| Przyglądała się wszystkim i każdemu z osobna z szacunkiem i nieudawaną ciekawością.
- Pani Eiche...to zadziwiające.. ale proszę sobie wyobrazić, że na mojej wyspie przebywa pewien jegomość o tym samym nazwisku. O ile mnie pamięć nie myli został jakiś czas temu wtrącony do lochu...bodajże za kradzież? - pomasowała podbródek - tak, dokładnie...za kradzież.. Doprawdy nie wiem, skąd u naukowca taka potrzeba chciwości i bogactwa..Nie wiem też, co w takim razie stało się z tą dwójką dzieci, którą przywiózł do Reilanu ze sobą. Wiesz pani, coś na ten temat?
Próbowała wziąć czynny udział w rozmowie, ale gonitwa myśli i sztandarowe pytanie „Co dalej?” nie dawały jej spokoju. Lekcje Francessy o tym, jak wysłuchiwać podwładnych, wtedy tak bezużyteczne, teraz okazały się bardzo pomocne. Potakiwała powoli i wpatrywała się ze zrozumieniem prosto w oczy mówiącego zachowując odpowiedni dystans, ale i zawiązując nić przyjaźni. Przed oczami na ułamek sekundy stanął jej ojciec przytulający zapłakanych, cuchnących biedaków, którzy kilka pór deszczowych temu stracili cały swój dobytek. Pomógł im, oddał swoich niewolników i przygarnął gromadkę dzieci pod jedną ze swoich willi. Z drugiej strony pomyślała nagle o sobie...i musiała przyznać, że jej sytuacja niewiele różni się od tamtej. Na pytanie jegomościa, uśmiechnęła się lekko próbując ukryć smutek w swoich zielonych oczach:
- Panie Felicjanie, muszę niestety Waszmościa rozczarować. Nie ma tutaj nikogo poza nami, a więc na bal i sowitą ucztę niestety nie ma szans, chyba że kryje Pan przed nami, jakieś kulinarne lub muzyczne talenty? - popatrzyła na mężczyznę ciepło, a następnie zwróciła się już do wszystkich zatrzymując wzrok na George’u Wardzie - Panie, to mój statek. - powiedziała dobitnie z dziwną zapalczywością w głosie - Przeciwnie do pańskich słów żywię głęboką nadzieję, że reilański, królewski statek zostanie prędko rozpoznany w Avalonie, a siostrzenica królowej Elaine zostanie godnie przyjęta - uniosła dumnie podbródek i dodała - Zapraszam państwa do mesy. - zerknęła jeszcze przelotnie na konia - Pani Beatriz proszę swego przyjaciela zaprowadzić do stajni - wskazała miejsce pod pokładem - a potem wrócić do nas. - Podeszła do Rosalindy i przyjrzała się z ciekawością jej wisiorkowi - Czyżby była pani szermierką Szkoły Donovan? Mój nauczyciel miał identyczny amulet. - towarzysząc kobiecie podążała w stronę wyznaczonego pomieszczenia.
Gdy zasiedli przy stole, królewna uraczyła wszystkich czerwonym winem.Usiadła wygodnie na krześle, spojrzała zamyślona przed siebie i zaczęła opowiadać....
******
Wzgórza wciąż pokryte były mgłą, a wielkie, zielone połacie ziemi nie zdążyły jeszcze odpocząć po obfitych ulewach i chłodach tej deszczowej pory. Zdawało się, że natura ciągle jeszcze opłakiwała dawnego pana i władcę tego lądu - Króla Pedrosa Wspaniałego.
Na jednej z dzikich plaż niewielki oddział tiurków zatrzymał swój statek i powoli wysiadł rozkoszując się morską bryzą. Jakaś małpa zawisła na gałęzi, a pewien człowiek o śniadej skórze ukrył się w krzakach by po chwili wystrzelić z łuku. Strzała świsnęła i przeleciała tuż obok jednego z cudzoziemców, za nią poleciał rój innych, co najmniej podejrzanych pocisków... Owoc granatu spadł i roztrzaskał się tuż przed stąpającym tiurskim oddziałem, strzała z trucizną trafiła w nadgarstek, a kamień rozciął delikatnie policzek kapitana okrętu...
Dzikie plemienne okrzyki opanowały już całą wyspę. Królewna Leila wyglądała przez okno nerwowo masując rękojeść swojego pałasza. Odgłos tykającego castiliańskiego zegara wymierzał jej kroki w swej komnacie - raz, dwa, trzy, raz dwa, trzy, raz, dwa, trzy - Powstanie rozpoczęte...Ten sam śniady młodzieniec wybiegł z krzaków, odrzucił łuk i sięgnął po wystrugany kij dzielnie zadając kilka ostrych cięć wschodniemu przeciwnikowi, tamten rzucił się na niego z impetem, już prawie przygniatając go swoim cielskiem do ziemi, gdy tubylec w ostatniej chwili odepchnął go stając na równe nogi. Zwycięstwo wciąż było nieprzesądzone, a królewna Leila oczekiwała odwiedzin, odwiedzin tiurskiego wodza Azbur Hana. Gdy usłyszała tupot żołnierskich butów, zbiegła na dziedziniec pałacu i wyciągnęła ostrze. Gorączkowo rozejrzała się dookoła szukając wojskowego wsparcia, ale zamiast niego zobaczyła, jak jej ojczym podaje rękę wielkiemu, tiurskiemu wodzowi, wszyscy pałacowi generałowie kłaniają mu się w pas, a ona wraz z Keithem - swym bliskim przyjacielem - zostają związani i pojmani do pałacowych lochów. Śniady młodzieniec dzielnie bronił się aż do ostatniego tchnienia. Tiurskie ostrze w najbardziej niespodziewanym momencie przebiło niewinne gardło biedaka z reilańskiej zatoki - słynnego łotrzyka „Tamtama”.
Gdy wzeszło słońce zapłakane reilańskie rodziny szukały po lasach i wąwozach swych nieżyjących ojców, mężów i synów. Wtedy to rozeszły się wieści o „Tamtamie”, który swym sprytem i fortelami pokonał aż kilkunastu tiurskich żołnierzy. Zaś na pałacowym dziedzińcu znowu siedziała królowa Leila, ale już nie z pieczołowicie zaplecionym warkoczem i nie w ognistej sukni, a w rozchełstanej koszuli, w podartych nogawicach i z rozrzuconymi, niedbale włosami w kolorze gorzkiej czekolady. Kiedy jej wierny przyjaciel, jej bratnia dusza - Keith Brandley - właśnie kończył swe życie na stryczku, ona rozpoczynała je u boku samego Azbur Hana jako jego pierwsza nałożnica.
Położyli ją tym razem na bogato wyściełanym łożu w sypialni jej matki, pełnej egzotycznych kosmetyków i muszli, muszli z wód całego świata. Leżała niewinnie i spokojnie. Oddychała powoli i śniła o swojej wyspie, wyspie wyzwolonej, wolnej i niepodległej.. Wielki Azbur Han przyglądał się jej podkręcając wąsa z pospolitym uśmiechem...
Przeglądała się w lustrze. Nie było w nim niewinnej kobiety, nie było w nim królewskiego podlotka. Welon spływał jej na ramiona bezwiednie, a wzrok krążył od okna do drzwi, od drzwi do okna...Majaczył w oddali okręt, jej „Elizabeth”, a morze wołało „wolności!”. Stanęła przed ołtarzem w zupełnym skupieniu powtarzając słowa przysięgi.
- I nie opuszczę Cię aż do śmierci - z tymi słowami wyjęła sztylet spod peleryny i wsadziła go w brzuch swego niedoszłego małżonka - Tak mi dopomóżcie Bogowie! - zdarła z siebie dół ślubnej sukni ukazując skórzane nogawice i wyciągając dwa pistolety. Wyskoczyła przez okno wprost na swego wiernego wierzchowca i pognała w stronę przygotowanej już do miodowego rejsu „Elizabeth”. O dziwo, nie było tam ani jednego azburhanowego żołnierza, a jedynie ukrywający się mężczyzna...niejaki George Ward...
******
Leila odetchnęła w zamyśleniu i upiła kolejny łyk wina wpatrując się zapamiętale w portret, na którym widniał młody, czarnowłosy mężczyzna w kapitańskiej czapce.
- Tak, moi drodzy, wygląda współczesna historia Reilanu. Rozważcie w swoim sercu, to co wam opowiedziałam, jeżeli uznacie, że możecie lub chcecie mu pomóc będę bardzo rada, jeśli nie, nasze drogi w Avalonie rozejdą się. Dobro wyspy i mojego ludu jest dla mnie najważniejsze. - po raz kolejny ścisnęła medalion na swej piersi i obrzuciła wzrokiem zebranych czekając na reakcję.
Ostatnio edytowane przez Eli : 05-12-2010 o 21:23.
|