Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-11-2010, 02:17   #1
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Rogue Trader] Czarna Gwiazda


Czarna Gwiazda






Przed czterema miesiącami, gdzieś w niezbadanej pustce kosmosu...
- Tu Drona-1, Drona-1 do Bazy Górniczej Delta-V, czy ktoś mnie słyszy? Kończą się moje zapasy energii, systemy nawigacyjne uległy awarii, potrzebuję pomocy...
Odpowiedział mu jedynie modulowany kosmicznym promieniowaniem szum. Pilot westchnął, skrywając ogoloną głowę w skostniałych dłoniach. Nie miał już siły. Wiedział jedynak, że musi próbować dalej, póki w generatorach została choć odrobina energii.
- Tu Drona-1... Drona-1 do... - jego słowa stawały się coraz słabsze, z przerażeniem zauważył, że wystające mu ze skroni łącze interfejsu zaczęło pokrywać się szronem. Najwyraźniej wysiadał w końcu i sam system podtrzymywania życia.
- ... Do Bazy Górniczej Beta-V, moja ostatnia pozycja to 435E na XX0, powtarzam 435E na XX0... chyba... odezwijcie się wreszcie... na łaskę Imperatora, czy ktoś mnie słyszy?!
Cała przestrzeń wokół statku zalana była smolistym mrokiem, rozświetlonym jedynie słabym blaskiem oddalonego o miliardy kilometrów słońca.

Nagle blade promienie gwiazdy omyły kontury jakiegoś obiektu. Pilot przycisnął nos do szyby, próbując dojrzeć szczegóły. Ogromna, wirująca bryła lodu przeleciała nad kadłubem, mijając zaledwie o włos anteny nadawcze jego statku. W mroku zabłysnęły następne cienie. Całe morze wielkich, lodowych brył. Smukły kadłub zwiadowczego statku wpadł w sam środek pola lodowych asteroidów. Pancerz jednostki zachrzęścił opętańczo, uderzony zamarzniętą mgiełką ostrych jak brzytwa odłamków. Wysuszone usta pilota zatrzęsły się w niemym szlochu. Zamknął oczy, pragnąć powierzyć swą duszę Imperatorowi, nim lodowe pociski rozerwą kadłub statku i wystrzelą jego rozorane szczątki w pustkę kosmosu. Po paru przerażających chwilach turbulencje jednak ustały. Pilot z niedowierzaniem otworzył oczy, wyglądając za oszronioną szybę. Najwyraźniej statek dzięki łasce samego Złotego Tronu przekroczył pole, docierając do centrum skupiska. Tam, w ponad pięciokilometrowej bryle zmarzniętego żywiołu spoczywał niepokojąco masywny, mroczny kształt. Pilot wstrzymał oddech, tylko z trudem obejmując wzrokiem pochwyconego w lodzie, starożytnego kolosa. Mimowolnie ułożył dłonie w znak imperialnego orła, skłaniając głowę z szacunkiem i trwogą.




Obecnie, w Wieży Słońca na Ascilla-Secundus.
Maximilian Krard był wściekły. Oto znowu jego parszywy wuj, zarządca imperium handlowego zmarłego ojca posłał po niego, niczym po najniższego sługę, by wyłożyć mu swoje przemyślenia na temat zagospodarowania należnych JEMU, jedynemu synowi, pieniędzy!!! Nie, żeby sam przesadnie rwał się do przejęcia roli krewniaka... Wolał korzystać z wyrabianych przez wuja zysków, niż własnoręcznie zajmować tymi wszystkimi irytującymi obliczeniami i zawiłą kupiecką polityką. Tym niemniej sam fakt, posiadania niższego stanowiska w hierarchii rodu niesamowicie go denerwował. Najlepiej, by dało się otrzymać prestiż i bogactwo bez wiążących się z nimi obowiązków. Tylko jak? Nad tym głowił się od lat. Póki co pozostało mu jednak tylko czekać i obserwować, a nuż okazja pojawi się sama? Jakże on uwielbiał, gdy problemy rozwiązywały się bez jego ingerencji...


Był bogaty, jak i cały jego ród. Ale czym był żałośnie skromny dobytek jaki posiadali obecnie, w porównaniu z potężnym handlowym imperium przodków? Jego dziad i pradziad stali na czele całych armad międzygwiezdnych krążowników przemierzających nieznane sektory w poszukiwaniu zysków i absolutnej dominacji handlowej, a oni? Dysponowali zaledwie garścią wewnątrzsystemowych transporterów i paroma przestarzałymi stacjami przeładunkowymi. Byli deprymująco nieznaczący.

Dwóch haniebnie prymitywnych serwitorów w końcu otworzyło przed nim drzwi gabinetu wuja.
- Wuju Gerardzie... - zaczął, skłaniając głowę przed seniorem rodu.
- Wejdź - odpowiedział wiszący ponad pięć metrów nad ziemią humanoid. Jego ciało przyobleczone było w starożytny aparat neuronowy, integrujący myśli starca z siecią oplatającą cały budynek. Skurczybyk wiedział o każdym działaniu swoich podwładnych... w tym jego. Na ściągniętych niezliczonymi operacjami starczych ustach rozkwitł pomarszczony, brzydki uśmiech.
- Usiądź, krewniaku, albowiem nadszedł dzień radości i chwały - wychudzone ramiona pół-człowieka uniosły się ku górze, gasząc mocą myśli zawieszone w sali kryształowe lampiony. Chwilę później mosiężne płyty sufitu rozsunęły się z cichym wizgiem naoliwionych silników, ukazując Maximilianowi fragment rdzawego nieba nad wieżą. I unoszący się dokładnie w jego centrum czarny, złowrogi kształt.
- Oto twoje dziedzictwo i klucz do odzyskania chwały naszego rodu! Oto Czarna Gwiazda, dawno utracony krążownik flagowy twego dziada! Nadszedł czas byś zgodnie z tradycją Dynastii ruszył ku gwiazdom jako patriarcha rodu!
Maximilian zbladł. Był przerażony. Nie wyobrażał sobie, by on dowodził... zaraz...
W jego przebiegłym umyśle wnet wyklarował się odpowiedni plan.
Uśmiechnął się fałszywie do wuja. Może nie będzie tak źle...? Widział już oczekujące go bogactwo i chwałę... a, że nie on na nie zapracuje? To dla niego przecież nic nowego...



Dwa dni przed rozpoczęciem podróży, Orbita Ascilla-Secundus

Maximilian Krard rozłożył się wygodnie na szerokiej kanapie zajmującej prawie cały przedział pasażerski jego nowego, ekskluzywnego promu. Połyskujący złotem i drogocennymi kamieniami pojazd o kadłubie uformowanym na podobieństwo orła wyrwał się z atmosfery planety i obrał kurs na wielki krążownik spoczywający nieruchomo na pobliskiej orbicie. Świeżo mianowany lord-kapitan był niezwykle rad z nowego nabytku. I wielu innych, które zdobył w ostatnich dniach, wyprzedając resztki stłoczonych na starym statku towarów. Nareszcie coś znaczył. Zdobyte niespodziewanie bogactwo w przeciągu trzech dni zyskało mu nowych adoratorów i zwolenników na dworze gubernatora tego zaściankowego świata. Łaknęli jego towarzystwa i luksusu jakim otaczał siebie i swoich najbliższych przyjaciół. Wielu z nich zabrał nawet ze sobą na statek. Najmodniejszych malarzy, muzyków, spory wybór kochanków i garść zamożnych, sławnych biesiadników. Chciał, by poczuli, jak nieznaczący stali się w obliczu jego bogactwa i nowozyskanej potęgi.


Na samą myśl o ich poniżeniu zachichotał perliście, przeczesując długie, zadbane włosy. Prom w międzyczasie dotarł do krążownika, zwalniając, by w spokoju rozkoszować się mógł swoim rodowym dziedzictwem. Właśnie mijali ponad stumetrowy posąg Świętego Drususa, sterczący dumnie nad dziobem ogromnego okrętu. Strzelista sylwetka potężnego wojownika zdawała się rozpraszać mrok otaczającej go pustki. Maximilian nie bez satysfakcji zauważył bogato inkrustowane zdobienia pokrywające ponad czterdziestometrowy miecz legendarnego bohatera. Ile z nich dałoby się usunąć i sprzedać, nie pozbawiając jednocześnie statuty majestatu i związanego z nim prestiżu? Nad tym musiał się zastanowić. Miał w końcu jeszcze tyle zaplanowanych wydatków...

Oby tylko nowi doradcy okazali się godni powierzonych im ról. Do tej pory widział się z nimi jedynie raz. Przy podpisaniu niesłychanie nużącej i nudnej umowy, uściślającej zasady przyszłej współpracy. Dokument stworzony w tej formie przed wiekami dla armady jego dziada liczył sobie tysiące tron, odczytanych rytualnie i zgodnie ze zwyczajem podczas zaprzysiężenia nowej załogi. W życiu jeszcze tak się nie wynudził i nie naziewał. Przynajmniej przyjęci oficerowie wydawali się w miarę kompetentni. Takich w końcu potrzebował, by stać się jeszcze bogatszy! Zupełnie inaczej sprawa wyglądała jednak z Bratem Adeptus Astartes, który niespodziewanie zagościł na jego statku. Mógł to być niesłychanie wartościowy nabytek... gdyby nie to, że sama obecność potężnego, świętego wojownika dziwnie na niego działała. Spojrzenie anielskiego kolosa zdawało się świdrować jego duszę, odkrywając wszystkie jego niecne uczynki i grzeszki. Wzdrygnął się na samą myśl o odczuwanych niedawno wyrzutach sumienia.

Prom w końcu przemierzył całą długość krążownika i przed wizjerem jego kajuty ukazała się głęboka pustka przestrzeni. Zadrżał, spoglądając w nieznaną, smolistą otchłań. Bał się kosmosu. Nawet tego, skartografowanego i znanego, otaczającego ludzkie światy... a co dopiero niewypowiedzialnych koszmarów obcej człowiekowi przestrzeni. Jego serce na samą myśl o przyszłej podróży zatętniło panicznie. Musiał się uspokoić! Drżącymi dłońmi dobył złotego, inkrustowanego diamentami pudełeczka. Otwarte wieczko ukazało pół tuzina wysuszonych, ziołowych pałeczek. Z namaszczeniem wydobył i ugryzł jedną z nich, czując natychmiastowy spokój spływający na jego ciało i duszę. Tak... tego też trzeba było koniecznie dokupić.

Dzień przed rozpoczęciem podróży, Mostek kapitański Czarnej Gwiazdy

Parę dni po podpisaniu umów i zakwaterowaniu ich na pokładzie okrętu, zostali wezwani na mostek dowodzenia. Ten okazał się niemal monumentalną, kolistą salą, oszkloną ze wszech stron strzelistymi, gotyckimi iluminatorami. W samym jego centrum na podwyższeniu dowódczym dochodziło właśnie do zmiany wachty. Nowa wachta dzierżąca sztandar lwa wymieniała się miejscami z przybyszami o sztandarze sokoła. Całemu wydarzeniu towarzyszyły rytualne zaśpiewy do Boga Maszyny i hymny na cześć Imperatora.

Sami przybyli zgromadzili się przy długim, taktycznym stole, wyznaczającym środek jednej z kwart pokładu dowódczego. Za meblem zasiadał wyraźnie znudzony całym zajściem Maximilian Krard. Jego bogate szaty połyskiwały licznymi łańcuchami szlachetnych kamieni, zaś na palcach ciążyły nieprzyzwoicie drogocenne pierścienie. Jego wzrok zdawał się zamglony, w powietrzu unosił się lekki zapach Lukrecji, jednego z najdroższych i najbardziej ekskluzywnych narkotyków w Imperium Człowieka. Jego wartość wynikała głównie z dobroczynnego działania na charakter zażywającej go osoby. Ta natychmiast pozbywała się wszystkich lęków i kompleksów, zyskując niespotykaną pewność siebie... i nieprzyzwoicie wręcz trwałą potencję.


Pierwszy odezwał się przybyły Kapłan Maszyny, Hecklerius. Spojrzał na odbywające się po jego prawicy obrzędy, kiwając z uznaniem głową.
- Ach... tak... Duch tego okrętu ceni tradycję. Jest potężny... i bardzo stary. Łaknie silnego dowódcy... prawdziwej krwi Krardów.
Soczewki cybernetycznego oka, zogniskowały się na kapitanie, nie wyrażając jednak żadnych emocji.
- Lord-Kapitan świadomy jest zapewne odpowiedzialności wiążącej się z jego dziedzictwem...- odparła niemal szeptem, stojąca przy stole kobieta. Jej głos wydawał się tak delikatny, jakby rozwiać go mógł nawet najmniejszy strumień wydychanego powietrza. W delikatnej, młodej twarzy tkwiły dwie ziejące pustką dziury po wypalonych gałkach ocznych.


Astropatka wyciągnęła drobne dłonie przed siebie, kładąc na stole plik niemal artystycznie skaligrafowanych, spisanych odręcznie dokumentów.
- Lordzie-Kapitanie, oto zamówione przez was przekazy. Mam nadzieje, że będziecie zadowoleni, żyję by służyć Tronowi - pochyliła pokornie głowę.

Maximilian skinął niedbale dłonią.
- To dla was - wskazał kartusze papieru. - Podobno mamy za mało załogi. Moim życzeniem jest... - rozsiadł się po wielkopańsku. - Byśmy dotarli do Port Wander już z odpowiednią ilością ludzi. Stamtąd ruszymy w nieznaną przestrzeń, ku dawnym koloniom mych przodków.
- A teraz wybaczcie mi. Czekają mnie jeszcze niecierpiące zwłoki obowiązki mecenasa sztuki...


***

Zgromadzone przez Yandrę dokumenty okazały się protokołami z przekazów astropatycznych, wymienianych z imperialnymi koloniami znajdującymi się w pobliżu trasy przelotu do Port Wander. W większości były odpowiedzią tamtejszych gubernatorów na zapytania o możliwość wynajęcia załogi.

Pierwsza propozycja pochodziła z planety-fortecy Bizant VII i tyczyła się dziesięciu tysięcy wyszkolonych marynarzy, którzy pozostali w imperialnych więzieniach po aresztowaniu i egzekucji kapitana pirackiej fregaty. Władze tamtejszych Adeptus Arbites gotowi byli oddać ich za darmo, by mogli przysłużyć się chwale Imperium. Ostrzegali jednak, iż przywykli do pirackiego reżimu marynarze wymagać będą zapewne stałego, zbrojnego nadzoru.

Druga propozycja tyczyła się doskonale wyszkolonej, najemnej załogi z Paragus Prime, placówki szkoleniowej Imperialnej Marynarki. Tych jednak było zaledwie pięć tysięcy i za swoje usługi kazali sobie słono płacić. Z zapisów wynikało, że wynajęcie nich pochłonie około 20% dostępnych w pokładowym skarbcu zasobów.

Następne propozycje tyczyły się zbrojnych.

Gubernator nowopowstałej kolonii na jednym z dzikich światów zachwalał podlegające mu plemiona barbarzyńców. Ponoć wiele z nich skutecznie służyło już na licznych imperialnych frontach. Ich ciała były potężne i wytrzymałe na ciężkie warunki środowiskowe. Nie wymagali dużo pożywienia, a za zapłatę starczyły im trofea, uzyskane z ciał pokonanych wrogów. Do zaoferowania miał dwa plemiona - Wyjące Czaszki i Krwawe Zęby, po tysiąc zbrojnych z każdego. W zamian żądał jedynie nieznacznej wpłaty do prywatnego skarbca.

Drugą propozycją była Sekta Płonącego Poranka, składająca się ze zbrojnych głosicieli wiary, przemierzających Imperium w poszukiwaniu nowych ludów do nawrócenia. Dwa tysiące misjonarzy i natchnionych wiarą kolonistów gotowych było ruszyć ku gwiazdom dla samej szansy nawrócenia nieznanych ludzkości cywilizacji.

Ostatnia propozycja nadana została z małej, zapadłej stacji, krążącej wokół górniczego księżyca Todor V. Pochodziła od kapitana najemnej drużyny Szarych Ostrzy, składającej się z pięciuset zaprawionych w boju weteranów. Dysponowali własną laserową bronią, sprzętem saperskim i uzbrojoną po zęby kanonierką. Za swoje usługi żądali równowartości 10% obecnych zasobów skarbca i pięcioprocentowego udziału w przyszłych zyskach.


Godzina skoku, przestrzeń międzyplanetarna w układzie Ascilla

Olbrzymi kadłub krążownika zadrżał, gdy uruchomiły się skryte w rufie generatory Gellera. Potężne pole starożytnego pochodzenia wstrząsnęło wszystkimi pokładami, otaczając statek stopniowo nieprzeniknioną, duchową barierą. Siedzący na swoim stanowisku Nawigator jęknął z wysiłku, spoglądając w mająca rozewrzeć się przed nimi pustkę.


Jego trzecie, oko, dar i przekleństwo rodu, zapłonęło krwistą czerwienią. Dał znak, unosząc drżącą dłoń ku górze. Silniki skokowe jęknęły z wysiłkiem, rozdzierając gwałtem rzeczywistość przed statkiem. Z rany w kosmosie wnet zaczęły sączyć się bluźniercze energie, nacierające z niemal zwierzęcą furią na nowopowstałe pole. To jednak wytrzymało. Statek zachwiał się, odpalając potężne dysze silników plazmowych. Po zaledwie paru chwilach krążownik zniknął wraz ze stworzoną przez siebie dziurą w rzeczywistości.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 25-11-2010 o 08:29.
Tadeus jest offline