Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-11-2010, 12:15   #80
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny
Słońce pięło się coraz wyżej, żar zaczynał się wlewać nawet tutaj, tutaj skąd roztaczał się widok na całe miasto. Trahmer zaczynał powoli się wyludniać. Rastchell i Voight nie obserwowali tego jednak, zajęci nadal rozmową z tym, którego nazywano tu królem.






Czy wasz pobyt tutaj mam traktować jako tymczasowy czy też stały? - pytał Francois, zmieniając nieco pozę.
- Za pozwoleniem, gubernatorze - powiedział Vincent - może ja wyjaśnię te kwestie. jesteśmy tutaj jako część oficjalnej delegacji Rady. W drodze ... dalej. Nasz pobyt tutaj jest tymczasowy, lecz nie wiadomo ile zmuszeni będziemy przygotowywać się do drogi. Szczerze mówiąc liczyłem na to, że ekspedycja już będzie przygotowana i opłacona. Ten brak organizacji nieco mnie zaskoczył i zdeprymował. Dziękuję serdecznie za okazaną pomoc. Myślę, że postaramy się nie wyczerpać pana cierpliwości - te ostatnie zdanie powiedział z uśmiechem.

- Ależ proszę czuć się w Trahmerze jak u siebie...- odparł de Pixerecourt po chwili milczenia - Tu czas płynie wolniej... Przykro mi, że nie mam dobrych wiadomości jeśli chodzi o przygotowanie waszej dalszej podróży, ale zwyczajnie nic nie wiem o panów ekspedycji. W rzeczy samej, to sprawa miasta Xhystos jak słyszę, a więc proszę nie winić naszych ludzi. Jakkolwiek Trahmer pozostaje przyjazny wspaniałemu Xhystos, to nikt nie zwracał się do moich urzędników o pomoc w tej sprawie. Oczywiście nadal w miarę moich skromnych możliwości służę panom moimi koneksjami, o ile coś takiego w ogóle istnieje w tym zaginionym w dżungli mieście. Proszę, może wody...

Młoda, drobna kobieta o czarnych oczach pojawiła się jak spod ziemi, podając im spore gliniane naczynia wypełnione czystą i chłodną wodą... Wzięli je niepewnie do rąk. Gubernator napił się pierwszy.

- Część delegacji...? - zapytał, jakby właśnie sobie przypomniał że to go interesuje - Czyli oprócz panów są jeszcze inni wysłannicy Rady? Interesuje mnie wszkaże jeszcze jedno, to, co najważniejsze.
Podał naczynie dziewczynie, która porwała je i zniknęła w cieniu kolumny.

- Raczył pan powiedzieć “dalej...”. - popatrzył Vincentowi w oczy - ...jestem wszelakoż pewien, że jest pan świadomy że jedyna komunikacja pomiędzy miastami z Trahmeru to ta z powrotem do Urbicandy... Rozumiem w takim razie, że jesteście panowie członkami wyprawy monsieur Carringtona. Ale...Proszę wybaczyć, lecz to dziwne: do tej pory Rada nie wykazywała zainteresowania ekspedycjami odkrywczymi wgłąb dżungli.

Vincent napił się wody. Nie chciał urazić gubernatora i chciało mu się pić. Te dwa powody wystarczyły, aż nadto. Woda przyjemnie spłukała suchość z gardła.

- Tak. Jesteśmy częścią delegacji. Jeszcze kilka osób przebywa w mieście, ale obawiam się że straciliśmy z nimi kontakt.
I nie, nie jesteśmy członkami ekspedycji pana Carringtona.

- Nie? - zmarszczył brwi człowiek z bródką - W takim razie nie rozumiem. Dokąd to zamierzacie się udać, jeśli można wiedzieć? Czyżby Rada zdecydowała się sfinansować własne badania dzikich ludów?

Voight popatrzył się uważnie na Vincenta i gubernatora. Ten ostatni albo kłamał i uczestniczył w jakimś spisku, który miał na celu niedopuszczenie ich do Samaris, albo... naprawdę nie wiedział?.... Jednak ta rozmowa zaszła za daleko, by móc jakoś sprytnie ominąć to pytanie, skierować konwersacje na inne tory, czy też skłamać nie wzbudzając podejrzeń. Zostali przyparci do muru i to szybciej, niż Robert by się spodziewał. Zestresowany kolejną rozmową, w której musiał odsłonić karty, upił niewielki łyk wody.

- Nie do końca wiemy, gdzie udaje się pan Carrington, nie informował on nas o swoich planach. Jesteśmy natomiast częścią ekspedycji, która udaje się z misją... dyplomatyczną do miasta Samaris. Myśleliśmy, że to pan, gubernatorze, ma udzielić nam dalszych wskazówek. Jako, że występuję teraz jako część korpusu dyplomatycznego Rady Xhystos, chciałbym mieć możliwość spisania raportu z wydarzeń na sterowcu i przesłania go odpowiednim instytucjom Xhystos. Mam nadzieję, że mimo trudności komunikacyjnych znajdzie się taka możliwość.

- Ach, S a m a r i s …

Zdało im się, że przez twarz Francois de Pixerecourt przemknął dziwny cień, choć mogła być to tylko gra światła. Przez moment znieruchomiał, podobnie zresztą jak i znajdujący się dalej za jego plecami przycinający zieleń ogrodnik oraz młode ciemnoskóre kobiety - przez ten krótki czas przypominali sami jeden z uwiecznionych na kamieniach malunków. Słudzy wycofali się nagle głębiej, z opuszczonymi oczyma poznikali gdzieś w mrocznych kątach komnaty. Gubernator znów zwrócił swe oblicze ku temu, kto wymówił nazwę nieznanego miasta.

- Wskazówki... Jeszcze raz podkreślę: przykro mi niezmiernie, ale Xhystos nie zwróciło się do mnie w tej sprawie. Nawet gdyby...Czy chcą panowie znać moje zdanie?
Gestem ręki zachęcił ich, aby podeszli razem do wielkiego kamiennego stołu. Starannie ułożone pergaminy nosiły ślady pieczęci i były unieruchomione przyciskami do papieru w postaci lokalnych kamiennych figurek. Kałamarze lśniły czernią niby wielkie klejnoty. De Pixerecourt poprosił by usiedli, po czym nie czekając na reakcję zasiadł na jednym z zydli. Obrzucił jakby mimochodem wzrokiem jeden z rozłożonych papierów zapisany równym pismem i odezwał się znowu, podnosząc głowę:

- Wokół Samaris narosło od lat wiele mitów. Wynikają one głównie z tego, że odosobnienie tego miasta i specyficzne warunki...nazwijmy je geofizycznymi... powodują niemal całkowitą niemożność dotarcia do tak odległego miejsca. Mimo to wciąż ktoś uparcie próbuje się tam wybierać, a gdy nie wraca ginąc po drodze z naturalnych powodów o które w tej drodze nietrudno - wyobraźnia dorabia się do tego dziwne teorie, mnoży konfabulacje. Albo, tak jak w przypadku dzikich, odpycha ten temat, uznając że jeśli nie będzie się o czymś mówić: przestanie to istnieć.

Pociągnął duży łyk wody, łapczywie, jakby dręczyło go wielkie pragnienie.
- Tymczasem prawda jest taka, że po prostu Samaris korzystając ze swojego położenia wybrało z sobie znanych powodów izolację od świata. Kto wie, biorąc pod uwagę historię, jego władcy mogą mieć rację co do swojego wyboru. Nie chcą nawet z nikim korespondować. Moja wskazówka? Po co szukać kogoś, kto wcale nie chce być odnaleziony. Po co dokonywać wyboru pomiędzy dwoma rodzajami szaleństwa, czy też inaczej samobójstwa - przejściem pieszo przez dżungle, a potem do tego przez mordercze pustynie a lotem w strefie anomalii które muszą prędzej czy później ściągnąć wszystko ku katastrofie na twardej ziemi. Czy normalny człowiek dokonuje takiego wyboru?

Gubernator przerwał na moment, prostując się dumnie.

- Samaris to tylko zwykłe miasto, po którym wszyscy z niewiedzy obiecują sobie nie wiadomo co. Jedyne, co odróżnia go od innych, to jego niedostępność.
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "

Ostatnio edytowane przez arm1tage : 16-11-2010 o 16:15.
arm1tage jest offline