Za oknem deszcz powoli przestawał padać. Tak po prawdzie już tylko kropiło. -Ach, nareszcie. Przestaje padać - powiedział pod nosem karczmarz.
Za kilka chwil jednak drzwi do budynku trzasnęły i z hukiem wbiegł do sali pewien człowiek. Odziany był w kolczugę, na której nosił futrzaną kamizelkę, granatowe, luźno zwisające spodnie, brązowe skórzane buty oraz czapkę z piórkiem. Przy pasie miał schowany krótki żołnierski miecz (nieco na wzór gladiusa rzymskiego). Na twarzy widać było kilka świeżych blizn. Owy jegomość za chwilę się odezwał: -Zgodnie z poleceniami lorda Darquasa *sapanie*, pana Dragonville *sapanie* każdy, kto utrzyma w ręce *sapanie* miecz ma stawić się w *sapanie* w wiosce przed bramą miasta. ZIELONOSKÓRZY!
Człowiek już nic więcej nie powiedział tylko zemdlał z wycieńczenia. Musiał szybko biec z wioski do karczmy, a to przecież kawał drogi. Dragonville jest wielkie. Karczmarz wstał i powiedział: -Dobra, kto ze mną idzie? Mam akurat pod ladą dwa miecze na wszelki wypadek. |