Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-11-2010, 18:06   #5
Hawkeye
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Powoli dobiegała końca jego nauka w Akademii. Michael musiał przed sobą samym przyznać, że był to naprawdę piękny czas. Mógł powiedzieć, że jest na tyle dorosły, że mógł sam o siebie zadbać, jednocześnie nie miał jeszcze tych wszystkich obowiązków, które przychodzą gdy nadchodzi czas podjęcia pierwszych prawdziwych "dorosłych" zadań. Po egzaminach jasne stało się jednak to, że czas pewnej beztroski dobiegł końca. Ze swoimi wynikami był pewien, że znajdzie się na bardzo wysokiej pozycji w roczniku. Konkretne miejsca nie miały, aż takiego znaczenia, tak czy siak będzie praktycznie mógł wybrać każdy przydział.

Uśmiechnął się na tą myśl. Już niedługo będzie mógł ubrać mundur sekcji dowodzenia z odpowiednimi dystynkcjami. A jak dobrze pójdzie, to w niedługim czasie na koszuli pojawią się kolejne krążki oznaczające kolejne stopnie w jego karierze. Marzył o momencie, w którym otrzyma swój własny okręt i obejmie nad nim dowództwo. Zresztą takie sny miała większość kadetów, zwłaszcza tych, którzy kończyli kierunek dowódczy. Oczywiście nie wszyscy otrzymywali taką szansę, Michael jednak święcie wierzył, że będzie się do tego nadawał. Potrzebował tylko trochę prawdziwego doświadczenia, w końcu żadna symulacja, choćby nie wiadomo jak realistyczna nie zastąpi prawdziwe "rzeczy". Wiedzieli o tym instruktorzy, wiedziało o tym dowództwo, dlatego istniały specjalne kursy i specjalne okręty szkoleniowe. A Hernandez jako członek elitarnego "Red Squadron" miał możliwość uczestniczyć już w specjalnych misjach, znajdowali się jednak pod nadzorem instruktorów i to trochę ich ograniczało. Niedługo poznają co oznacza prawdziwa samodzielność ... a wtedy ...

Jego rozmyślania zostały przerwane przez wejście oficera i podanie przez niego informacji o spotkaniu. Kapitan wydawał się lekko zmieszany, znudzony i z pewnością zniecierpliwiony. Był trochę zły, że akurat on został wybrany jako posłaniec do grupy kadetów, ale jednocześnie pod tym wszystkim leżały pokłady profesjonalnej dumy i ulgi? Zwłaszcza te ostatnie uczucia były ciekawe. Kapitan był jednym z profesorów, Michael kojarzył go z widzenia. Wiedział, że wielu wykładowców uważałoby tą pracę za idealną, gdyby nie studenci, którzy psują to uczucie. Jednocześnie większość z nich wypełniała duma, gdy kolejne roczniki kończyły akademię. Czuli się wychowankami kolejnych pokoleń, a nie wiadomo czy któryś z kadetów nie będzie kolejnym Jamesem T. Kirkiem. Jednak takich uczuć spodziewał się podczas wręczenia dyplomów, a nie niespodziewanej odprawy ... ciekawe.

Podniósł się z łóżka poprawiając swój mundur i jednocześnie dotykając okrągłej naszywki.

Niedługo przyjdzie mu się z nią rozstać. Schowa ją jednak do swoich rzeczy. Nosił ją cztery lata i przyzwyczaił się do niej. Ze swojego doświadczenia wiedział, że potrzebne jest coś co jest elementem stabilizacji. Wiele razy w swoim życiu przeprowadzał się i z pewnością czeka go to jeszcze wiele razy w życiu. Takie rzeczy jak ta naszywka pomogą mu jednak łączyć go z przeszłością, z czterema latami spędzonymi w Akademii Gwiezdnej Floty. Z godzinami spędzonymi na nauce, z hektolitrami potu, a także krwi wylanymi, aby być jednym z najlepszych. Gdy za kilka lat spojrzy na tą naszywkę, powrócą wszystkie miłe wspomnienia ....

W sali był o czasie. Cokolwiek można było myśleć o Gwiezdnej Flocie, było to wojsko. Mniej agresywne niż inne formacje, ale ciągle było to wojsko. A w nim wymagano punktualności. To nie była grzeczność, to był mus. W końcu nikt nie chciał, żeby jego oficer spóźniał się podczas czerwonego alarmu. Michael zajął jedno z wolnych miejsc i wdał się, w krótką, niezobowiązującą rozmowę z swoimi sąsiadami. Wkrótce jednak musieli przerwać, gdyż odezwał się Admirał.

Jego przemowa była krótka, ale jednocześnie wywołała wiele emocji. Oczekiwania i aura tajemniczości, natychmiast zostały zastąpione przez inne silne uczucia. Wypełniały pomieszczenie niczym powietrze napompowywany balon. Niczym powódź wdzierały się wszystkimi możliwymi dziurami, w "tamie" umysłu. Hernandez cicho westchnął. Nie było sensu tego powstrzymywać. Dziedzictwo jego matki bywało przekleństwem. Wiedział, że jest w tym bardzo dobry, na pewno o wiele lepszy niż typowa "hybryda", dobrze wyszkolony i z wielkim talentem. Gdyby poszedł w ślady większości sobie podobnych bez najmniejszych problemów, ukończyłby kierunek doradczy, ale on nie lubił iść na łatwiznę. Teraz jednak nie było sensu blokować tych wszystkich, emocji. Usłyszał bardzo ciekawe słowa i chciał wiedzieć, co się dzieje. Wiedział, że niektórzy mogliby tego nie zrozumieć, ale dla niego było to niczym oddychanie. Czasami po prostu przychodziło samo z siebie ... no cóż.

Ponownie przyjrzał się Wice admirałowi. Jego twarz nadal była bezuczuciowa. Wewnątrz jednak, aż kipiało. Był wściekły, to było pierwsze co od niego wyczuł. Prawdopodobnie nie poczuł tego wcześniej jedynie dlatego, że szum niedowierzania bijący od wszystkich innych zgromadzonych w szale, przeważał. Teraz jednak bez najmniejszego problemu odnalazł to uczucie. Zapewne gdyby nie jego talent i nauka, na tym by poprzestał. Wiedział, że wściekłość może zagłuszyć wszystkie inne uczucia. Nie tym razem. Michael wiedział, że sytuacja wcale nie odpowiada Edwardsowi. Mógł tylko spekulować z jakiego powodu. Być może dowódca Akademii dowiedział się o pewnych aspektach tej sprawy, całkiem niedawno. Wyraźnie dawał im możliwość wyjścia. Jednego był Hernandez całkowicie pewien, admirał mówił prawdę. Chociaż nie całkowitą, coś przemilczał, może coś podkolorował. Nie mógł jednak wiedzieć co to było ... gdzieś tam jednak tkwił haczyk.

Skoro już wsłuchał się w inne uczucia, nie mógł powstrzymać innych. Początkowe zaskoczenie w czasie trwania monologu zmieniało się, w zaskoczenie ... szok. Niektórzy zastanawiali się czy to nie jest jakiś test, marny żart czy po prostu zwykłe, perfidne kłamstwo. Były też inne uczucia, niektórzy przyjęli taką misję z zadowoleniem, zapewne oczekiwali prawdziwego kopa na początek kariery. Po chwili zebranie zakończyło się, Michael wyciszył swoją zdolność. Nie chciał słyszeć tego wszystkiego niczym walenie bębnów w głowie.

Szybko opuścił salę. Miał sporo rzeczy do przemyślenia, a tak czy siak musiał się spakować. "Czy powinienem przyjąć tą misję?" zapytał w głowie sam siebie. Zawsze czuł, że jest istotą dwóch dziedzictw kulturowych. Brzydził się kłamstwem, nie lubił jego. To było silne tabu wśród członków rasy jego matki. Jednak ziomkowie jego ojca, podchodzili do niego inaczej. Michael wiedział, że nawet lud jego matki potrafił kłamać. W końcu podczas okupacji Jem'Hadar prężnie działał ruch oporu, a on opierał się na kłamstwie. Wśród ludu telepatów ciężko było utrzymać tajemnicę, dlatego kłamstwo było nie logiczne. Jednak dla wyższej sprawy, dla dobra ... można było tego zrobić.

Wiedział, że jeżeli przyjmie te zadanie, będzie w pewnym momencie musiał skłamać. Czy to jednak mogło wpłynąć na jego decyzję? Czy złamanie prawa przez dowództwo też mogło na to wpłynąć? Sam nie był służbistą, regulamin, prawo to raczej zbiór wskazówek. Sam uważał, że daleko nie można dojść posługując się tylko nimi. Nie wiedział jaki cel przyświecał admiralicji. Jednak nie ważne co można było powiedzieć o Gwiezdnej Flocie, czy Federacji nie była to grupa krwiożerczych i agresywnych istot pragnąca podboju. Walczyli jeżeli musieli i to wszystko. On mógł całkowicie to zrozumieć. Nie miał nic przeciwko Klingonom, ale jeżeli można by odciąć się od nich militarnie, mogłoby to wpłynąć na stabilizację w regionie. Gwiezdna Flota dbała o pokój, a mając silną broń, mogli to robić lepiej.

Druga sprawa ... z dużą mocą, przychodzi duża odpowiedzialność. Widział niektóre twarze obecne na tym zebraniu. Nie wiedział czy dałby radę zasnąć, wiedzieć, że niektórzy z nich siedzą w tak potężnej maszynie. Niektórzy z osób tam będących sprowokowani mogliby przesadzić z reakcją. Ostatnie czego w tym momencie było trzeba, to niepotrzebne starcie.

Trzecia sprawa ... kwestia lojalności. Od dawna żył obok Gwiezdnej Floty. To był jego dom. Wiele osób we flocie traktował jak rodzinę. Dla rodziny można zrobić bardzo wiele. Wiedział gdzie leży jego lojalność.

Były też inne powody, ale te wydawały się najważniejsze. I przeważały szalę na stronę wykonania rozkazu. Nie było co kombinować. Miał zamiar udać się tam. Jako oficer miał swoje obowiązki i zamierzał je wypełnić. Poza tym będąc na miejscu, mógł zadbać o to, żeby pewne standardy były przestrzegane.

O wyznaczonej godzinie znalazł się na płycie lądowiska. Nie był pierwszy. W środku promu siedziały już dwie osoby. Romulanin i Andorianka, zaś za sterami pilota zasiadł Miles. Androida kojarzył lepiej niż pozostałych, wszakże uczęszczali na tą samą specjalizację. Michael skinął głową wszystkim obecnym i udał się do kokpitu.

-Witaj Miles - odezwał się do niego wesołym tonem -Widzę, że zająłeś miejsce pilota. W takim razie pomogę trochę. - po tych słowach usiadł na fotelu drugiego pilota. Do odlotu pozostawało jeszcze trochę czasu. Ciekawe czy ktoś przyjdzie wydać im ostatnie rozkazy, czy będą musieli sami opuścić hangar? Niedługo mieli się o tym przekonać.
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline