażyć" (to się nazywa świeży umysł na pustkowiach). Zbliżając się powoli w stronę osady, znajdując się około kilometra od niej, usłyszał donośny huk, jakby eksplozję. Przypomniały mu się stare czasy kiedy jeszcze służył w wojsku. Włączył mu się agresor, a w jego głowie zaczęły pojawiać się wizje przeszłości. W ciągu sekundy dobył swej broni (OC-14 'Groza') i zaczęł biec w stronę owej osady. Jego płaszcz falował w powietrzu a w oczach pojawił się ogień.
__________________ "I thought I found the road to somewhere
Somewhere in His grace
I cried out heaven save me
But I'm down to one last breath" |