Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2010, 20:02   #10
Eli
 
Reputacja: 1 Eli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znanyEli wkrótce będzie znany
Przyglądała się wszystkim i każdemu z osobna z szacunkiem i nieudawaną ciekawością.
- Pani Eiche...to zadziwiające.. ale proszę sobie wyobrazić, że na mojej wyspie przebywa pewien jegomość o tym samym nazwisku. O ile mnie pamięć nie myli został jakiś czas temu wtrącony do lochu...bodajże za kradzież? - pomasowała podbródek - tak, dokładnie...za kradzież.. Doprawdy nie wiem, skąd u naukowca taka potrzeba chciwości i bogactwa..Nie wiem też, co w takim razie stało się z tą dwójką dzieci, którą przywiózł do Reilanu ze sobą. Wiesz pani, coś na ten temat?
Próbowała wziąć czynny udział w rozmowie, ale gonitwa myśli i sztandarowe pytanie „Co dalej?” nie dawały jej spokoju. Lekcje Francessy o tym, jak wysłuchiwać podwładnych, wtedy tak bezużyteczne, teraz okazały się bardzo pomocne. Potakiwała powoli i wpatrywała się ze zrozumieniem prosto w oczy mówiącego zachowując odpowiedni dystans, ale i zawiązując nić przyjaźni. Przed oczami na ułamek sekundy stanął jej ojciec przytulający zapłakanych, cuchnących biedaków, którzy kilka pór deszczowych temu stracili cały swój dobytek. Pomógł im, oddał swoich niewolników i przygarnął gromadkę dzieci pod jedną ze swoich willi. Z drugiej strony pomyślała nagle o sobie...i musiała przyznać, że jej sytuacja niewiele różni się od tamtej. Na pytanie jegomościa, uśmiechnęła się lekko próbując ukryć smutek w swoich zielonych oczach:
- Panie Felicjanie, muszę niestety Waszmościa rozczarować. Nie ma tutaj nikogo poza nami, a więc na bal i sowitą ucztę niestety nie ma szans, chyba że kryje Pan przed nami, jakieś kulinarne lub muzyczne talenty? - popatrzyła na mężczyznę ciepło, a następnie zwróciła się już do wszystkich zatrzymując wzrok na George’u Wardzie - Panie, to mój statek. - powiedziała dobitnie z dziwną zapalczywością w głosie - Przeciwnie do pańskich słów żywię głęboką nadzieję, że reilański, królewski statek zostanie prędko rozpoznany w Avalonie, a siostrzenica królowej Elaine zostanie godnie przyjęta - uniosła dumnie podbródek i dodała - Zapraszam państwa do mesy. - zerknęła jeszcze przelotnie na konia - Pani Beatriz proszę swego przyjaciela zaprowadzić do stajni - wskazała miejsce pod pokładem - a potem wrócić do nas. - Podeszła do Rosalindy i przyjrzała się z ciekawością jej wisiorkowi - Czyżby była pani szermierką Szkoły Donovan? Mój nauczyciel miał identyczny amulet. - towarzysząc kobiecie podążała w stronę wyznaczonego pomieszczenia.

Gdy zasiedli przy stole, królewna uraczyła wszystkich czerwonym winem.Usiadła wygodnie na krześle, spojrzała zamyślona przed siebie i zaczęła opowiadać....

******
Wzgórza wciąż pokryte były mgłą, a wielkie, zielone połacie ziemi nie zdążyły jeszcze odpocząć po obfitych ulewach i chłodach tej deszczowej pory. Zdawało się, że natura ciągle jeszcze opłakiwała dawnego pana i władcę tego lądu - Króla Pedrosa Wspaniałego.

Na jednej z dzikich plaż niewielki oddział tiurków zatrzymał swój statek i powoli wysiadł rozkoszując się morską bryzą. Jakaś małpa zawisła na gałęzi, a pewien człowiek o śniadej skórze ukrył się w krzakach by po chwili wystrzelić z łuku. Strzała świsnęła i przeleciała tuż obok jednego z cudzoziemców, za nią poleciał rój innych, co najmniej podejrzanych pocisków... Owoc granatu spadł i roztrzaskał się tuż przed stąpającym tiurskim oddziałem, strzała z trucizną trafiła w nadgarstek, a kamień rozciął delikatnie policzek kapitana okrętu...
Dzikie plemienne okrzyki opanowały już całą wyspę. Królewna Leila wyglądała przez okno nerwowo masując rękojeść swojego pałasza. Odgłos tykającego castiliańskiego zegara wymierzał jej kroki w swej komnacie - raz, dwa, trzy, raz dwa, trzy, raz, dwa, trzy - Powstanie rozpoczęte...Ten sam śniady młodzieniec wybiegł z krzaków, odrzucił łuk i sięgnął po wystrugany kij dzielnie zadając kilka ostrych cięć wschodniemu przeciwnikowi, tamten rzucił się na niego z impetem, już prawie przygniatając go swoim cielskiem do ziemi, gdy tubylec w ostatniej chwili odepchnął go stając na równe nogi. Zwycięstwo wciąż było nieprzesądzone, a królewna Leila oczekiwała odwiedzin, odwiedzin tiurskiego wodza Azbur Hana. Gdy usłyszała tupot żołnierskich butów, zbiegła na dziedziniec pałacu i wyciągnęła ostrze. Gorączkowo rozejrzała się dookoła szukając wojskowego wsparcia, ale zamiast niego zobaczyła, jak jej ojczym podaje rękę wielkiemu, tiurskiemu wodzowi, wszyscy pałacowi generałowie kłaniają mu się w pas, a ona wraz z Keithem - swym bliskim przyjacielem - zostają związani i pojmani do pałacowych lochów. Śniady młodzieniec dzielnie bronił się aż do ostatniego tchnienia. Tiurskie ostrze w najbardziej niespodziewanym momencie przebiło niewinne gardło biedaka z reilańskiej zatoki - słynnego łotrzyka „Tamtama”.
Gdy wzeszło słońce zapłakane reilańskie rodziny szukały po lasach i wąwozach swych nieżyjących ojców, mężów i synów. Wtedy to rozeszły się wieści o „Tamtamie”, który swym sprytem i fortelami pokonał aż kilkunastu tiurskich żołnierzy. Zaś na pałacowym dziedzińcu znowu siedziała królowa Leila, ale już nie z pieczołowicie zaplecionym warkoczem i nie w ognistej sukni, a w rozchełstanej koszuli, w podartych nogawicach i z rozrzuconymi, niedbale włosami w kolorze gorzkiej czekolady. Kiedy jej wierny przyjaciel, jej bratnia dusza - Keith Brandley - właśnie kończył swe życie na stryczku, ona rozpoczynała je u boku samego Azbur Hana jako jego pierwsza nałożnica.

Położyli ją tym razem na bogato wyściełanym łożu w sypialni jej matki, pełnej egzotycznych kosmetyków i muszli, muszli z wód całego świata. Leżała niewinnie i spokojnie. Oddychała powoli i śniła o swojej wyspie, wyspie wyzwolonej, wolnej i niepodległej.. Wielki Azbur Han przyglądał się jej podkręcając wąsa z pospolitym uśmiechem...

Przeglądała się w lustrze. Nie było w nim niewinnej kobiety, nie było w nim królewskiego podlotka. Welon spływał jej na ramiona bezwiednie, a wzrok krążył od okna do drzwi, od drzwi do okna...Majaczył w oddali okręt, jej „Elizabeth”, a morze wołało „wolności!”. Stanęła przed ołtarzem w zupełnym skupieniu powtarzając słowa przysięgi.
- I nie opuszczę Cię aż do śmierci - z tymi słowami wyjęła sztylet spod peleryny i wsadziła go w brzuch swego niedoszłego małżonka - Tak mi dopomóżcie Bogowie! - zdarła z siebie dół ślubnej sukni ukazując skórzane nogawice i wyciągając dwa pistolety. Wyskoczyła przez okno wprost na swego wiernego wierzchowca i pognała w stronę przygotowanej już do miodowego rejsu „Elizabeth”. O dziwo, nie było tam ani jednego azburhanowego żołnierza, a jedynie ukrywający się mężczyzna...niejaki George Ward...

******

Leila odetchnęła w zamyśleniu i upiła kolejny łyk wina wpatrując się zapamiętale w portret, na którym widniał młody, czarnowłosy mężczyzna w kapitańskiej czapce.
- Tak, moi drodzy, wygląda współczesna historia Reilanu. Rozważcie w swoim sercu, to co wam opowiedziałam, jeżeli uznacie, że możecie lub chcecie mu pomóc będę bardzo rada, jeśli nie, nasze drogi w Avalonie rozejdą się. Dobro wyspy i mojego ludu jest dla mnie najważniejsze. - po raz kolejny ścisnęła medalion na swej piersi i obrzuciła wzrokiem zebranych czekając na reakcję.
 

Ostatnio edytowane przez Eli : 05-12-2010 o 21:23.
Eli jest offline