Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-11-2010, 23:33   #75
Kovix
 
Reputacja: 1 Kovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znanyKovix wkrótce będzie znany
- Robercie, czy możemy zamienić słówko - Vincent był wyraźnie zakłopotany i przepraszając “tłumek” podszedł w moją stronę.
- Nie wiem, czy jestem gotów na taką rozmowę. – wypaliłem i spuściłem wzrok - Naraziłem twoje życie, krzycząc twoje imię. Nie wiedziałem, że tak to zinterpretujesz... Muszę Cię przeprosić...
- Nie ma o czym mówić, Robercie - uśmiechnął się Vincent, lecz wspomnienie wspinaczki wywołało bladość na jego twarzy. - Nie podziękowałem ci jeszcze za uratowanie mi życia, co też niniejszym czynię. Co do sprawy o której chciałem z tobą porozmawiać. Czy przejrzałeś już może rzeczy zamachowca? Myślę, że skoro traktują cię jako policjanta i w sytuacji, w której się znaleźliśmy, jest to dopuszczalne. Przeczucia mówią mi, że ten szaleńczy atak był skierowany ... - zamilkł i spojrzał na Roberta. - Domyślasz się zapewne przeciwko komu. Czyją śmiercią miał zakończyć się ten zamach.

- Nikt nie dopuszcza się samobójczego ataku bez jakiegoś ważnego celu, więc sądzę, że chodziło o nas - postanowiłem więcej nie przepraszać Vincenta, choć nadal czułem się nieswojo - Chciałem najpierw przesłuchać tę kobietę. Tę która została przez niego poturbowana. Potem zobaczę, co dalej robić... A ty nie miałeś nigdy do czynienia z tym szaleńcem? Nazywał się... Jerome Lautrec, z tego, co powiedział mi człowiek z obsługi.

- Nie rozmawiałem z nim. A jeśli nawet to była to jedynie zwyczajowa wymiana uprzejmości. Nic więcej. Ale ów człowiek zdawał się być szalony. Szalony lub zdesperowany. To faktycznie daje do myślenia. W każdym razie, cieszę się, że nic ci nie jest i że udało ci się powstrzymać owego samobójcę. Myślę, że przeszukanie jego bagażu może nam powiedzieć coś więcej o nim samym.

- Masz rację. - westchnąłem, nagle poczułem się bardzo zmęczony. I jakoś tak... samotny? - Powinienem przesłuchać kobietę, poszukać jego bagażu, dogadać się z człowiekiem od laski... Bardzo dużo rzeczy mam do roboty. Głupio mi prosić Cię o pomoc po tym, co się stało... z mojej winy, ale czy gdybyś miał chwilę, mógłbyś porozmawiać z kimś z naszej delegacji o tym Lautrec’u? Może Watkins, albo... albo Blum coś wiedzą? Cokolwiek? Jeżeli wolałbyś teraz odpocząć, rozumiem.

- Obiecałem ci pomoc, Robercie. A dla mnie słowa to coś wiecej niż puste dźwięki. porozmawiam z Blumem. Mam do niego, wbrew pozorom, zaufanie. Nie wiem kim jest, ale tak jak już wspomniałem, sądzę że Rada przysłała go, by nas obserwował.
Mogę sie mylić co do iego, ale ... zaryzykuję. Odpocznę, jak dotrzemy do miasta.
- W porządku. Ja tutaj jeszcze zaczekam. Zjem coś, a następnie wybiorę się przesłuchać kobietę. Jeżei zechcesz do mnie dołączyć - zapraszam.

Po tych słowach, nie oglądając się na towarzysza, ruszyłem w kierunku baru. Tylko z grzeczności zaproponowałem Vincentowi wspólny posiłek, wolałem być sam. Ulżyło mi zatem, kiedy, odpowiadając coś, czego już nie dosłyszałem, oddalił się w inną stronę.
To był czas na zebranie myśli, na podsumowanie tego, co się stało… I prognozę wypadków, które dopiero miały się zdarzyć…

Wypadki, które miały się zdarzyć… Takim językiem zwykle nie mówił mój mąż, człowiek którego znałam. Jego język to nie język prognoz, język tajemnicy, wreszcie język proszenia o wybaczenie i język zaufania, jakim zwracał się do Vincenta. Tamten Robert mówił pragmatycznie, sucho, nawet jego listy, w których starał się jednak używać innego słownictwa, były tym naznaczone.

Na tym etapie stawało się już dla mnie jasne, że on się zmieniał. Przeobrażał się wewnętrznie, choć te zmiany dawało się odczuć nawet w jego rysach twarzy – surowe, zmarszczone brwi, ścięte usta i czoło, stanowiące niejako kapsułę ochronną dla wszystkich kłębiących się pod nim myśli. Tylko oczy pozostały te same – podejrzliwe, śledzące, a raczej starające się śledzić, każdy ruch, każde podejrzane zjawisko, oczy uważne i przenikliwe. Niewątpliwie gdyby ktoś dał mi rozpoznać mojego męża po jednej charakterystycznej cesze, wskazałabym na oczy.
Jak się zmieniał i dlaczego? To pozostało dla mnie jeszcze niejasne.

Wydawać by się mogło, że zaaferowany tajemniczymi ‘puzzlami’, ułożonymi z wiadomości, którą odebrał Lexingtonowi, a potem szaleńczą wspinaczką za Jeromem Lautrec’iem Robert zapomniał o tym, czemu bez słowa zgodził się na podróż do Samaris – o nas. Jednak to złudzenie – wiedziałam, że mój mąż ryzykował życie swoje i Vincenta właśnie po to, by do nas dotrzeć. Za wszelką cenę. Wciąż o nas myślał i nas miał przed oczyma.

Jednak pod koniec lotu w Robercie zaczęła narastać frustracja. Spotęgowały ją rozmowa z zaatakowaną kobietą, która nie dała Robertowi nic prócz tego, co już wiedział, oraz przeszukanie bagażu Jeroma, czego dokonał po lądowaniu w Trahmerze. Mój mąż spodziewał się tam znaleźć coś więcej, ponad książkę i ten dziwny plakat.

Książeczka rewolucjonistów? Szaleniec – samobójca walczący dla sprawy chce rozbić cały sterowiec? Nie byłam dobra w śledzeniu i łączeniu faktów, ale nawet mi wydawało się to za proste. Ale przecież jeszcze tajemniczy poster – dziwny, przyciągający wzrok, łapczywie pochłaniający uwagę… i ten napis : OUVRE TES YEUX – Otwórz oczy…

Otwórz oczy…

Otwórz oczy…


- Proszę pana?

Otwieram oczy. Musiałem się na chwilę zamyślić, a ludzie za mną cisną się do przejścia.
- Przepraszam najmocniej – odpowiadam i robię krok w stronę wyjścia z altiplanu.
- To pewnie to słońce… – kobieta za mną czuje się pewnie zakłopotana, że zwraca mi uwagę.
- Tak, słońce z pewnością – uśmiecham się nieznacznie i przepuszczam ją w drzwiach.

Myślałem o Was, ta kobieta mi przerwała… Poczułem lekkie ukłucie żalu, to było trochę jak sen na jawie. Przerwany sen.
Niedługo po wypadkach z Lautrec’iem dotarliśmy do Trahmeru. Wtedy zobaczyłem, co tak naprawdę znaczyło ‘czuć się obco’.
To miasto… było obcością. Było zaprzeczeniem Xhystos, którego, choć nie kochałem, to jednak się w nim wychowałem, które było Porządkiem, Sprawiedliwością, Statecznością…
W Xhystos dawałeś siebie miastu. Trahmer wyglądał, jakby cały oddawał się tobie, niczym piękna i egzotyczna nierządnica.

Nie jestem pewien czy to mi odpowiadało.
Bardzo dużo ludzi patrzyło się na nas, zdecydowanie więcej, niż mogłem sam objąć wzrokiem. A z drugiej strony, gdy się na nich patrzyło, odwracali głowy, uciekali. Bardzo to wszystko było specyficzne i niepokojące.
Gdy tylko zrobiłem kilka kroków w tej niesamowitej przestrzeni, od razu rozbolała mnie głowa, na szczęście nie bardzo mocno. Upał i wilgoć robiły swoje. Pot lał się ze mnie strumieniami, zdecydowanie powinniśmy jak najszybciej zmienić ubrania na coś bardziej dogodnego do tych warunków… A może nawet pozwalającego nieco wtopić się w otoczenie?

Nie mogłem tak wlec się za resztą z bólem głowy i potem, potrzebowałem jakiegoś zajęcia.
Postanowiłem dogonić tego felczera ze sterowca i podziękować mu za opatrzenie rany…
- Przepraszam pana najmocniej, ale nie miałem okazji podziękować panu za opiekę medyczną... Nie pamiętam nawet, jaka pańska godność – musiałem wydawać się trochę zmieszany…
Kilka słów wiele nie zmieni, nieistotne nawet, co odpowiedział. Chciałem zabić czas…
Sięgnąłem do kieszeni – pierwsza rzecz jaką wyciągnę, na pewno w jakiś sposób pomoże mi zapomnieć o upale, bólu i dziwnych mieszkańcach.

Książka…

Otwieram jeszcze raz, wertuję, przerzucam strony… Zaraz, a tego tu nie było…

Przyjacielowi,
Nathan Clark.

Dedykacja. Dobrze, że czasem się nudzę. Nathan Clark… nic mi to nie mówiło, znowu. I nie miałem wątpliwości, że nikomu innemu też nie. Ale to ważna poszlaka, trzeba zapamiętać – Clark, Nathan.

Dotarliśmy w końcu do jedynej ostoi cywilizacji – tak, to chyba dobre określenie – w tym mieście – do żołnierza. Poczułem sporą ulgę, choć ciężko byłoby mi racjonalnie wyjaśnić, dlaczego. Żołnierz chyba coś do nas mówił, a przez tych wszystkich ludzi nie mogłem nic usłyszeć…
- … z was to Robert Voight i Vincent Rastchell? Gubernator poznał już wieści i pragnie podziękować za bohaterską postawę panów w trakcie lotu sterowca. Zostaliście przedstawieni do odznaczenia, panowie. Czy udacie się ze mną, by je odebrać?

Przeciskam się obok pozostałych na przód.
- Ja nazywam się Robert Voight… Chętnie udamy się z panem. Mam nadzieję, że będzie możliwość porozmawiania z gubernatorem, chciałbym złożyć raport z wydarzeń na sterowcu.

Obejrzałem się na Vincenta. Nie byłem pewien, czy chce iść… Chyba nie był szczęśliwy z ‘przymusowego’ odgrywania bohatera. Cóż, służba nie dróżba.
Uśmiechnąłem się do siebie. Po raz pierwszy od wielu dni.
 
__________________
Incepcja - przekraczamy granice snu...
Opowieść Starca - intryga w ogarniętej nową wojną Północy...
Samaris - wyprawa do wnętrza... samego siebie...

Ostatnio edytowane przez Kovix : 05-11-2010 o 09:50.
Kovix jest offline