Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2010, 13:40   #2
Raghrar
 
Raghrar's Avatar
 
Reputacja: 1 Raghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znanyRaghrar nie jest za bardzo znany
Trauma przeszłości
Muzyka

- Gburka! Kod autoryzacji: Pył. Potrzebujemy natychmiastowej ewakuacji. – Głos vostroyańskiego oficera łącznościowego ekspedycji badawczej rodu Jaghatai rozbrzmiewał coraz bardziej rozpaczliwie. – Powtarzam. Kod autoryzacji Pył. Natychmiastowa ewakuacja. – Huk wielkokalibrowego działa na chwilę zagłuszył wydzierającego się do radiostacji młodzieńca. Pocisk wzbogacony ładunkiem promethium przemknął ponad ułożoną naprędce barykadą i uderzył w miejsce, gdzie przed chwilą przemknął cień zwierzęcej sylwetki. Eksplodował z jasnym rozbłyskiem, w towarzystwie huku, od którego mogły rozboleć zęby. Promethium rozlało się po szczątkach wiekowego budynku, dzięki czemu blade płomienie oświetlały spory kawałek terenu wokół obozu, wspomagając tym samym pracę rozmieszczonych wokół obozu halogenowych szperaczy.
- Ostrzegam, że niedługo skończą się najlepsze zabawki. Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego atakują nas ogromne, martwe wilki? – Zapytał Michaił, obecnie operator przenośnej baterii defensywnej, w czasie gdy maszyna ze stukotem przygotowywała do wystrzelenia kolejną porcję pocisków.
- Dopiero gdy mi powiesz, skąd tutaj wilki. – Odpowiedział mu mężczyzna, który lustrował przestrzeń wokół obozu przy pomocy lunety z noktowizorem.

Było to rzeczywiście bardzo zasadne pytanie. Planeta Vigil została doszczętnie ogołocona przez inkwizycyjny Armagedon przed niespełna tysiącleciem. Święty ogień wypalił i zniszczył wszelkie życie na tym świecie, czyniąc go pustym i niemożliwym do zamieszkania. Ten świat był martwy. Jak się jednak okazało, nie do końca.

Darleth odłożył na chwilę lunetę, by zważyć w dłoni pistolet boltowy, który do tej pory spoczywał w kaburze u jego pasa. Spojrzał na odlany z platyny symbol uskrzydlonej czaszki, umieszczony na czarnej powierzchni obudowy śmiercionośnego urządzenia. Symbol Imperium Ludzkiego. Znak reprezentujący wszystko to, w co Darlethormilian Jaghatai wierzył, czemu służył i czemu był wierny.
- Jak to mówią, „Przysłuż się Imperium już dziś, wszak jutro możesz być już zimnym trupem”. – Mruknął sam do siebie. – Jest ich coraz więcej. I wydają się być większe i odważniejsze. Przygotujcie się do odparcia szturmu, moi drodzy. – Rzekł głośno do swych towarzyszy.

Zaledwie kilka dni wcześniej na orbicie Vigil pojawiła się lekka fregata „Gburka”, jedyny okręt rodu Jaghatai, rodziny o starożytnym nazwisku, lecz niestety aktualnie niewielkich zasobach. Kosmiczny kolos dowodzony był przez kapitan Dolores Jaghatai, starszą siostrę Darletha i aktualnie jedyną osobę w rodzinie, która dostąpiła zaszczytu odziedziczenia imperialnego „Warrant of Trade”. Już tego samego dnia rozpoczęto prace nad założeniem jednostki badawczo eksploracyjnej na powierzchni planety. Przy pomocy wahadłowca transportowego, w sam środek ruin największej metropolii Vigil trafił ciężki sprzęt wiertniczy i skomplikowane systemy laboratoryjne. W utworzonym obozie znalazły się kontenery mieszkalne i robocze. Wszystko to miało na celu zlokalizowanie, skatalogowanie i w miarę możliwości demontaż pozostałości zapomnianych technologii, które mogłyby przetrwać w świecie dotkniętym przed laty inkwizycyjną apokalipsą.

- Nadchodzą. – Oznajmił Darleth, gładząc swoją czarną bródkę. Seneszal był dobrze zbudowanym Vostroyańczykiem w sile wieku. Ostre rysy twarzy i długie ciemne włosy, związane w koński ogon i dwa wpełzające na klatkę piersiową warkoczyki, kontrastowały nieco z ciepłymi, zielonymi oczami. Nosił skrojony na vostroyańską modłę mundur, z ciemnoczerwonymi i granatowymi elementami, ozdobionymi dodatkowo złotymi sznurami, guzikami i imperialnymi insygniami. Były wśród nich, tak drogie Darlethowi, znaki Orła, symbolu Imperium, oraz Czaszki, symbolizującej ludzkość jako gatunek. Mundur był szyty tak, by jego użytkownik mógł swobodnie nosić pod spodem zbroję, tak więc Darleth wydawał się być niezwykle barczysty i potężny, choć w rzeczywistości nie odbiegał rozmiarami od przeciętnego, dobrze zbudowanego mężczyzny. Wrażenie to potęgowały jeszcze dwa pancerne naramienniki. Schowawszy lunetę do specjalnej kieszonki u pasa, umieszczonej obok uchwytu na przenośny dataslate, dobył jednego ze swych wspaniałych mieczy.

Kilka pierwszych dni ekspedycji przebiegało w spokoju i całkowicie zgodnie z planem. Planeta zdawała się być całkowicie wymarła, co potwierdzały zresztą wyniki skanów przeprowadzonych z orbity. Osiągnięto także ogromny sukces, dokopując się do praktycznie nienaruszonego modułu Helios Noctum, pradawnej konstrukcji, która miała pozwalać na znaczne ograniczenie oddziaływania promieni słonecznych na powierzchnię planety, przy pomocy pola siłowego obejmującego swym zasięgiem cały glob. Stworzenie takiego systemu było konieczne już podczas kolonizacji Vigil, ponieważ planeta okresowo znajdowała się zbyt blisko swojej gwiazdy, co powodowało występowanie temperatur niebezpiecznych dla ludzkiego życia. Jako, że był to relikt zapomnianej już technologii, rodzina Jaghatai mogła zaczynać liczyć zyski. Pod czujnym okiem Darletha, który przewodniczył personelowi badawczemu ekspedycji naziemnej, inżynierowie, wraz z kapłanami maszyny przystępowali do analizy i demontażu starożytnego modułu, by można go było w kawałkach przetransportować na pokład Gburki. Wtedy właśnie pojawił się problem. Dwie ekipy badawcze zostały zaatakowane podczas wypadów w głąb opustoszałej metropolii. Napastnikami, ku zdumieniu badaczy, okazały się stworzenia podobne z wyglądu do wilków. Były okropnie wychudzone, dość słabe, w większości ranne, jednakże nadrabiały zaciekłością i liczebnością. Mimo kilku ofiar śmiertelnych i wielu ran, udawało się odpędzić niespodziewanych napastników. Z czasem jednak do ataków dochodziło coraz częściej, zaś zwierzęta zdawały się być z każdym dniem silniejsze. Doszło nawet do tego, że zaatakowane zostało silnie strzeżone miejsce prac nad Helios Noctum. Straty były ogromne. Zdecydowano o wstrzymaniu wydobycia do czasu, aż na miejsce przybędą siły współpracujących z rodziną organizacji, by należycie zabezpieczyć artefakt. Rannych i większą część obsługi odesłano wahadłowcem na Gburkę. Pozostała jedynie niewielka grupa, tylko po to zresztą, by poczekać na drugi kurs, bądź też na moment ponownego uruchomienia niestabilnego i niekompletnego teleportarium.

Ze wszystkich stron rozległo się przeraźliwe wycie i tupot dziesiątek uzbrojonych w pazury stóp. Darleth wymierzył w pierwsze stworzenie, które pojawiło się w świetle reflektorów.
- Mówią, że zwycięstwo mierzone jest krwią, panowie. Dopilnujcie dziś, by utoczyć jej jak najwięcej z naszych wrogów! – Krzyknął do swych ludzi, cytując jednego z imperialnych generałów, po czym nacisnął spust. Darleth zupełnie nie znał się na dowodzeniu oddziałami zbrojnymi, improwizował więc tak, jak potrafił. Należało się tego jednak po nim spodziewać. W przeciwieństwie do swego starszego brata, nigdy nie służył w Gwardii Imperialnej. Nie miał także doświadczenia swojej siostry, która odziedziczyła okręt po ojcu. Jemu powierzono rodzinne archiwa, zaś księgom i bazom wiedzy nie trzeba rozkazywać w sposób szczególnie charyzmatyczny.

Pistolet zagrzmiał, kiedy rakietowy pocisk wystrzelił w kierunku stwora. Bolt wbił się głęboko gnijące ciało zwierzęcia, po czym eksplodował, rozrywając tkanki na strzępy. W powietrze wzbiła się mieszanina gnijącego mięsa, zatrutej krwi i szczątków futra.

Ustawieni obok swego przypadkowego dowódcy vostroyańczycy poszli ochoczo w jego ślady. Powietrze zaroiło się od ołowiu i mknących z nieprawdopodobną szybkością wiązek lasera. Ze wszystkich stron wokół odezwały się karabiny obrońców.
- Musimy wytrzymać tylko do chwili, gdy Gburka teleportuje nas na swój pokład. Nie dajcie im podejść! – Wykrzyknął Darleth. – Swoją drogą, Dolores mogłaby się trochę pospieszyć. – Dodał w myślach, biorąc na cel następne zwierze. Wtem, od strony ruin pobliskiej placówki Ordo Hospitaller, wybiegła wataha wilków tak ogromnych, jakich Darleth w życiu jeszcze nie widział. Owszem, słyszał o fenrisiańskich monstrach, których dorosłe osobniki miały kły wielkości porządnej szabli, jednak te były inne. W ich oczach tliła się zimnym ogniem rządza mordu. Kluczyły nieustannie, zwinnie unikając strzałów, rozdzielając się i łącząc z powrotem w grupy. Nieuchronnie zbliżały się do barykady.

- Czcigodny Bracie Heckleriusie. Ustawcie generator na samozniszczenie. Ma przyłożyć z całą dostępną mocą. – Rzucił Darleth do kapłana maszyny, majstrującego przy urządzeniach z tyłu. Skoro nie są w stanie ich odeprzeć, wezmą ze sobą tyle ile tylko będzie możliwe.
- Jak sobie pan życzy Panie Jaghatai. – Odparł zakapturzony marsjański inżynier, wbijając swój topór obok urządzenia. Potrzebował do pracy wszystkich swych mechadendrytów, ale postąpił rozsądnie pozostawiając broń w ich zasięgu. Wszystko wskazywało na to, że prawdopodobieństwo, iż ktoś będzie mu przeszkadzał, jest bardzo wysokie.

Pierwszy wilk jednym susem przeskoczył nad drutem kolczastym i skosztowałby krwi przerażonego marynarza, gdyby Darleth nie ustrzelił go w locie z boltera. Musiał się do tego jednak odwrócić, przez co zbyt późno zauważył, jak kolejne zwierzę przebija się przez barykadę tuż obok niego. Dwie ciężkie łapy z impetem powaliły go na ziemię. Ledwo zdołał zablokować mieczem zmierzające ku jego gardłu wilcze szczęki, które teraz zacisnęły się mocno na ostrzu broni. Darleth zauważył, że stwór, podobnie jak inne osobniki z jego stada, wydaje się być martwy. Odór gnijącego ciała niemal przyprawił go o wymioty. Wrażenie potęgowało przerzedzone, niezdrowo wyglądające futro i dawne, wciąż otwarte rany z których nieustannie sączyła się bladozielona maź. Zwierzę szarpnęło, jakby chciało wyrwać broń z rąk Vostroyańczyka. Darleth próbował unieść pistolet do głowy wilka, jednak jedna z łap przytrzymywała mu ramię. Zamiast tego włączył więc miecz. Stalowe ostrze zalśniło lekką, niebieskawą poświatą. Dało się słyszeć charakterystyczne brzęczenie energetycznej broni. Zęby zaciśnięte na mieczu niemalże eksplodowały, rozbite na drobniutkie kawałki przez pole siłowe, pokrywające teraz ostrze. Wilk zaskomlił i odskoczył niepewnie. Darleth, podniósłszy się szybko, ciął z całej siły mieczem, rozrąbując kark nieumarłej istoty. Usłyszał za sobą groźne warczenie. Odwrócił się szybko, szorując końcówką ostrza po kamiennej powierzchni. Krzesał przy tym iskry i pozostawił wyryty w kamieniu półokrągły, rozpalony, żarzący się kształt.

Większość obrońców padła, rozszarpana szczękami i pazurami rozszalałych zwierząt. Pozostała tylko garstka, skupiona na obronie brata Heckleriusa, który skończył właśnie majstrować przy generatorze. Wszyscy cofnęli się do kontenera laboratoryjnego. Kilku marynarzy taszczyło swoich rannych towarzyszy. Niemal wszyscy szeptali pod nosem imperialne mantry i modlitwy.

Darleth z przerażeniem dostrzegł, że większość ponurych zwierząt zebrała się pośrodku placu. Nie byłoby w tym nic szczególnie przyprawiającego o dreszcz, gdyby nie to, że zdawały się one ze sobą zlewać. Wydawałoby się, jakby wilcza forma przechodziła miejscami w bezkształtną masę. Seneszal, zachowując w jego mniemaniu bezpieczną odległość, obszedł to zbiorowisko dookoła. Oddał dwa strzały w środek, jednak wydawało się, że nie przynosi to żadnego efektu, podobnie jak kanonada pozostałych jego ludzi. Pozytywnym skutkiem był fakt, że wilki na chwilę przestały atakować. Stanął mniej więcej w pół drogi pomiędzy dziwaczną istotą, a swoimi ludźmi. Zaszarżowałby, ale nie bardzo wiedział w co miałby uderzyć. Wtem mieszanina futra, mięsa i śluzu, zaczęła przybierać bardziej określoną formę.
- One się łączą. Imperatorze… chroń nas. Coś tak paskudnego jest potwarzą dla Twego majestatu. – Splunął na ziemię z odrazą, kiedy poszczególne elementy masy kończyły już się zbijać i zagęszczać, tworząc w końcu sylwetkę przypominającą człowieka.

- Zawsze byłem świadom, że umrę. Nigdy jednak nie myślałem, że sama śmierć pofatyguje się po mnie osobiście. – Mruknął, wpatrując się w wysokiego, odzianego w brudne szaty człowieka. Twarz starca, tak jak i reszta jego ciała zdawała się gnić i rozkładać. Pozbawione warg usta straszyły sczerniałymi zębami. Indywiduum opierało się na sporym, dwuręcznym mieczu. Plugawe ostrze pokrywały paskudne, bluźniercze runy. W wielu miejscach z ciemnego metalu wystawały zęby i haczyki na wzór szponów.
- Przybyłem, by przekazać wam dar Pana Rozkładu. – Wycharczała postać, unosząc miecz i postępując krok w kierunku Darletha. – Możecie przyjąć smak słodkiej nieśmiertelności, lub zginąć sprzeciwiając się Jego plugawej woli. Tak jak ci, którzy setki lat temu woleli umrzeć w morzu ognia. Błąd uczynili, powiadam wam! Albowiem Mój Pan dał mi nieśmiertelność, której i wy teraz możecie zakosztować. – Kiedy mówił, z kącików jego ust ciekły stróżki brudnej śliny.

- Jakoś mnie to nie zachęca. – Odrzekł Darleth, przyjmując pozycję ofensywną starożytnej vostroyańskiej szkoły walki, którą wpajano mu od dzieciństwa. Ossbohk-vyar polegała na walce dwoma ostrzami, lub ostrzem i krótką bronią palną. Uczyła równowagi pomiędzy ofensywą i defensywą, przy jednoczesnym wykorzystaniu siły i działań przeciwnika przeciwko niemu samemu. Ten styl bardzo Darlethowi pasował. Był bardzo przeciętnym strzelcem, a dowiedziono, że gdy przyłoży się przeciwnikowi lufę do klatki piersiowej i wystrzeli, ryzyko spudłowania drastycznie maleje.
– Odmawiam więc przyjęcia czegokolwiek, co masz mi do zaoferowania plugawy potworze! Co więcej, dołożę wszelkich starań by cię zniszczyć, w imię Imperatora i jego Świętego Imperium! Tacy jak ty są skazą na obliczu ludzkości. – Sam nie był pewien, czy słowa o zniszczeniu demonicznego adwersarza będą mogły zostać urzeczywistnione. Coś, czego nie była w stanie zniszczyć inkwizycja, może być zwyczajnie poza zasięgiem jego ostrza. – Dolores… Zabierz nas stąd, zanim ten diabeł rozda swoje prezenty… - Modlił się o to, by siostra uruchomiła w końcu teleportarium. W zaistniałych okolicznościach ewakuacja przy pomocy wahadłowca nie wchodziła w rachubę. Zastanawiał się co zabiera jej tak dużo czasu. Jeśli teleportarium po raz kolejny zawiodło, czeka ich pewna śmierć. Lub jeszcze gorzej. Wieczne życie u boku demona lub heretyka. Darleth sam nie wiedział jak określić indywiduum, które po tysiącletniej drzemce postanowiło ich zaatakować. Najważniejsze, by zdołał uchronić swych tymczasowych podkomendnych przed podobnym losem. Schował pistolet do kabury. Sięgnął za to po drugi ze swych mieczy. Tranquiliaris i Clamoris. Cisza i Krzyk. Dwa bliźniacze ostrza, wykute w starożytnych kuźniach Vostroy, zalśniły razem w obliczu nieumarłego wroga.

- Ach. Więc wolisz śmierć. Nie przeszkadza mi to, marna istoto. Przejdę po twoim truchle. Ci, których starasz się ochraniać także mają prawo dokonać wyboru. Poznaj moje imię. Niech dźwięczy w twych uszach, gdy będziesz oddawał ostatnie tchnienie. Jestem Halibael. – Truposz poderwał miecz i z zadziwiająca prędkością rzucił się do przodu. Darleth przeszedł do pozycji defensywnej. Pierwszy cios spadł na niego od góry. Zablokował obydwoma ostrzami. Z trzaskiem i pośród nieregularnych rozbłysków pola energetyczne tarły o powierzchnię demonicznego miecza. Ku zdumieniu vostroyańczyka, ostrze przeciwnika wytrzymało zetknięcie z bronią energetyczną. Wykonał krok w prawo, przy jednoczesnym skręcie tułowia. Skierował przy tym oba ostrza w lewo, po czym ciął prawą ręką na odlew. Był pewien, że trafił Halibaela w klatkę piersiową, jednak rana zasklepiła się momentalnie. Demon nie pozostawał długo dłużny. Machnął szponiastą dłonią z nieludzką prędkością. Tylko dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności Darleth zdołał się odchylić. Mimo to, koniec szpona rozorał mu twarz od brwi do policzka. Mężczyzna dziękował Imperatorowi, że pazur o milimetry minął gałkę oczną. Prawe oko zalała krew. Na wpół ślepy Darleth zatoczył się po wpływem uderzenia. Lewą ręką zdołał odbić miecz demona, który nie miał wcale zamiaru zaprzestać ataku.

- A może zostawię cię tu wpół żywego? Pozwolę ci patrzeć, jak zamieniam twoich towarzyszy w swoje sługi. A później będę tu, kiedy w powolnej agonii będziesz błagał o litość i dar Pana Rozkładu. – Darleth cofał się krok za krokiem, z trudem blokując i odbijając coraz silniejsze ciosy nieumarłego monstrum. Był już pewien, że przeciwnik przewyższa go siłą i umiejętnościami pod każdym względem. Nie miał szans na wygranie tej walki. Jedyne co mógł zrobić, to kupić reszcie trochę czasu. Doszedł także do wniosku, że demon najzwyczajniej się nim bawi. Gdyby chciał, mógłby w każdej chwili rozgnieść go, niczym natrętnego insekta, jednak stopniowe męczenie i niszczenie najwyraźniej sprawiało mu przyjemność. Kolejne uderzenie było tak przerażająco i nieludzko silne, że kapitan stracił grunt pod stopami. Poleciał do tyłu, szurając plecami po kamiennym podłożu i wzbijając chmurę pyłu. Nie zdążył nawet pomyśleć o wstaniu, kiedy pazurzasta stopa uderzyła w jego klatkę piersiową. Demon stał nad nim w tryumfalnej pozie i uśmiechał się złowieszczo. Natychmiast w klatkę piersiową i głowę potwora uderzyła kanonada strzałów laserowych i ołowianych pocisków. Pozostali postanowili wykorzystać swą szansę, by spróbować ustrzelić przeciwnika. Nic z tego. Przypieczona skóra natychmiast się regenerowała, rany zasklepiały a kości łączyły na powrót w całość. Demon ustawił miecz ostrzem do dołu, tuż nad twarzą Darletha.
- Chcesz coś jeszcze powiedzieć przed śmiercią? – Powiedział, po czym uniósł miecz, by zadać finalny cios.
- Ginę w imieniu Imperatora i z pieśnią jego na ustach. Przeklęta bądź podła kreaturo, bowiem zemsta Jego Przenajświętszego Majestatu cię dosięgnie. – Następnie zwrócił się do swych towarzyszy. – Panowie, umierać w waszym towarzystwie jest dla mnie zaszczytem. Żyjcie godnie.
- Jesteś śmieszny. – Skwitował tylko heretyk, po czym zadał śmiertelny w zamierzeniach cios. Czaszkę Darlethormiliana przeszyła fala bólu. Ostrze weszło głęboko w lewe oko. Darleth zacharczał tylko, oczekując kiedy nadejdzie śmierć i ukojenie. Zrobiło mu się biało przed oczami. Jednak koniec agonii nie nadszedł. Usłyszał tylko tuż nad uchem głos dobywający się z przesterowanego voxa.
- Przeprosiny. Późno. Informacja. Generator zawiódł. Wyjaśnienie. Wybuchu nie będzie. – Hecklerius zablokował demoniczne ostrze przy pomocy wszystkich swych mechadendrytów i topora poświęconego w imię Omnisjasza.
- Nie pozwalałem ci się wtrącać! – Neumarły najwyraźniej został wytrącony z równowagi nagłą interwencją tech-kapłana. Cofnął się o krok, po czym zamachnął z pełnią siły czarnym ostrzem. Hecklerius nie zdążył się nawet wyprostować, kiedy jego mechaniczne ciało zostało rozerwane na dwa kawałki.

- Aargh! – Niezbyt elokwentnie wrzasnął Darleth, oswobodzony spod ucisku stopy umarlaka. Wstał błyskawicznie i rzucił się na przeciwnika szczupakiem. Krzyk i Cisza zatopiły się w ciele potwora. Darleth uderzył okrwawionym czołem w pierś Halibaela i stał tak, bez sił, oparty o przeciwnika, który nawet się teraz nie cofnął.
- I co to da? – Zapytał demon nie bez cienia ironii w głosie. Nic! Chciałoby się powiedzieć, że nic! Cała ta śmierć. Wszystko na nic. – Czas umierać, chłopcze.

Zrobiło mu się słabo. Stracił oko, a drugie całkowicie zalała mu krew. Nagle Demon jakby rozpłynął się w powietrzu, a ciało Darletha powędrowało na spotkanie gruntu. Wypuścił z dłoni miecze, które natychmiast wyłączyły się. Runął na stalowe podłoże. Prócz bólu, czuł jedynie zimną stal podłogi na policzku. Zaraz… właśnie. Stalowa podłoga? Wtedy właśnie stracił przytomność.

Otworzył swoje jedyne oko. Kiedy tylko wzrok przyzwyczaił się do zbyt jasnego otoczenia, rozpoznał sufit pokładowego Chirurgeum Gburki. Spróbował poruszyć głową, jednak wydawała się unieruchomiona.
- Jaśnie pan raczył się obudzić. Bardzo dobrze. Baaaardzo dobrze. – Od razu poznał znajomy głos Victora, pokładowego medyka. – Proszę się nie ruszać. Kończymy z bratem Heckleriusem prace nad pańskim nowym okiem. Będzie pan zadowolony. – Hecklerius. Ostatnie co pamiętał, to jak ciało kapłana zostało rozpłatane na dwie części.
- On żyje? – Zapytał z niedowierzaniem. – I właściwie jak się tu dostaliśmy?
- Informacja. Moje obwody zostały nadwyrężone, ale pozostają sprawne. Wyjaśnienie. Dokonano napraw. Spostrzeżenie. Omnisjasz obdarzył mnie niezwykłym szczęściem. Informacja dodatkowa. Gdyby dolna część mego ciała składała się z mięsa, uszkodzeń nie dałoby się zreperować. Wniosek / Rada. Powinien pan zainwestować w ciało podobne do mojego.
- Pomyślę nad tym. – Jęknął. W głowie wciąż mu dudniło, a w dodatku wydawało się, że ktoś wierci w jego oczodole.
- W ostatniej chwili przeniesiono was przy pomocy teleportarium. Pańska siostra nie jest zachwycona pańskim stanem, jaśnie panie. Teraz zaboli. Będziemy łączyć z nerwem wzrokowym. – Rzeczywiście, mało brakowało, a Darleth odgryzłby sobie język, kiedy jego prywatny świat eksplodował impulsem białego cierpienia.
- Wszystko zdaje się być w porządku. Zainstalowaliśmy odpowiedni interfejs. Oko może nie będzie eleganckie, ale zyska nowe funkcje. Będzie pan mógł wyrzucić tą starą lunetę z noktowizorem.
- Wspaniale. – Odrzekł z przekąsem Darleth.

Dwie godziny później ubierał się już w swój zwyczajny mundur. Odbył w międzyczasie długą rozmowę z bratem Heckleriusem. Doprowadziła do bardzo nieprzyjemnych, ale równie ważnych wniosków. Istotę z Vigil należało unicestwić. Nie ulegało jednak wątpliwości, że coś, co było w stanie przetrwać tysiąc lat po inkwizycyjnym Exterminatus, coś na co nie działała żadna z posiadanych przez nich broni, coś, co miało swe źródło w jednej z mrocznych potęg, nie da się tak łatwo zabić. Darleth, w swej zawziętości powziął jednak decyzję, że zamierza pomścić poległych w tej bezsensownej walce towarzyszy. Nie liczyło się już Helios Noctum. Co więcej, należało upewnić się, iż żaden imperialny obywatel nie stanie się ofiarą demona zamieszkującego planetę.

Hecklerius zdradził mu kilka sekretów znanych jedynie kapłanom maszyny. Według podanych przez eksploratora informacji, ludzkość dysponowała niegdyś bronią zdolną do niszczenia całych światów. Nie tak jednak, jak to się dzieje obecnie. Inkwizycja potrafi zniszczyć życie na całej planecie. Potrafi ją wypalić i skazić. Darleth pragnął posunąć się dalej. Chciał rozerwać Vigil i jej lokatora na strzępy. Według Heckleriusa taka broń istniała. Może znajdą się jeszcze jej plany, bądź zapomniane egzemplarze spoczywają gdzieś na utraconych światach. Może nawet na zamieszkałych, gdzieś głęboko pod ziemią. Darleth Jaghatai postanowił więc wyruszyć na obrzeża terytorium Imperium. Tam, gdzie kiedyś sięgały ludzkie wpływy, jednak zostały wyparte, lub wygasły z tych, czy innych powodów. Nie mógł jednak prosić Dolores, by poświęciła interesy całej rodziny dla osobistej vendetty. Gburka musiała pozostać w sektorze Calixis. Ruszył więc korytarzem na mostek, by spotkać się ze starszą siostrą. Po najbliższej rozmowie Dolores na pewno znów będzie na niego wściekła. Tego mógł być pewien. Darleth uśmiechnął się sam do siebie na tą myśl.
 
__________________
"Hope is the first step on the road to disappointment"

Ostatnio edytowane przez Raghrar : 22-11-2010 o 11:58. Powód: Nie mieściło się i musiałem rozbić na więcej postów
Raghrar jest offline