Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-11-2010, 23:56   #7
Bracchus
 
Bracchus's Avatar
 
Reputacja: 1 Bracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znanyBracchus wkrótce będzie znany
Podróż była prawdziwą męką. Nigdy jeszcze nie przebywał na pokładzie okrętu bujającego się na falach morskich.
Szkuty rzeczne w jego rodzinnych stronach miały się do Piranii jak szprotka do rekina. Nie żeby widział kiedykolwiek króla wodnych otchłani, ale...
Zaraz po wypłynięciu z portu znalazł odpowiednie miejsce. Usiadł tuż przy burcie układając obok swoje bagaże. Miecz położył na kolanach, głaskał go delikatnie dłonią w pancernej rękawicy. Zmrużył lekko błękitne oczy spoglądając na pracujących marynarzy, na przechadzających się pasażerów. Wiatr raz za razem rozwiewał długie, siwe włosy. Tylko te ruchome pasma i nieśpieszny dotyk palców na ostrzu odróżniały go od posągu. Dopiero po dłuższej chwili wyciągnął z sakwy niewielki, naznaczony ogniem portret. Kobieta i dwójka dzieci. Chłopiec i dziewczynka. Przymknął oczy, zapadając w płytki sen.

Spytałaś czy już wiem
jak cierpki zapach ma
Twej obietnicy ton
i łzy w talerzu na stole

Szepnąłem, że od dnia
kiedy znalazłaś mnie
żal mi tych wszystkich dróg
wiodących tylko spowrotem

Kolejny raz jak pierwszy raz

A nad miastami ciepły mrok
opuszczał ze zmęczenia wzrok
A nad dachami miękki cień
do powiek cicho kleił się


Nieświadomie układał wargi w niemą piosenkę. Tą, która tak podobała się Evie...
Kiedy stanął przed nim jeden z marynarzy, spojrzał prosto w matowe oczy potężnego wojownika. Żeglarz przełknął ślinę, odezwał się w końcu.
- Piękna pogoda, nie sądzisz panie?
- Piękna pogoda była tylko zimą na wzgórzach Tannen. - pierwsze słowa, jakie usłyszał z ust Eisenczyka były zarazem ostatnimi, jakie usłyszał w ogóle. Chwilę później kula armatnia urwała mu głowę.



Myślenie jest ostatnią rzeczą jaka pomaga podczas bitwy. Czekaj, reaguj, zabijaj.
Proste zasady, wpajane mu jeszcze przez ojca stały się solidnym fundamentem dla nauk, które przyjął w akademii a później szlifował w ogniu walki.
Wrzeszczący ludzie, huk wystrzałów, szczęk oręża. Widział już to wszystko, przyzwyczaił się. Nie przerażał go widok krwi i wnętrzności wylewających się na pokład. Wykorzystywał każdą możliwą przewagę. Beczki, podesty i powalone maszty świetnie służyły jako osłona przed większą ilością przeciwników. Wciągał piratów na śliskie od posoki i jelit deski. Byli łatwą zwierzyną dla eiseńskiej stali. Rozejrzał się szybko dookoła wyciągając klingę z trzewi kolejnego przeciwnika. Który to już był? Trzeci? Może czwarty? Nie miało to najmniejszego znaczenia. Chaos pola bitwy nie zmienił go w ogóle. Zaciśnięte mocno wargi, zmrużone powieki, kamienna maska zamiast twarzy. Przestępując nad poległymi ruszył w stronę ryczącego wściekle giganta, rozłupującego właśnie czaszkę jednemu z marynarzy Piranii.



Czas pomiędzy końcem bitwy a pojawieniem się Elisabeth spędził na doglądaniu rannych. Zabawnym zdało mu się, że lekkie rany odnieśli tylko pasażerowie. Załoga nie miała tego szczęścia. Nie odzywał się w ogóle. Bo i po co? Po walce z bosmanem czuł się jak niedoszły szubienicznik. Nie było sensu straszyć charczącym głosem tych, którzy przeżyli.
Obserwował jednak uważnie ich wszystkich. Kobieta, która na statku walczy konno musiała być szalona. Nic poza szaleństwem jej nie tłumaczyło. Z drugiej strony - żyła. A to usprawiedliwiało wszystko. Młoda Eisenka sprawiała wrażenie największej szczęściary, jaką widział w życiu. Z resztą... Fakt, że istnym łutem fortuny nie nadział się na jej rożen świadczył, że Eisen jest krajem oblubieńców losu. Mężczyznę wziął zrazu za fircyka, ale musiał przyznać (oczywiście nie na głos), że gdyby nie on wszyscy staliby się pożywieniem dla ryb. Od wybuchu prawie ogłuchł, ale był w stanie mu to wybaczyć. Natomiast pasażerka na gapę budziła w nim mieszane odczucia. Na pewno była szlachcianką. A co innego mogła robić szlachcianka na statku pirackim poza waleniem w zamknięte drzwi kajuty i wysłuchiwaniem niewybrednych komentarzy morskich zbójów? Nie podobały mu się jednak uważne spojrzenia, którymi obdarzała wszystkich prawie-rozbitków. Po chwili jednak zaśmiał się w duchu. Czyż on nie patrzył na nich w ten sam sposób?

Pojawienie się liniowca nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. Jeszcze większy, pływający powód do chorowania. Raz już to dziś przechodził i starczy.

- Jestem Leila Wornsmith z Królestwa Reilan. Witam na pokładzie Elizabeth.

Jej imię nic mu nie mówiło. Ale ktoś, kto dowodzi jednym majtkiem na tak ogromnym okręcie i dodatkowo robi to w resztkach czegoś, co przy dobrych wiatrach (jak mówili marynarze na Piranii) można było nazwać suknią ślubną, musi być równie szalony jak kobieta z koniem.

- Kurt Bachmaier, z Eisen. Mam nadzieję pani, że to będzie ostatni okręt prowadzący nas na ląd. - żart chyba nie wyszedł mu zbyt dobrze. Szczególnie, że wypowiedziany został głosem wypranym z emocji, zachrypniętym. A przecież opuchlizna po duszeniu zeszła już na dobre...
 
Bracchus jest offline