Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2010, 20:09   #28
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Słońce prześwitywało przez liście drzewa, pod którym spoczywał Sogetsu. Ciało było spokojne, acz umysł zajęty walką. Wydawało się że jounin jest w stanie snu, albo medytacji.
Było to mylne złudzenie. Kazama mimo toczonego w swej duszy boju, był nadal czujny. Nadal wyczulony na niebezpieczeństwo. Włócznia!Sogestu uchylił na bok, ledwo unikając yari która ciśnięta z dużą siłą z impetem wbiła się w pień drzewa. W miejsce, gdzie przed chwilą opierał się plecami. Niewielu ludzi mogło by z taką siłą cisnąć yari. Sogetsu by nie potrafił, ale znał w Nagoi jednego mężczyznę, który by potrafił...Genba Hario.
Mężczyzna wyszedł powoli z cienia komentując swój rzut.- A chciałem być dla ciebie miły i zabić cię szybko i prawie bezboleśnie.


Wczorajsze wydarzenia zostawiły na nim swój ślad. Rozległe oparzenie jeszcze bardziej oszpeciło jego twarz, mimo, że to wydawało się że Hario już nie może być brzydszy.
-Jak widzisz... miałem wypadek, który sprawił, że nie mogłem dokończyć wczoraj dzieła.- kontynuował swoją wypowiedź podchodząc bliżej. Stanął dość blisko jounina.- A skoro już odczepiłeś się od szat czarownika, to... – przerwał i powoli zaczął wysuwać ostrze swego miecza.


- To pora cię zabić Kazama Sogetsu-san. Powiedziałbym, że nie ma w tym nic osobistego, ale...- uśmiechnął się kpiarsko.- ... byłoby to kłamstwo. Z przyjemnością rozpruję ci brzuch.
Sogetsu zaś przygotowywał się do boju. Wiedział, że walka będzie trudna. Hario był niehonorową szują, lubującą się w zabijaniu. I gotową użyć wszelkich sposobów by zapewnić sobie zwycięstwo. Nie czyniło go to łatwiejszym przeciwnikiem, niestety. Wprost przeciwnie. Był przez to bardziej groźny. Kazama wiedział, że albo zwycięży, albo zginie.

Kirisu nie odstępował Leiko na krok, gdy wróciła ze swego spaceru. Choć, gdy wróciła to przyłapała go. Złapała go na tym, że przechwalał się przed młodymi dziewczętami swoimi dokonaniami. Wyglądał wtedy jak kogucik przy stadku gdaczących kur. Ale pojawienie się Leiko, spłoszyło jego kurki. I Płomień szybko wrócił do roli jej wiernego pieska. I tak samo wiernie warował przy niej podczas spotkania z Dasate Ginari i mnichem Jing-Fei.
Spotkaniu, które pozornie nie interesowało Leiko.
A później Kirisu oferował uroczej japonce swe towarzystwo, przez resztę dnia, zabawiając ją komplementami oraz dwuznacznymi żarcikami. Niezbyt wyszukanymi, ale cóż... Kirisu nie był skomplikowanym mężczyzną. W przeciwieństwie do ronina, który rozgrywał z Leiko własną partię Go.

Wkrótce po obiedzie „Szczęśliwą Brzoskwinkę” opuścili zarówno Takami Kohen jak i Kazama Sogetsu. Wrócił tylko Kohen. Co się stało z Sogetsu, nie wiadomo. Mężczyzna nie poinformował nikogo, gdzie idzie. Ani w jakim celu.
Wrócił pod wieczór, gdy zaczynało się już ściemniać. W karczmie przebywali już tylko Jinzo, który przybył przed chwilą. Oraz Kirisu i Leiko. Przy czym japonka wyraźnie się, gdzieś szykowała. Jak wspomniała obu łowcom, oraz kupcowi, zamierzała się pomodlić w świątyni o pomyślność łowów dzisiejszej nocy. I nie... nie mogła zabrać ze sobą.
Trzepot rzęs niczym skrzydeł motyla, słodki niczym miód leśnych pszczół głos i słowa.- To bardzo osobista sprawa Kirisu-kun. Nie martw się o mnie. A jeśli się spóźnię to... odnajdę cię podczas łowów. Mój Płomyczku.
-Obiecaj, że mi wynagrodzisz te ciągłe znikanie.- odparł Kirisu z żarliwością godną noszonego przydomku. A Maruriken... obiecała. W końcu, od niej zależało, czy dotrzyma obietnicy, ne?
I kobieta znikła w mrokach zapadającej nocy. Aż w końcu ucichł stukot jej get.
Minuty mijały, Kirisu sączył sake, Kohen medytował, Jinzo się martwił.
Nie wrócili jeszcze, ani Leiko, ani Sogetsu. Za to do karczmy zbliżała się kobieta jedyna w swoim rodzaju.


Byłaby pięknością, która przyciągała by wzrok wielu mężczyzn. Choć daleko jej było do panujących kanonów urody. Niemniej jej profesja odbiła na niej olbrzymie piętno. Lewą stronę wytatuowanej twarzy przecinała blizna. A powieka była zamknięta na stałe. Prawy rękaw kimona, wisiał smętnie poszarpany. W walce z oni, kobieta musiała postradać rękę.
Ale ona się tym nie przejmowała. Niedbale ubrane kimono, przepasane szerokim obi odkrywało więcej niż powinno. Także i włosy były związane niedbale związane w kuc, koloru płatków wiśni, od którego wzięła swój przydomek...Sakura. Opierała dłoń na katanie, jedynym orężu jakim chyba dysponowała. Aż dziw brał, że jeszcze toczyła boje z oni.
- A więc...- rzekła rozglądając się zebranych bystrym spojrzeniem jednego oka. Widok Kirisu wywołał u niej kpiący uśmieszek. Ale nic poza tym. Chwilę milczała, nim rzekła.- Ty musisz być Jinzo-san, a to są twoi dzielni łowcy. Nie powinno być ich jeszcze trzech. Dwóch mężczyzn i kobieta?
-Są ale chodzi o to, Sakura-sa...-
zaczął kupiec, ale kobieta weszła mu w słowo.- Sakura wystarczy. Przejdźmy do sprawy. Przybyłam tu na łowy.
- Otóż...jestem przygotowany na to.-
odparł kupiec wyciągając, zza obi ten sam dokument, na którym podpisali się pozostali łowcy.
-To dokonajmy formalności, a potem, któryś z was...chłopcy, wytłumaczy mi co się dzieje w Nagoi.- rzekła żartobliwym tonem spoglądając na Kirisu, który gapił się na nią z otwartymi ustami. Zapewne mając pierwszy raz do czynienia, z tak bezpośrednią kobietą.

Świątynia stała na wzgórzu, otoczona niezbyt gęstym lasem. Prowadziły do niej kamienne schody, które Leiko pokonywała drobnymi kroczkami. Mogła tam dotrzeć o wiele szybciej, ale... nie spieszyła się. Nie musiała. I nie byłoby to rozsądne. Czemuż nie przetestować cierpliwości tajemniczego ronina? W dodatku pokonując kolejne kroki, Leiko dyskretnie się rozglądała. I nasłuchiwała podejrzanych dźwięków i szelestów. W końcu nie wiedziała jeszcze, czego się spodziewać po nim. Mógł mieć wspólników. Póki co żadnemu z jej kroków nie towarzyszyły tajemnicze cienie. Żadnemu stukotowi jej geta, nie towarzyszyły tajemnicze szelesty. Było bezpiecznie, acz cicho... ale nie podejrzanie cicho. Las tętnił od odgłosów zwierzęcego życia, co oznaczało, że nie krył się w nich żaden duży drapieżnik. Ani żaden człowiek.
W końcu zauważyła go. Stał u szczytu schodów, mając wschodzący księżyc za sobą.


A w ręku katanę, ale w saya. Uśmiechał się, gdy się zbliżała, krok za krokiem.
Gdy już była w zasięgu jego cichego głosu. Pochylił się w ukłonie mówiąc.- Cieszę się, że przyjęłaś moje zaproszenie Mauriken Leiko-san.
Uśmiechnął się wskazując wolną ręką nieco podniszczony budynek świątyni. –Przygotowany mam skromny poczęstunek. Onigiri i rozwodnioną sake. Choć jak przypuszczam, inny rodzaj strawy cię tu sprowadził.

Po czym podał jej dłoń, uśmiechając się lekko... ironicznie. Spoglądał w jej oczy, jakby próbował coś z nich wyczytać, prowadząc Leiko do budowli.
A ona ukradkiem rozglądała się szukając podejrzanych ruchów w cieniu budowli.
Nie było takich, nie było też żadnej pułapki w środku.
Były za to ryżowe kuleczki...


... i rozwodniona sake. Ronin usiadł do posiłku i nie czekając, aż Leiko zacznie jeść sam wziął pierwszą kulkę powoli jedząc. Uśmiechnął się przy tym mówiąc.- Co prawda, wypadałoby, żebym to ja narzucił ton naszej rozmowy. Skoro jednak jesteś moim gościem, przywilej wyboru tematu naszej rozmowy zostawiam tobie.
Napił się odrobiny sake i spytał z uśmiechem i przymrużonymi lekko oczami.- O czym więc masz ochotę pomówić Mauriken-san?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem