- Hej, panie! Co pan robisz?
Taruttunin obejrzał się i zobaczył farmera idącego w jego stronę. Wyglądał na złego,. Wściekłego szczerze mówiąc.
- O co Ci chodzi, dobry człowieku? - Ahmad ugryzł jabłko i spojrzał się na wieśniaka.
- A o to, śmierdzielu, że to moje jabłko z mojej jabłoni i nakazuję Ci je odrzucić.
- Nie rozumiem. Przecież dotknąłem go poza Twoim terenem, więc jest moje.
- Nie kłam, cuchnący żebraku! Dobrze widzę, że jest świeżo zebrane a w okolicy nie ma innej jabłoni.
- Udowodnić Ci?
- Proszę bardzo. Tylko nie ucieknij!
Mag podniósł się, przeszedł przez bramę i stanął z ręką wycelowaną w jabłoń.
- Zaczynać?
- Tak!
Nie musiał się nawet mocno skupić, żeby jabłko z gałęzi natychmiast pojawiło się w jego dłoni.
- Cholerny magu! Czarodzieju! Czarowniku!
- Możliwe. A może to tylko iluzja. Albo Twoja ślepota. W każdym razie widzisz. To jabłko zostało zabrane spoza Twojej posesji, więc jest niczyje. Ja je wziąłem, dlatego jest moje.
- Jeszcze tego pożałujesz! Naślę na Ciebie Inkwizycję!
- Możliwe. A nawet jeśli... to... nie znajdą mnie, mój przyjacielu.
Rolnik nawet się nie obejrzał, kiedy mag zniknął i pojawił się kilka metrów dalkej na drodze.
- Do zobaczenia!
Ahmad podróżował spokojnie, ze swoją złotą laską w dłoni, pogryzając od czasu do czasu jabłko. "Co za idioci mieszkają na tych terenach..." pomyślał i spojrzał na pobliskie drzewo, spod którego wydawały się jakieś odgłosy.
- Mruczuś! Chodź do pani! No zejdź!
Arab usłyszał przeciągłe miauknięcie i leciutkie szlochanie. Podszedł do stojącej tam babulińki i spytał z uprzejmością co się stało.
- Och! Dobrze, że jesteś, młody człowieku. Mój kochany Mruczuś wszedł na drzewo i chyba się tam skaleczył bo nie może zejść.
- Spokojnie, droga pani. Zdejmę go.
Ułożył ręce jakby trzymał w nich kota i skupił się na zwierzaku z drzewa. Natychmiast w rękach maga pojawił się ładny rudy kotek. Jego łapka wyglądała na pokaleczoną.
- Mój Mruczusiu! Coś Ty sobie zrobił!
- Spokojnie, proszę pani. Tym też się zajmę.
Rana nie wyglądała na głęboką. Wręcz przeciwnie. Była leciutka, ale zdecydowanie utrudniała chodzić zwierzakowi. Na jednej z łapek widać było długie skaleczenie, prawdopodobnie od ostrego kawałka drewna. Szlachcic wyjął jeden z bukłaków wody, przemył rankę i otworzył podręczną apteczkę. Rozwinął jeden ze znajdujących się tam gotowych opatrunków, nowości prosto z pustyni i owinął wokół skaleczenia. Włożył jeszcze pod niego trochę znalezionych ziół, które przyśpieszały gojenie się ran i gotowe.
- Niech pani dodaje mu do jedzonka trochę warzyw. Witaminy mu się przydadzą w chwili obecnej.
- Dziękuję, synusiu! Zostań może na kolację!
- Niestety muszę odmówić. Zmierzam w swoją stronę. Ale gdyby mogła mi pani spakować troszkę ciasta...
- Oczywiście, kochanieńki! Zaraz ci przyniosę.
Babunia zniknęła w domu, by po chwili wyjść z kawałkiem ciasta zawiniętym zgrabnie w szmatkę.
- Proszę, kochany. NA drogę w sam raz.
- Dziękuję i żegnam.
- To ja dziękuję i żegnam.
Arab szedł tak jedząc spokojnie ciasto, gdy na zakręcie zobaczył budynek. Szyld mówił, że jest to "Pod Sokołem".
- Pod Sokołem? Jestem już w Dragonville? Trudno. Zatrzymam się tu. Ponoć to jedna z najlepszych karczm w okolicy.
Dojadł ciasto i otworzył drzwi. Wszyscy od razu spojrzeli się w jego stronę. Wysoki facet w średnim wieku, z długimi włosami i piękną brodą związaną złotą tasiemką. Cały obraz szpeciło poparzenie na twarzy i ubrudzone ubranie. Magowi od razu rzucił się w oczy wielki minotaur. "U nas takich nie ma... Ciekawe. Muszę się do niego przysiąść." Jednak Ahmad najpierw podszedł do lady i rzucił karczmarzowi:
- Najlepszy pokój i dziczyzna. Dwie porcje.
- Burżuja tu mamy! Ho ho ho. Już się robi. To będzie... Pięćdziesiąt złotych monet.
- Proszę.
Szlachcic rzucił wyznaczoną sumę karczmarzowi i podszedł do stolika wielkiej hybrydy.
- Witaj, nazywam się Ahmad al Kashimr del Haramish Akranin. Czy mógłbym się do siebie przysiąść? Bardzo chciałbym poznać kogoś z twojej rasy.
Nie zważając na odpowiedź usiadł naprzeciwko minotaura i spytał:
- Czym się zajmujesz? |