Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-11-2010, 14:59   #6
szarotka
 
Reputacja: 1 szarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skałszarotka jest jak klejnot wśród skał
Nie potrafiła odwrócić wzroku.
Spojrzenie Vaka - umęczone, zrozpaczone spojrzenie - uwięziło ją i nakazywało patrzeć. Wiedziała, że coś chciał jej powiedzieć, ale nie dał rady. Odrętwiała, mogła tylko liczyć w milczeniu baty i modlić się, by chłopak szybko stracił przytomność; by miłościwy Sar go zabrał i oszczędził dalszych mąk i upokorzeń.
To mogła być ona, tam w tych dybach. To ona darła by się z bólu, a jej plecy przedstawiały by krwawy ochłap. Na samą myśl było jej niedobrze. Znała kary za chuligaństwo. Mimo to wciąż uważała, że jej nie dotyczą i tylko takie sceny czasami sprowadzały ją na ziemię.
Ja jestem zbyt dobra. Nigdy mnie nie złapią; tłumaczyła sobie. Więc skąd ten strach? Ktoś trącił ją w bok. Wycior stał obok, z poważną, ponurą miną. Czy wini ją za to co się stało? Wszak to ona miała się zająć nowym członkiem. Chłopak wziął ją za łokieć i pociągnął w tył, by wycofać się z tłumu.
- Nic tu po nas Lis - mruknął ochryple - Jego już nie ma.
Szła, oglądając się co chwilę, póki ludzkie głowy nie zasłoniły jej widoku podwyższenia na rynku. W dybach wisiał strzęp człowieka.
Jaśnie oświecona Weronika la Deui niech zacznie się modlić do swego boga; myślała, idąc wąską alejką wciśniętą pomiędzy kamienice. Bowiem będzie jej potrzebny, gdy jaśnie pani nawinie mi się pod ręce.

***
Właściwie to nie mogła zrozumieć o co chodzi tym trzem typom. Jaka żebranina? O co oni się ciskali? Całe przedstawienie przeczekała z naprawdę zdumioną miną, która nie spełzła z jej twarzy, nawet gdy nieznajomi zniknęli.
- Lis, w co ty się znów wpakowała? - Wycior zdenerwował się za nią i złapał za rękę - Po co ty lazła do Hutniczej?
Dziewczyna przeniosła zdziwione spojrzenie na chłopaka. Chyba dziś zbyt wolno myślała i reagowała, bo dalej nie mogła zrozumieć dlaczego wszyscy się tak irytują.
- A co, nie wolno? - burknęła - Lazła sobie bo miała ochotę.
- Naraziłaś się Żebrakom? Oni bez powodu nie straszą rybami - podjął spokojniej Maro.
- A co ja się miała narazić? - traciła cierpliwość wobec zaistniałej farsy - Przecież z butami im w interes nie właziła.
Machinalnie szturchnęła palcem pierścionek w kieszeni i nagle przypomniała sobie szlachcianeczkę, która obdarowała ją tym świecidełkiem. Diabli nadali; wyszło na to, że posądzono ją o żebranie.
- Mała, uważasz że to zabawa? - do reprymendy przyłączył się Kubek - Wciąż myślisz, że ci się zawsze upiecze? Nawet po tym co widziałaś na rynku? - wskazał palcem kierunek - Nie będzie nas przy tobie wiecznie, a przez twoją głupotę możemy kiedyś nie znaleźć nawet twojego zasmarkanego truchła.
- Odwalcie się wszyscy - warknęła i wyrwała ramię z uścisku Wyciora - Może mam chodzić za każdym z was jak suka na sznurku? Odwalcie się!
I wściekła pobiegła ulicą. Zaraz też pożałowała i zwolniła nawet, by mogli ją dogonić. Ale nikt jej nie gonił. A dyshonorem byłoby się cofnąć.

Do rodzinnego domu zaglądała rzadko, ale teraz tylko to miejsce przychodziło jej na myśl, by przeczekać gniew kolegów i własną irytację. Swego kąta właściwie tam nie miała, ale upodobała sobie izbę na poddaszu, do której wchodziła jak złodziej - po gałęzi drzewa i przez okno. Zawsze wprzódy upewniała się, czy ojciec wyszedł już do pracy. Nie mieli zbyt poprawnych układów. Prawdę mówiąc nie mieli żadnych układów i rodziciel gonił dziewczynę z domu jak bandziora. Długo o tym gadać. Natomiast matka, jak większość matek, wykazywała wiele empatii dla niepoprawnej latorośli i mimo że bolała nad jej trybem życia, zawsze przemycała swemu dziecku jakieś ubrania i jedzenie na strych, gdy ruda z sobie tylko znanego powodu decydowała się nocować pod jej dachem.
Lisica nie zamierzała spędzić tu więcej niż jednej nocy, ale trochę gotowanego ciepłego jedzenia dobrze robiło na zszargane nerwy i ogólne zmęczenie materiału. To była cicha część dzielnicy. Dlatego dziwnym okazał się nagły hałas z ulicy.

***
Biegła tunelem.
W ciemności nie widziała nawet swojej ręki przed twarzą, ale czuła chłód ściany po prawej i smród kanału po lewej, więc trzymała się wyznaczonej trasy. Tyle że ten tunel był obcy. Ciasny. Niczym nora. I nie była tu sama. Ktoś biegł za nią, mimo że nie słyszała kroków. Ale poczucie czyjejś obecności było tak oczywiste jak ucisk strachu na gardle. Z bocznego korytarza powiał wiatr. Ale tej odnogi nie powinno tu być.
Sklepienie było mokre i kapało z niego na głowę. Potem padało jak z chmury. Ściek w kanale szumiał deszczem. Buty ślizgały się na wilgotnym chodniku. Ścigający w nieznany sposób zniknął zza pleców. Pojawił się na skrzyżowaniu, które właśnie przebiegała. Czyjeś dłonie złapały ją za włosy i szarpnęły. Jednym sprawnym ruchem skręciły kark.
Klik.
Biegła tunelem.
W ciemności nie widziała swojej ręki przed twarzą, ale czuła chłód ściany po prawej i smród kanału po lewej. Miała wrażenie, że już tędy przechodziła. Korytarz zaginał się i wił jak wąż. Obniżał się i wyciągał w górę. Ktoś na nią czekał. Skręciła w prawo, poślizgnęła się i oparła dłonią o mur. Był ciepły i oddychający. Wydawało się, że oblizuje jej palce mokrym jęzorem. Przestraszona dziewczyna skoczyła w bok, prosto w kanał ściekowy. Coś złapało ją za nogę i pociągnęło w dół, w głąb. Powietrze uciekło z płuc. Odór odebrał świadomość.
Klik.
Biegła tunelem.
Tym razem go znała, ale nie pomagał jej ani trochę. A tajemniczy węszyciel szedł tropem dziewczyny niczym pies myśliwski. Zwolniła i zaczęła cicho stąpać, w nadziei, że przeciwnik zgubi ślad. Bezszelestnie skręciła w krótki tunel, który łączył się zawsze z ukośnym, biegnącym pod rynkiem. Rzuciła swój but daleko w ciemność, a sama schowała się we wnęce muru, wciskając rude włosy pod kaptur, zupełnie jakby mogły być pochodnią w takiej ciemnicy. Słyszała jak coś idzie korytarzem i przesuwa się tuż obok kryjówki, w której się kuliła. Czuła woń tej osoby; gdyby wyciągnęła rękę, na pewno mogłaby jej dotknąć. Wyskoczyła na chodnik, gdy tylko kroki się oddaliły, śmigając w przeciwnym kierunku. I wpadła prosto na czyjąś pierś. A w swojej własnej poczuła coś zimnego i twardego. Jak ostrze.
Klik.
Biegła tunelem.
Chciała krzyczeć, ale ciemność nie wydawała żadnych dźwięków. Całe roje drapieżników podobnych szczurom gnało jej tropem w tupocie nóżek, który bardziej się czuło niż słyszało. Instynktownie skręciła w pierwszą przecznicę. Potem w kolejną. I dalej już prosto za oddechem zimnego powietrza. Tam musi być wyjście.
Tunel zapłonął światłem tak mocnym, aż musiała zamknąć oczy. Gdy je otworzyła, widziała wszystko w przerysowanych szarościach. Przed nią stał biały koń a na nim kobieta w szarym płaszczu i kamykiem w czarnych włosach. Uśmiechała się z takim wyrazem twarzy, jakby mówiła “Wygrałam”. Za nią garbili się w łańcuchach Kubek, Groźny, Maro i Wycior. Kobieta wyciągnęła rękę i czyjeś dłonie złapały dziewczynę za kark. Tylko nie to... nie znowu. Zacisnęła pięść, zamachnęła się i...


...strzeliła w szczękę Wyciorowi tak gwałtownie, aż spadł z łóżka. Usłyszała z dołu tylko brzydkie przekleństwa i odgłos gramolenia się. Usiadła zdziwiona w pościeli, rozglądając się w półmroku.
- Następnym razem obiecuję pukać - stęknął kolega, wystawiając ostrożnie głowę, by upewnić się że już jest bezpiecznie - Obudziłaś się?
- Wycior? A co ty tu robisz? - potarła oczy zaspana, nie dociekając nawet co on robił w jej łóżku.
Chłopak usiadł na kocach i przyciągnął pod swoje nogi wiklinowy koszyk.
- Przyniosłem twoje rzeczy - postawił go przed Lisem, masując wciąż szczękę - Nie wiedzieliśmy ile zdołali z Vaka wyciągnąć, więc zmieniamy kryjówkę.
Dziewczyna wciąż siedziała w bezruchu, usiłując otrząsnąć się z koszmarów i patrzyła na kumpla jak osoba, która pierwszy raz słyszy słowo mówione.
- Poza tym Groźny dołączył do Rodziny. A Maro zniknął gdzieś, wiesz jak to on, na dwa dni. Więc w dwójkę nie mieliśmy co siedzieć w spichlerzu i czekać na ciebie. Kubek organizuje nam nowe kwatery, może u niego tymczasowo - ciągnął chłopak.
- Groźny... co zrobił? - ruda wykazała w końcu jakieś objawy myślenia - Znaczy... odszedł od nas?
- No... tak - mruknięto w odpowiedzi.
Przyciągnęła koszyk do siebie, obejmując go rękoma. Wszystko stawało się tak nierealne, jak ten sen. A może właśnie taka będzie rzeczywistość?
Siedzieli w ciszy dobrych parę chwil. Lis trawiła otrzymane informacje, a Wycior... właściwie co on robił?
- Na co się tak gapisz? - spojrzała bacznie na jego twarz.
- Na ciebie - uśmiechnął się i umknął szybko z łóżka, by czymś nie oberwać. Poduszka minęła celu.
- Znajdę cię, jak już będę coś wiedział, mała - oznajmił raźniej, z okna - Trzymaj się tu.
I już go nie było.
Dziewczyna odruchowo poprawiła zwichrzone włosy i zawiązała koszulinę w dekolcie. Też coś. Nie miał na co patrzeć. Mimo wszystko poczuła się jakaś... ładniejsza.
Ale koniec z bzdurami. Należało się szybko pozbierać, a wobec zaistniałego obrotu spraw zatroszczyć się też o swój tyłek.
Uniosła przed twarz pierścień podarowany przez szlachciankę i uśmiechnęła się lekko. Najpierw pozbędzie się tej uciążliwej rzeczy, która przypominała jej o Vaku. I najlepiej gdy pozbędzie się tego za adekwatną cenę. Jutro.

***
Teoretycznie sprawa miała być prosta, o ile chodziło by tylko o pasera. Lecz Lis znała pazerność Thalafskich kanciarzy i wątpiła, by w jej ręce trafiła chociaż trzecia część wartości pierścienia przy takim targu. Pozostawał sposób legalny: jubiler. A tu niestety należało włożyć w interes nie tylko towar, ale i umiejętności aktorskie.

Założyła wyciągniętą z dna matczynego kufra sukienkę (o zgrozo), która wyglądała jeszcze całkiem przyzwoicie (pomijając fakt, że matka nosiła ją jak była piękna i młoda), umyła się i uczesała rudy kołtun. Gdy spojrzała w lustro, czuła się co prawda dziwnie goła z tym dekoltem, ale mężnie poświęciła się dla sprawy. Opowiastkę wymyślała po drodze, testując przy okazji czy straż miejska zwróci na nią uwagę w tym “przebraniu”. Nawet nie spojrzeli.

Zadzwonił dzwoneczek sklepowy, gdy przestąpiła próg złotniczego przybytku. Pan i władca tego miejsca ślęczał właśnie z jakimś szkłem przy oku, oglądając z bliska drobne kamienie osadzone w migoczącej kolii. Im bliżej lady podchodziła Lisica, tym bardziej niepewnie się czuła. Wszystko tu było takie majestatyczne, z ciężkiego ciemnego drewna, zdobione jakimiś ornamentami czy finezyjnymi płaskorzeźbieniami. Same meble sklepowe musiały kosztować tyle co dobrej klasy biżuteria.
Dziewczyna stanęła przy samym brzeżku i chrząknęła (tak chyba robią szlachcianki?), by zwrócić uwagę jubilera.
- Chciałabym coś sprzedać - wyciągnęła pierścionek z sakiewki i położyła z namaszczeniem na blacie - To spadek po mojej babce.

Spojrzenie jakim obdarzył dziewczynę jubiler było okraszone całkowicie wystudiowanym uśmiechem. Kulturalnym, rzeczowym i pełnym ciepła. Wręcz promieniował opiekuńczością i byciem godnym zaufania. Potem spojrzał na pierścionek i lekko uniósł brwi.
- Ależ oczywiście panienko ... a kim była wasza babcia?
Przez głos leciutko przesączały się wątpliwości.
O takim pytaniu nie pomyślała; uważała wszak że jubiler szybciutko załatwi sprawę, nie wnikając w drzewo rodowe.
- A co, prowadzi pan jakiś spis? - zadarła lekko nosa, już mniej szlacheckim tonem - Moja babka to... - przeszukała pamięć w poszukiwaniu jakiegoś sensownego nazwiska - La Deui - rzuciła, dumna z siebie - Martha la Deui. Więc może pan już to wycenić? Spieszy mi się.

- Wycenić ... tak. Wycenić mogę panienko la Deui - mówił już teraz wolno, z wyraźną wątpliwością. Podniósł pierścionek i lupę. Przez moment przygladał się obrączce. Potem klejnotowi. - To troszeczkę zajmie panienko. Muszę sprawdzić próbę złota. Zdaje się, ze to 675, ale może być i 815. Wole być pewny, by nie oszukać panienki.
- Konradzie! - powiedział głośniej. A gdy z za kotary z boku wyszedł olbrzym, powiedział mu - Podaj panience jakąś ksiażkę, by się nie nudziła.
Zmierzyła wielkoluda oceniającym wzrokiem, pilnując by faktycznie mieć wyraz twarzy znudzonej dziedziczki. Wewnętrznie jednak niepokoiła się coraz bardziej. Co ten stary, ślepy? Może sama mu te cyferki podyktuje? Ale czy szlachcianka robi takie rzeczy? Nie mogła wyjść na jakąś podejrzaną babę.
Zerknęła na okładkę książki, którą podał jej ów “Konrad” i westchnęła ciężko. Otworzyła ją, przerzuciła parę kartek bez zainteresowania i zamknęła na powrót, moszcząc się na krześle dla dla klientów pod ścianą z obrazami. Wlepiła wyczekujący wzrok w jubilera.
- Konradzie ... jak już stoisz. Zamknij drzwi, bo przeciąg. - powiedział jak gdyby nigdy nic jubiler. Mężczyzna ruszył w stronę drzwi.
Odprowadziła wzrokiem służącego i powtarzała sobie w duchu, że nad wszystkim panuje. Że wszak nie ukradła pierścionka i należy się jej jego równowartość. I czekała dalej, z łomoczącym sercem.
Drzwi zamknęły się. A potem zasunięto również zasuwę. Jubiler jakby odetchnał.
- Wyslij Pietra po straż. A ty mała ... powiedz kim jestes i komu to ukradłaś.
Zamiast się wystraszyć, wściekła się i zrobiło jej się gorąco.
- Jak pan śmie posądzać mnie o kradzież. Myśli pan, że gdybym była złodziejką przychodziłabym tu do poważanego i cenionego zakładu, miast do pasera? Ten pierścionek nie był kradziony i proszę mnie natychmiast przeprosić. Inaczej zaniosę skargę do mojej cioteczki, Weroniki la Deui - wstała, otrzepując sukienkę na podołku i trzaskając książką na stoliczek obok. Miała mało czasu. Albo to zadziała, albo trzeba będzie użyć nóg.
Jubiler tylko się uśmiechnął nieznacznie. Wyraźnie nie wierzył zapewnieniom.
- A ja jestem synem samego cesarza. Córka rodu la Deui nie przyszła by tu w takich szatach, które może i godne są kupieckiej ... ale na pewno nie szlachetnej rodziny. A na pewno nie pokazała by się w nich dziedziczka arystokracji, prawda? Potrafisz dziecko choć przeczytać, co w tej księdze napisano? Choćby tytuł?
Kim do kurwy nędzy była ta la Deui? Klatka wokół Lisa zaczęła się zamykać, ale o przysłowiowym odgryzaniu łapy by uciec dziewczyna nie chciała nawet myśleć. Postanowiła grać w otwarte karty.
- Dobrze. Zatem niech będzie po pana myśli. Dostała ja go od małej szlachcianki, takiej z blond włosami, może piętnastoletniej. Dała mi go z własnej woli, bo widziała że byłam głodna. Jechała na białym koniu, a jej wielki strażnik... przypominający wilka, na gniadym. Skoro pan taki oblatany w rodach to musi pan wiedzieć co to za mała. Mogę tu na nią poczekać, jeśli taka pana wola i ona na pewno potwierdzi ten podarek.
Usiadła na powrót, zaplatając ręce pod biustem z naburmuszoną miną.
- Nie wiedziała ja czy pan mi uwierzy w cokolwiek, więc próbowała opowiastki z babcią. Bycie biednym to nie grzech, no nie?
- Owszem, to nie grzech. Sprawdzimy tą historyjkę i jeżeli rzeczywiście ktoś z rodu Fimore potwierdzi twoje słowa - zapłace ci za tą błyskotkę więcej niż jest warta - czyli 50 szylingów Jeżeli zaś kłamiesz ... znasz karę dla złodziei?
Najpierw zrobiła oczy okrągłe jak spodki, a potem aż podskoczyła z radości. 50 szylingów?! Mało nie podbiegła i nie uściskała jubilera entuzjastycznie, ale opamiętała się przed samą ladą. Już widziała oczyma wyobraźni te góry pieniędzy. A szlachcianeczka na pewno potwierdzi, wszak nie rozdaje pierścionków na każdej ulicy.
- To cudownie! Kupię sobie dużo dobrego żarcia i jakieś ładne ciuchy. Może matce nawet coś... - cieszyła się jak dziecko - To kiedy pan to sprawdzi?
Jubiler przypatrywał się wyraźnie zaskoczony.
- Zaraz kogoś wyślę. Pierścionek zostaje u mnie. Tak na wszelki wypadek. Konradzie - otwórz drzwi i zatrzymaj Pietra. Niech zamiast po straż idzie do państwa Fimore i zapyta, czy ich córka dała żebraczce złoty pierścień.
Nawet nie obruszyła się o nazwanie żebraczką. Mogła grać i żebraczkę wobec takiej fortuny. Kręciła się po sklepie i nuciła rozweselona, bo usiąść nijak się już nie dawało.
- Pan ma dzieci, jubilerze? - zagadnęła - Jak mi już pan zapłaci, to kupię panu wino. Takie dobre - oczywiście nie wiedziała ile kosztuje dobre wino, ale na pewno grosze w porównaniu z tym majątkiem - Ci państwo Fimore to są wszyscy tacy hojni czy tylko mała to zjawiskowa dobrodziejka? I kim jest ten jej wielki strażnik?
- Nie wiem zbyt wiele. Jestem tylko mieszczaninem. Ale ich ... najmłodsza latorośl faktycznie była ekscentrycznie rozrzutna i dobrotliwa.

Klapnęła w końcu na krześle i jęła oglądać książkę ze wszystkich stron, dla samego tylko zajęcia rąk. Zerkała co jakiś czas wyczekująco na drzwi, bowiem w uszach już słyszała dźwięczenie monet i nie mogła się doczekać, gdy dostanie je do ręki.
- To może długo potrwać, nie wiadomo, czy ktoś będzie miał czas ...
I faktycznie trwało. Trzy godziny później i wielu, wielu klientów ... przybył wystrojony jegomość. Porozmawiał przyciszonym głosem ze sprzedawcą, podał mu sakiewkę a ... zabrał pierścionek. Chwilę później już go nie było.
- No ... tak jak mówiłem - 50 szylingów jest twoje.
Po czym położył przed dziewczyną dwie wielkie i złote monety oraz dziesięć złotych ale znacznie mniejszych.
Podeszła do lady z fascynacją w oczach i dotknęła palcem każdej monety, jakby sprawdzała czy istnieje naprawdę. Spojrzała pytająco na jubilera, czy nie raczy żartować. Potem zagarnęła zapłatę do sakiewki.
- Ale dlaczego ten jegomość zabrał panu pierścionek?
- To ojciec owej panienki. Chciał go z powrotem.

- To pan nic nie zarobił? - zdziwiła się, bowiem akurat zasady handlu przyswoiła sobie w bardzo młodym wieku.
- O moje zyski ty się dziecko nie martw - zaśmiał się gromko potrząsając sakiewka. - Dla ciebie czy mnie ten pierścionek to 40 szylingów. Dla niego - pięć koron.
Uśmiechnęła się zadowolona z obrotu spraw.
- Jest pan uczciwym człowiekiem, panie jubiler. To gdzie tu jest sklep z winami?

Dotrzymała słowa, chociaż wobec cen w winiarni wybrała napitek z najtańszej półki (sprzedawca zapewniał, że wytrawny smak zadowoli w zupełności niezbyt wybrednego smakosza). W końcu o znajomości należy dbać. A jubiler zadał sobie trud by przepytać tego całego arystokratę. Zaś arystokrata - potwierdził wersję córki. Zaczęła odrobinę lubić tę małą. Żeby tylko bogactwo jej nie zepsuło.
A teraz; pomyślała idąc w stronę domu; Pozwolę by bogactwo odrobinę zepsuło mnie.
 
__________________
Wszechświat stworzony jest z opowieści. Nie z atomów.

Ostatnio edytowane przez szarotka : 05-11-2010 o 15:34. Powód: dopisek: część przy udziale MG
szarotka jest offline