Kilka lat wcześniej....
Palce niewolnicy Bettiny umiejętnie przekładały kosmyki włosów zaplatając długi i gęsty królewski warkocz. Owijały go dookoła głowy i upinały by żaden z niesfornych kosmyków nie przeszkodził w szermierczych zmaganiach. Niewolnica Sandrina nacierała olejkiem jej stopy, a sama królewna przeglądała się w ogromnym kryształowym lustrze i mrugała niepocieszona czasochłonnością porannej toalety. W głowie huczały jej słowa matki - Pamiętaj, że przyszła królowa musi być nią zawsze inaczej nie będzie nią nigdy. Proste plecy i nienaganna sylwetka... - królewna na samą myśl ziewnęła i ożywiła się dopiero w momencie, gdy niewolnice od niej odstąpiły i pozwoliły jej chwycić za pałasz i wybiec. W dzikich podskokach niczym młody, nieoswojony ogier wymachiwała swą bronią kreśląc w powietrzu pokaźne zygzaki, ale gdy już znalazła się przy wyjściu w mgnieniu oka przybyło jej około 5 - 7 lat. Z odpowiednią gracją i dystynkcją przywitała swojego avalońskiego nauczyciela, a następnie skinęła głową przyjacielowi, nad którym pastwiła się dzień w dzień zadając mu wciąż ciężkie szermiercze porażki. A może to on po prostu dawał jej zwyciężyć?
****
Gdy tylko udało się wyruszyć i wszelkie tiurskie niebezpieczeństwo zostało zażegnane, odetchnęła głęboko luzując gorset jednym, zwinnym ruchem ręki. Ściągnęła welon i z całej siły cisnęła nim za burtę. Wciąż jeszcze czuła jak krew niespokojnie pulsuje. Przygryzła wargę i oparła się o reling. Spojrzała swymi zielonymi oczami w dal i zamyśliła się ponuro. Plan był właściwie kompletnie nieprzemyślany. Liczyła, że poddani pójdą za nią, że po tych wszystkich tajnych spotkaniach, nawoływaniach zjednoczą się. Gdyby matka wtedy pozwoliła jej wziąć sprawy w swoje ręce. Gdyby wtedy przejęła koronę... - Ten skurwiel...- wydostało się z jej piersi, powtórzyła jeszcze raz - Skurwiel - Uwielbiała przekleństwa. Tak rzadko mogła wypowiadać je na głos. Tylko w swoich pamiętnikach używała sobie do woli i układała literackie wyliczanki. Siła tych słów oraz pasja, jaką w sobie niosły były jak pałasz, jak rapier, który tnie do żywego wszystko, co napotka na swej drodze. Teraz była na pełnym morzu i mogła wszystko. Absolutnie wszystko....gdyby nie...nieznajomy... Rozejrzała się dookoła, ale jakoś nie napotkała go wzrokiem. Przypomniała sobie natomiast, że to ona kieruje okrętem.. Podbiegła do mesy oficerskiej i ustaliła kurs wbijając sobie do głowy, że kursu trzeba również precyzyjnie pilnować.
Teraz pozostało tylko postawienie żagli... Rozejrzała się po raz kolejny, a kiedy udało jej się dojrzeć zamyślonego George’a uśmiechnęła się do niego kurtuazyjnie: - Już tylko rejowe pozostały.... - chrząknęła i spojrzała na ogromne płótna poprzywiązywane do reji - Zapraszam Waszmościa na kolejną naukę - powiedziała to już całkiem pewnie z charyzmą iście kapitańską. Podkasała rękawy i zabrała się do dzieła. Wspólna praca i męskie towarzystwo przypomniały jej Keitha. Uśmiechnęła się do swoich wspomnień i zamrugała szybciej powiekami hamując łzy. Chyba zbyt wiele emocji, zbyt wiele wrażeń...To już był na szczęście ostatni żagiel. Spojrzała z dumą na towarzysza:
- No! Niech Waszmość spojrzy, jacy dzielni z nas marynarze! - wskazała na trzy postawione żagle. Następnie podążyła do koła sterowego, do którego szybko się przywiązała i zdyszana usiadła, tak by nawet w czasie drzemki być na stanowisku... - Myślę, że możemy już teraz odpocząć -zerknęła na George’a przyjaźnie.
****
Obrzuciła ciepłym spojrzeniem wszystkich przybyszy:
- Nie spodziewałam się, że morze tak szybko podeśle mi tylu gości. - ścisnęła amulet na piersi i uniosła lekko lewy kącik ust - Jako że nasze losy splotły się w jeden liczę na państwa lojalność i współpracę. Byłabym wdzięczna, aby każdy przedstawił się byśmy mogli uznać, że choć trochę się znamy. |