Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2010, 01:06   #8
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Pierwszy tydzień podróży. Gdzieś na dolnych pokładach Czarnej Gwiazdy

- Hola, ludzie! Czy ktoś tu jest? Słyszy mnie kto?
Odpowiedziało mu jedynie zwielokrotnione echo jego własnych słów rozbrzmiewające w pobliskich korytarzach. Młodszy pomocnik trzeciego mata zatrzymał się. Zimny pot spływał mu po plecach. Mógłby przysiąc, że w oddalonych cieniach zamajaczył jakiś zgarbiony kształt. A może mu się tylko wydawało? Boleśnie przełknął ślinę, szukając desperacko dalszej drogi ucieczki. Trzy godzin temu zabłądził w trzewiach olbrzymiego statku, trafiając do nieznanych mu obszarów dolnych ładowni. Nagle zjeżyły mu się włosy na karku. Poczuł obecność... czegoś, zaraz za swoimi plecami. Odwrócił się gwałtownie, rozświetlając półmrok dzierżonym w dłoni żeliwnym reflektorem. Nic. Jedynie cienka warstwa sączącej się ze starożytnych machin mgiełki. Opary rozlewały się nad gruntem, falując w niepokojąco hipnotyczny sposób.


W pewnym momencie pomyślał z nadzieją, że wszystko to mogło być jedynie złym snem. W końcu od momentu wejścia do spaczonej przestrzeni mieli je wszyscy. Załoga, przyzwyczajona do tej pory jedynie do lotów wewnątrzsystemowych wyjątkowo źle znosiła obecną podróż przez międzywymiarową pustkę. Od marynarzy, których kajuty znajdowały się blisko kadłuba słyszał, że nocami dochodziły ich upiorne dźwięki pazurów drapiących o zewnętrzne płyty poszycia. Na samą myśl o potwornościach chcących wedrzeć się do wnętrza statku zadrżał i padł na kolana, kierując modły ku Wiecznemu Imperatorowi. Nagle uniósł głowę. W oddali coś zaszurało o stalowe płyty podłogi. Potem jeszcze raz, bliżej. Nim zdążył pomyśleć, zaczął biec na oślep, uderzając ciężkimi butami o żelazną kratownicę pokładu. Upiorne szuranie zdawało się dochodzić ze wszelkich stron. Cóż to, na Złoty Tron, było?! W końcu dobiegł do skąpanego w mroku skrzyżowania. Jego serce biło jak oszalałe, z trudem łapał oddech. Nagle usłyszał dziwny charkot, zaraz nad sobą. W jednym momencie jego źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, a serce stanęło z przerażenia. Ostrożnie uniósł głowę, zaglądając prosto w uzębioną paszczę okropnie zdeformowanego humanoida. Potworny, niemal zwierzęcy wrzask wypełnił posępne korytarze dolnych pokładów.

Drugi tydzień podróży

Z każdym dniem coraz bardziej oddalali się od wewnętrznych systemów sektora Calixis, kierując się ku jego rubieżom i odziedziczonemu przeznaczeniu ich nowego kapitana. Nawigacja była coraz trudniejsza. Rzadko uczęszczane i słabo skartografowane szlaki były sporym wyzwaniem dla strudzonego Nawigatora. Na tych obszarach Boski Astronomicon, latarnia duchowa Imperatora, świecił już coraz słabiej, utrudniając orientowanie się w wieczne szalejących sztormach Pustki. Dzięki doświadczeniu i samokontroli ich przewodnika udało im się jednak podjąć większość z planowanych grup załogi. Nawet Sekta Płonącego Poranka, będąca tematem spornym w dyskusjach oficerów, okazała się zaskakująco zorganizowanym i karnym oddziałem zdeterminowanych misjonarzy. Nie znaczy to jednak, że brakowało im charakterystycznego dla tego typu grup fanatyzmu. Ale ten odpowiednio skierowany mógł okazać się ich zaletą. Całej grupie przewodził Biskup - bo postawny, odziany w ceremonialną zbroję starzec faktycznie miał oficjalne święcenia Eklezjarchii - Alvarez. Brodaty starzec bez dłuższych dyskusji przejął największą z pokładowych kaplic, zapewniając oficerów o swoim oddaniu i wdzięczności jego owieczek.

Zaskoczeniem była setka nieźle wyposażonych Adeptus Arbites, która przywiódł ze sobą Ventidius, powracając z planety-fortecy, na której podjęli piracką załogę. Naturalnie nie byli to żołnierze, ale jako służby porządkowe powinni spisać się wyśmienicie. Świadczył o tym spory zapas uzbrojenia ogłuszającego, jaki zabrali ze sobą na pokład. Magazyny stworzonego przez nich naprędce posterunku wypełniły się granatami łzawiącymi, ogłuszającymi, strzelbami sieciowymi i setką starych, dobrych elektrycznych pałek.
- Sędzia Guarre melduje się na posterunku - potężna Arbitrator w błyszczącej taktycznej zbroi faktycznie wyglądała obiecująco.
Adepci przydali się dość szybko, gdy oba z zaproszonych na pokład szczepów barbarzyńców rzuciły się sobie do gardeł w jakichś rytualnych zawodach śmierci. Doskonałe wyposażenia pozwoliło przywołać ich do porządku, przy jednoczesnym uniknięciu jakichkolwiek śmiertelnych ofiar. Na przyszłość trzeba jednak było lepiej poznać zwyczaje dzikich pasażerów, by móc przewidzieć takie przygody.

Trzeci tydzień podróży, mostek dowodzenia Czarnej Gwiazdy


- Wykryto problem - oświadczył krótko Hecklerius, majstrując mechanicznymi odnóżami przy ustawionym naprędce ekranie. Na naradę zaproszony był też kapitan, jednak najwyraźniej nie raczył się zjawić, biesiadując nadal w swoim pałacu. Kapłan Maszyny odczekał jeszcze przepisową chwilę po czym rozpoczął spotkanie, rozbudzając ducha przyniesionego urządzenia. Na zielonkawo-szarym ekranie pojawił się niewyraźny obraz z kamery, wbudowanej w jedną z serwoczaszek patrolujących niższe poziomy statku. Lewitujący serwitor wlatywał w coraz to głębsze i mroczniejsze szyby, kierując się ku trzewiom kosmicznego lewiatana. Trwało to dość długo, ale wreszcie po pokonaniu dziesiątek zakrętów i przeszkód wleciał na otwartą przestrzeń. Jej ściany zdawały się poruszać. Dopiero przybliżenie obrazu ukazało całe chmary człekopodobnych istot, wspinających się po pokrytych starożytnymi urządzeniami ścianach. W samym środku tłumu, przed dziwną statuą, leżała związana grupa zaginionych w ostatnim czasie załogantów.

Oficerowie bez problemu rozpoznali twarze pojmanych. Sądzono, że nieszczęśnicy zginęli w wypadkach, zabici przez niesprawne jeszcze w pełni systemy starego statku... albo działalność pokładowego Kapłana Boga Maszyny, który wcale nie ukrywał się z zamiarami "udoskonalenia" niektórych członków załogi wbrew ich woli.

Hecklerius ponownie wskazał pewien szczegół na ekranie. Jeden z humanoidów, przypominający człowieka ze zdeformowanymi odnóżami pozwalającymi mu wspinać się po suficie, miał na sobie resztki jakiegoś kombinezonu. Obraz zbliżył się jeszcze bardziej, ukazując wyszyte na odzieniu godło rodu Krard - dwa czarne miecze, krzyżujące się na złotym polu. Sztuczne tworzywo musiało wytrzymać upływ paruset lat odkąd statek był ostatnio na chodzie. Serwoczaszka przeleciała dalej, ukazując oblicze statuy, której mutanci oddawali niemal boską cześć. Potężny wojownik w admiralskim mundurze miał niepokojąco znajome rysy twarzy. Podobne do tych, które mieli już okazje ujrzeć u swojego kapitana...

- To nieprawdopodobne, ale nadal pamiętają rytuały potrzebne do obłaskawiania duchów otaczających ich maszyn. - kapłan wskazał mutantów wskakujących z nieludzką wręcz zwinnością do położonych na rusztowaniach paneli obsługi - Ich wydajność pracy jest... zaskakująca.

Przygotowani do ofiarowania staremu Krardowi porwani nie wyglądali jednak na specjalnie zachwyconych.

Trening Ventidiusa zrobił swoje. Anielski kolos mimowolnie przeanalizował taktyczną sytuację w razie ewentualnego ataku. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Sam nie przecisnąłby się przez większość prowadzących do hali szybów, odpadał więc dla niego atak z zaskoczenia. W oddali majaczyły olbrzymie wrota systemu podajnika torped, przez które można by przespawać się z głównymi siłami uderzenia, ale na pewno nie byłoby to ciche. Pozostawała jeszcze kwestia znajdujących się tam systemów statku. W razie strzelaniny mogłyby zostać uszkodzone. Najgorsze było to, że mutanty zdając sobie sprawę z ataku mogły po prostu zabić zakładników i uciec, przedzierając się przez liczne szyby do innych części statku.

***

Nie zdążono podjąć jeszcze żadnej konkretnej decyzji, kiedy okręt wyszedł z Immaterium. Pokłady zadrżały, gdy wyjąca pustka wypluła kadłub z powrotem do rzeczywistości. Zgodnie z procedurą, astropaci wysłali powitanie do ostatniego punktu ich podróży, stacji orbitującej wokół górniczego księżyca Todor V, gdzie podjąć mieli obiecujący oddział najemników. Odpowiedziała im jednak tylko cisza.

Krążownik zbliżył się do ledwo widocznego z takiej odległości obiektu. Akolici Omnisjasza rozpoczęli litanię skanowania, bombardując obiekt falami wiązek sondujących. W końcu na ekranach pojawił się obraz. Stacja przypominała z budowy okręt międzygwiezdny. I faktycznie, okazało się, że niegdyś był to statek rafineryjny, przerobiony teraz na orbitalną placówkę. Miał koło trzech kilometrów długości i na oko winien mieścić co najmniej pięć tysięcy załogi. Tymczasem odpowiadała im tylko cisza.


- Czuję dawne echo bardzo silnych emocji... - wyszeptała Yandra, zbliżając się na wyciągnięcie ręki do pancernej szyby mostka. - Teraz jest tam już tylko cisza...

Nawigator również spojrzał w stronę złowrogiego punktu orbitującego wokół martwego księżyca. Jego Oko pokazywało mu lekkie drgania Spaczni wokół stacji, mogło to jednak oznaczać prawie wszystko. Nawet prosty ludzki strach, czy okrucieństwo potrafiły czasem przyciągały tego typu subtelne fenomeny. Musiałby zobaczyć to z bliska, by dowiedzieć się więcej.

Niespodziewanie na mostku zjawił się i sam lord-kapitan. W rozchełstanym szlafroku. Za to wyjątkowo bez rozszerzonych od narkotyków źrenic.
- Statek bez załogi? - w jego oku błysnęła iskierka chciwości - Nie jestem rozeznany, ale czy w takich przypadkach nie możemy uznać go za naszą własność albo przynajmniej spodziewać się nagrody? Chcę go mieć! Zadbajcie o to.
To rzekłszy, okręcił się na pięcie i ruszył z powrotem w stronę swoich kwater.

Sytuacja nie była prosta. Prawo własności zależało od tego, co stało się z poprzednimi właścicielami. Poza tym nie wiadomo było, czy należało traktować obiekt jako statek, czy raczej stacje. Niewątpliwie w tej sytuacji wymagane były dalsze badania seneszala nad tego typu prawnymi precedensami. W Przestrzeni Koronusa mogliby bez problemu przejąc tego typu zdobycz, tu jednak nadal byli na terenach Imperium i obowiązywał ich niesłychanie zawiły, starożytny kodeks prawny. Może na pokładzie znaleźliby odpowiednie dokumenty potwierdzające status jednostki?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 26-11-2010 o 03:40.
Tadeus jest offline