Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2010, 15:41   #10
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Irg

Zaopatrzony w nowy ekwipunek i wiedzę zaczerpniętą z książki, Irg ruszył w kierunku wyjścia. Wyszedł do dużej sali i dalej wąskim korytarzem prowadzącym do rozwidlenia. Podróż w przeciwnym kierunku zajęła mu około dwudziestu minut, teraz szedł już dobre czterdzieści i nadal nie było widać rozdroża. Chodnik powoli obniżał się, a nie jak poprzednio cały czas prowadził prosto. Wyglądało na to, że opuszczając komnatę znalazł się w innym miejscu, a może w jakiś przedziwny sposób podziemia zmieniły swoją konfigurację. W końcu dotarł do rozwidlenia, ale nie było tu żadnego znaku.
Zatrzymał się i zaczął zastanawiać, bezwiednie szarpiąc się za brodę.

Oba tunele wyglądały identycznie. Irg nie miał pojęcia co zrobić, więc zdał się na los. Wyciągnął z sakiewki monetę i uznał, że gdy wypadnie reszka, pójdzie w prawo, a gdy orzeł, w lewo. Podrzucił pieniążek, który z brzękiem potoczył się po podłodze i zatrzymał pod ścianą. Krasnolud spojrzał na wynik. Wypadła reszka, a więc powinien pójść w prawo. Bezzwłocznie zagłębił się w korytarz.

Podróż była monotonna. Korytarz, którym szedł prowadził niemal cały czas prosto, bez żadnych rozwidleń ani gwałtownych zwrotów. W końcu jednak się skończył. Irg po wielu godzinach marszu dotarł do przestronnej, naturalnej groty. Jej strop niknął w mroku, a jedynym źródłem światła był padający przez jakąś dziurę w uficie, promień światła. Krasnolud wziął się do badania jaskini. Obszedł ją dookoła i stwierdził, że ma co najmniej dwieście metrów obwodu. Prowadziło z niej pięć, rozmieszczonych w równych odstępach, jak szprychy w kole od wozu, korytarzy. W centrum znajdowało się niewielkie zagłębienie, wypełnione wodą. Ze środku stawu wystawała porośnięta mchem wyspa. Dochodziły z niej odgłosy chrapania.

Gdy krasnolud podszedł na skraj jeziorka, rozległ się głośny, przenikliwy dzwonek. Ktoś lub coś zerwało się ze snu na wyspie i na krasnoluda spojrzała para wielkich, świecących niczym latarnie, oczu.


Argena

Aurelius zaprosił ją do swojej chaty. Budynek zbudowany był z drewnianych bali, o kamiennej podmurówce i dachu przykrytym gontem. Tuż za domem znajdował się zadbany ogródek i przepływający obok niego strumień. Dalej, już niemalże na szczycie wzgórza rosły stare modrzewie i świerki, pośród których wesoło szczebiotały upierzone na żółto, ptaki.

Wewnątrz było równie przyjemnie co na zewnątrz. Dom składał się z dwóch pomieszczeń. W jednym z nich mieszkał sam pustelnik, a drugie służyło za obórkę dla jego zwierząt, kozy, dwóch kur i koguta. Najwyraźniej właścicielowi nie przeszkadzało, że zwierzęta pałętają się po jego części mieszkalnej, gdyż zupełnie zignorował siedzącą na ławie kurę. Kura odwdzięczyła mu się tym samym. Aurelius postawił na piecu sagan z wodą i już po chwili parzył dla siebie i swojego gościa, aromatyczny napar z głogu. Do tego podał kawałek ciasta ze śliwkami i miskę wiśni.

- Sihoi? - starzec uniósł brwi w geście zdziwienia, gdy Argena wyjaśniła mu powód swojej wizyty. - I skierowali Cię do mnie kapłani z Kąsimorów? To już kolejny raz, kiedy zasłaniają się moją wiedzą o kultach, jakby sami nic nie wiedzieli, phi! Ostatnim razem chodziło o dysputę między diakonem Gertem Blomem a przeorem klasztoru Vespisa w Bazdul. Przypadkowo wielebny Gert znalazł się przejazdem w mieście i pomocni kapłani skierowali go do mnie. Z tak błahą sprawą jak uznanie za cud, wyrośnięcia rzepy o kształcie symbolu Krulla, w ogrodzie klasztornym. Oczywiście rację przyznałem diakonowi, bo rzepa może sobie rosnąć jak chce i bogom nic do tego...
- Tak, już wracam z tych dywagacji
- zauważył karcące spojrzenie Argeny i jej zdenerwowany nieco wyraz twarzy. Zjadł kolejną wiśnię z miski, pestkę cisnął na zewnątrz przez otwarte drzwi. - Sihoi to miano boga i równocześnie jego kultu i wyznawców. Religia ta pochodzi z dalekich krain na wschodzie, gdzieś zza wielkiej pustyni. W naszym kręgu kulturowym uważana jest za wiarę w demona, jednego z wielu. Teologowie nie uznają boskości Sihoi, gdyż nie mieści się on w naszym jakże szerokim panteonie. Przedstawia się tego bożka, jako mężczyznę o wielkim brzuchu, sześciu ramionach i głowie bestii. Jest on istotą krwiożerczą i wymaga ofiar ludzkich. Krew, bijące serca wyrywane z żywych ofiar i rytualne ćwiartowania są chlebem powszednim dla jego kapłanów. Dzięki takiej a nie innej warstwie rytualnej nie zyskał ów kult szerokiego grona zwolenników i chyba dobrze, nie sądzisz?

Przez grzeczność przytaknęła głową. Skąd miał wiedzieć kim ona jest i skąd pochodzi. Upiła łyk herbatki i słuchała dalej wywodów pustelnika.
- Wszędzie wyznawanie Sihoi jest zabronione... No może nie wszędzie, ale w większości cywilizowanych krain jest. W Królestwie Arganu można owego boga wyznawać otwarcie, ale argańczycy są nieco dziwni, wszyscy o tym wiedzą. Zresztą z Królestwem Arganu wszyscy sąsiedzi prowadzą wojnę, więc kwestią czasu jest zniknięcie owego królestwa z mapy świata, a co za tym idzie tamtejsi Sihoi przestaną istnieć. W Subaa-sal to jeden z głównych bogów, ale przecież stamtąd owa religia się wywodzi.
- Podejrzewam, że wyznawcy rozrzuceni są po całym świecie
- kontynuował, znów zagryzając wisienką. - I jak mniemam miałaś z nimi do czynienia, stąd Twoje pytania. Uważaj na nich, to okrutni ludzie, zwłaszcza kapłani. Nie mają litości dla nikogo, idą do celu po trupach. A na ich drodze jest ich wiele, nie ma znaczenia czy zabijają przypadkowo spotkanych ludzi, czy z premedytacją wybierają ofiary. Liczy się krew dla Sihoi. Poznasz ich po tym, że ubierają się na czarno, ale wielu innych ludzi też nosi tą barwę, więc nie jest to wyznacznik. Ich rytualne sztylety mają bursztynowe rękojeści. Więc jak spotkasz kogoś w czerni, a do tego będzie miał taki sztylet, to możesz być niemal pewna że to kapłan Sihoi.

- Ich cele są nieznane - powiedział na koniec. - Być może dążą do przejęcia władzy nad światem, może szukają czegoś co im w tym pomoże. Albo chcą zdobyć jak najwięcej wyznawców dla swojego bożka? Albo zatopić świat we krwi... Nikt do końca nie zna motywów Sihoi, co w moim mniemaniu nie jest rzeczą dobrą, gdyż nie możemy się im przeciwstawić nie znając ich zamiarów.

***
Uzyskawszy wszystkie potrzebne informacje, Argena wróciła do Kąsimorów. Dzisiaj miała do załatwienia jeszcze jedną sprawę. Wieczorem miała spotkać się z młodzieńcem, którego wcześniej wypytywała o drogę do karczmy. Perspektywa wieczornej zabawy całkiem się jej podobała, choć nie do końca wiedziała czego się spodziewać.

Czas do spotkania spędziła na przygotowaniach, aby wyglądać jeszcze lepiej niż zwykle. Efekt kilku godzin zabiegów pielęgnujących był porażający. Gdy weszła w końcu do wielkiej Sali karczemnej, wszystkie oczy spoczęły na niej, a z wielu miejsc dały się słyszeć głośne westchnienia. Ktoś nawet zagwizdał z podziwu. Była zadowolona z efektu. Usiadła przy stoliku i czekała na mającego pojawić się za chwilę kawalera.

W końcu się zjawił. Ubrany w starą, znoszoną kolczugę i rogaty hełm na głowie. W jednej ręce dźwigał ciężką tarczę, a w drugiej trzymał bukiet czerwonych róż. Na plecach miał wypchany po brzegi plecak, a przy pasie zwisał mu miecz. Wyglądał jakby wyruszał na jakąś wyprawę.
 
xeper jest offline