Wątek: Zapomnienie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2010, 22:55   #3
Milly
 
Milly's Avatar
 
Reputacja: 1 Milly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputacjęMilly ma wspaniałą reputację
Tej nocy długo nie mógł zasnąć. Leżał w ciemności, przewracał się z boku na bok, słuchał wycia wiatru w konarach drzew. Po północy drzwi jego pokoju uchyliły się, wślizgnęła się do niego bezszelestnie - biała zjawa oświetlana jedynie promieniami księżyca. Mortifer uniósł się na łóżku, nie mógł uwierzyć własnym oczom.

- Nie śpisz. - Ethel raczej stwierdziła to niż zapytała i przysiadła na jego łóżku. - Przyszłam sprawdzić czy wszystko w porządku.

- Do innych też tak często zaglądasz? - zapytał z przekorą, a jej twierdząca odpowiedź nieco go rozczarowała. Siedzieli przez chwilę w ciszy, obserwując się nawzajem. - Nie mogę spać. Zamykam oczy i wszystko wraca... Ten okropny hałas, krzyki, ciosy, strzały... Po prostu nie mogę się tego pozbyć.

- Zapomnij o tym. - Pogładziła go po ramieniu i lekko ścisnęła.

- Ale jak? Tego nie da się tak po prostu zapomnieć.

- To przestań o tym myśleć. Myśl o czymś innym, przyjemniejszym. - Przysunęła się do niego jeszcze bliżej i objęła go ramieniem. Była ciepła i miękka, naprawdę ciepła, tak jak ogień ogrzewała jego ciało. - Licz owieczki. Mnie to zawsze pomaga.

- Ethel... - Chciał jej coś powiedzieć. Chciał żeby została już tak na zawsze, żeby podzieliła się z nim swoim ciepłem. Zanim jednak znalazł odpowiednie słowa jej oddech odbił się od jego policzka, a bladoróżowe wargi musnęły jego w połowie otwarte usta, zastygłe w geście zdziwienia. Próbowała wstać, ale przytrzymał ją i pocałował - łapczywie, mocno, niespokojnie. Syknął z bólu i puścił Ethel, gdy oparła się łokciem o jego zranione udo, a wtedy dziewczyna bez pożegnania, nie wydając najmniejszego dźwięku wymknęła się z pokoju.

Nazajutrz ciężkie, ciemnoszare chmury zawisły nad całą doliną. Woda była niespokojna, rwąca, padający deszcz wyraźnie podniósł poziom rzeki. Przygnębiająca atmosfera nikomu nie poprawiała nastroju, a konieczność czekania na przewoźnika pogarszała jeszcze sytuację. Septem wciąż leżał na łóżku i nie kontaktował się z nikim. Ethel próbowała go nakarmić i napoić, lecz nie przyniosło to rezultatów. Nikt nie wiedział jak mu pomóc i co zrobić, aby obudzić go z letargu, w jaki zapadł. Ve-sanu, najbliższy mu przyjaciel, wciąż nie opuszczał jego łóżka i nie dał się nawet namówić na odrobinę odpoczynku. Na dole karczmy, w głównej sali, zebrała się reszta przyjaciół. Nie wiedzieli do końca co ze sobą począć, o czym myśleć i o czym rozmawiać. Wszystko krążyło wokół jednego tematu, nikt jednak nie chciał podjąć go bezpośrednio. Można było odnieść wrażenie, że każdy z nich boi się rozmawiać o tym, co wydarzyło się dwa dni temu. Być może chcieli o tym zapomnieć, być może nie chcieli wywoływać demonów z przeszłości, a może po prostu uznali, że nie warto już o nic walczyć i sromotna porażka nie jest wdzięcznym tematem do rozmów.

Mortifer jednak tego dnia nie przejmował się naburmuszonym Fimusem i Tonatem próbującym przekazać im plan, jaki ułożyli na wczorajszym spacerze. Obserwował na każdym kroku Ethel, jego wzrok błądził za nią, gdy sprzątała, gdy krzątała się po kuchni, gotowała, nosiła wodę ze studni, zajmowała się zwierzętami. Starał się być zawsze blisko, udając, że przechodzi obok, że zamyślony chodzi w kółko, przypadkiem jest całkiem blisko. Wiedział, że ona zauważyła celowość jego kroków. Nie chciał jednak, by to samo rzuciło się w oczy jej ojcu, lub jego towarzyszom. Wreszcie nadarzyła się okazja by zostali sami w rozlatującej się szopie. Usiedli na słomie w jedynym suchym miejscu i długo w milczeniu przysłuchiwali się szumowi deszczu i patrzyli jak woda spływa strumieniami w miejscach, gdzie przeciekał dach. A potem Mortifer zaczął mówić - tak po prostu, od początku, o wszystkim. Sam nie wiedział dlaczego, po prostu nagle zrozumiał, że musi to zrobić, powiedzieć wszystko po kolei, przejść przez to jeszcze raz, tym razem z nią. Ethel słuchała cierpliwie, nie przerywała mu, czasem pytała, jeśli mówił zbyt niejasno lub czegoś nie mógł sobie dokładnie przypomnieć.

Mówił o swoim ojcu - o tym jak go zapamiętał, jak opisywali go ludzie, jak bardzo był przez wszystkich kochany i w jak tragiczny sposób zakończył swoje życie. O tym, że bardzo chciałby być dokładnie taki jak on, władać państwem równie mądrze i sprawiedliwie. Mówił o Victorze - jak bardzo niegdyś go kochał, jak wiele dla niego znaczył i jak okropną ranę w duszy pozostawił po sobie. O tym jak bardzo go teraz nienawidzi i jak nie może zrozumieć tego, co wuj właściwie zrobił. O życiu w iluzji, którą go otoczył i kłamstwach, którymi go karmił. Opowiadał o dniu, w którym dowiedział się prawdy, jak strasznie ciężko było mu przyjąć to wszystko do wiadomości, jak trudno było zacząć wszystko od nowa, z pełną świadomością jak jest naprawdę. Sam dopiero teraz zauważył, że nigdy nikomu nie mówił o tych wszystkich uczuciach, jakie nim targały w tamtym czasie. Wszyscy wiedzieli, że uciekł od wuja i zapragnął walczyć o wyzwolenie swojego kraju i odzyskanie tronu, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, co dzieje się w jego wnętrzu, jak on radzi sobie z odbudowaniem całego świata, którzy legł w gruzach. Dalej opowiadał o tym, jak spotkał Fimusa, który stał się dla niego kolejnym autorytetem, nauczył wszystkiego, poprowadził do walki. O pierwszych buntach niewolników, o małych armiach i walkach partyzanckich, jakie prowadzili. O pierwszych zwycięstwach, intrygach i układach z wrogami Victora. O braterskiej miłości, przyjaciołach, którzy ginęli w bitwach, o swojej małej armii, którą kochał i pragnął poprowadzić ją do zwycięstwa.

Wreszcie doszedł do ostatniego etapu swojego życia. Wielkiej bitwy, której przegranie przekreśliło starania ostatnich kilku lat. Znowu został zdradzony. Nie wiedział jakimi słowami opisać to, co czuje na samo wspomnienie tej porażki. Na pewno tak samo czują się teraz jego przyjaciele. Nie chcą rozmawiać o tym, bo nie wiedzą, co tak naprawdę się stało, jak to wszystko się potoczyło, jak zakończyło. Mortifer również nie wiedział. Pamiętał strzępki wydarzeń, przed oczami miał niektóre sceny, we śnie wciąż wracały do niego makabryczne obrazy. Ale nie potrafił poskładać wszystkiego w całość.

Kiedy skończył mówić znowu zapadła cisza. W półmroku widział jej błyszczące oczy, czuł bijące od niej ciepło. Zawstydził się przez chwilę swojej szczerości, dokładnie opowiedzianej całej historii jego życia. Po co właściwie jej to powiedział? Dlaczego teraz czuje się tak, jakby cała przeszłość, wszystko to, czego do tej pory dokonał było już nieważne? Wyglądało to jak spowiedź z grzechów przeszłości, podsumowanie dawnego życia. Zupełnie tak, jakby miał nadzieję zacząć inne życie. Nowe życie. Życie z nią.

Ethel nie komentowała tego, co jej wyznał. Wysłuchała dokładnie wszystkiego, co chciał jej powiedzieć, nie oceniała go, nie doradzała, nie mówiła, co powinien teraz zrobić. Po wszystkim zabrała go z powrotem do karczmy, ciemnej, zimnej, pogrążonej we śnie, lub też bezsennych rozmyślaniach. Myśl o powrocie do pustego pokoju i sennych koszmarach sprawiała, że odwlekał chwilę rozstania tak długo, jak się dało. Nie mógł odgadnąć jej myśli, jej pragnień, nie wiedział, co oznaczają jej spojrzenia. Pod jej lekkimi krokami nie skrzypnęła ani jedna deska, drzwi do jej pokoju nie wydały najmniejszego odgłosu, gdy zamykała je za nim. Tej nocy żadne senne widziadło nie wydostało się z jego podświadomości. Gdy zasypiał tuż przed świtem zatopił twarz w burzy jej włosów, upajając się ciepłem jej miękkiego ciała.

Kolejne dni upłynęły Mortiferowi niczym niezwykły sen. Im więcej przebywał z Ethel, tym bardziej cała reszta świata przestawała się dla niego liczyć. Hanor nie komentował głośno ich wspólnych, niemal całodniowych zniknięć, jednak kilkakrotnie rozmawiał z córką, najwyraźniej dając jej do zrozumienia, że nie podoba mu się to, co robi. Fimus irytował się coraz bardziej siedzeniem w miejscu, był rozdrażniony i wybuchał z byle powodu. Podobnie Neko, z tym tylko wyjątkiem, że tłamsił wszystko w sobie i nie pozwalał sobie na wybuchy agresji. A'misso zmienił się strasznie przez te kilka dni. Niegdyś wesołek i żartowniś, niepoprawny kobieciarz, teraz popadł w nastrój przygnębienia i filozoficznych rozmyślań na temat utraty, przemijania i śmierci. Lodowaty ton jego wypowiedzi był dla wszystkich tak obcy i dziwny, że nie raz woleli zostawiać go samemu sobie, niż słuchać jego przemyśleń. Najgorzej było z Ve-sanu. Przebywał niemal cały czas wyłącznie w towarzystwie Septema i przyjaciele zaczęli podejrzewać, że i on popada powoli w obłęd. Niekiedy potrafił przesiedzieć cały dzień na stołku kiwając się w przód i w tył, to znowu zalewał się łzami i bełkotał, a raz śmiertelnie wszystkich przestraszył rzucając się na podłogę i wrzeszcząc. Nikt nie rozumiał, co się działo, wszyscy jednak wiedzieli, że ostatnia bitwa odcisnęła na nich swoje piętno już na zawsze.

Jedynym, który nie miał wisielczego nastroju, był Mortifer. Tonat obraził się na niego śmiertelnie, posunął się nawet do tego, że oskarżył go o zdradę ich ideałów. Mortifer natomiast dostrzegł, że w życiu chodzi o coś więcej, niż tylko o walkę. Ciepło, jakie dawała mu Ethel stało się sensem jego istnienia. Karmił się jej smakiem, zapachem, kształtem. Mógł obserwować ją godzinami, leżeć w jej ramionach, słuchać jej słodkich słów i po prostu trwać. A być może prościej byłoby powiedzieć, że Mortifer się zakochał. Dla Ethel zapomniał, kim był, dla niej gotów był stać się kimś innym. Nie rozumiał tego do końca i nie raz ukłucie żalu przeszywało jego serce, gdy podczas kłótni z Tonatem ten wypominał mu, że dla spódnicy zapomniał nawet o powinnościach wobec swojej ojczyzny. Był wszak księciem, płynęła w nim błękitna krew, jego przeznaczeniem było kierować losami świata, a nie leżeć na sianie z córką karczmarza!

Ethel na początku była bardziej zaskoczona i oszołomiona tym, co poczuła. Coś takiego nie miało prawa się zdarzyć, doskonale wiedziała o tym, kim był Mortifer. Ojciec nie pochwalał jej zachowania, wierzył jednak, że córka ma na tyle rozumu w głowie, że pozwoli mu spokojnie odpłynąć, gdy przyjdzie czas. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie ma prawa go zatrzymać, nie może też odejść razem z nim. Nie wiedziała, co robić, co myśleć, co dalej począć z tym, co zalęgło się w jej sercu. Była w rozpaczy, choć nie mogła dać tego po sobie poznać. Dni płynęły spokojnie i leniwie. Jesień powoli wkradała się w krajobraz, lecz pogoda pozostawała słoneczna i pełna uroku, tak jakby ciemne chmury i gwałtowne burze rozpierzchły się specjalnie dla pary zakochanych. Nic jednak nie trwa wiecznie.

Kolejnego mglistego poranka pojawiła się wieść, która jeszcze dziesięć dni temu była najbardziej oczekiwaną i pożądaną. Nocą do przystani przybił przewoźnik i oczekuje na pasażerów chcąc jak najszybciej ruszyć w dalszą drogę. Mortifer już od jakiegoś czasu przygotowywał się na ten moment, więc pojawienie się łodzi przyjął ze spokojem. Przyciągnął do siebie Ethel, której łzy błyszczały w oczach jak klejnoty.

- Popłyń ze mną – poprosił.

- Nie mogę...

- Dlaczego nie? - Podtrzymał dłonią jej podbródek zmuszając ją do spojrzenia sobie w oczy. - Zaopiekuję się tobą. Nic cię tutaj nie trzyma!

- Nie mogę Mortiferze, wiesz o tym.

- Chodzi ci o ojca? On nie ma prawa cię tutaj trzymać, możesz sama wybrać, z kim i gdzie będziesz żyć!

- My... - Głos uwiązł jej w gardle. - My jesteśmy z dwóch różnych światów... Ja nie pasuję do twojego świata.

- Ethel! Dobrze wiesz, że to nic nie znaczy, nie jestem już księciem! Nie rozumiesz?! Dla ciebie rzuciłem wszystko!

Uśmiechnęła się nerwowo, a łzy pociekły jej po policzkach. Nie wiedziała, co zrobić, co mu powiedzieć.

- Ty nie rozumiesz... - Dotknęła jego policzka rozgrzewając swoim ciepłem jego twarz.

- Więc mi wytłumacz!

Zamknęła oczy i wtuliła się w niego, przylgnęła mocno całym ciałem do jego ciała. Mogła mu złożyć tylko jedną obietnicę. Jedyną, jaką mogła spełnić.

- Ufasz mi Mortiferze? - zapytała, a on skinął głową. - Przypłynę do ciebie. Czekaj na mnie na drugim brzegu. Obiecuję ci, że przypłynę tak szybko, jak tylko będę mogła. Ale teraz musisz tam iść sam.

Nie rozumiał tego i nie chciał się z tym pogodzić. Cokolwiek się jednak miało stać wiedział jedno - Ethel jest dla niego całym światem i będzie stał na drugim brzegu tak długo, aż nie zobaczy jej łodzi.

Ich pożegnanie nie było długie i wylewne. Mortifer nosił w sercu nadzieję, że wkrótce ją ujrzy, nie żegnał się więc na zawsze. Ethel nie chciała nawet odprowadzać go do przystani. Nie przekroczyła progu karczmy pilnowana surowymi spojrzeniami ojca. Hanor był wyraźnie zadowolony, że goście żegnają się już z Ostatnią Karczmą. Nie przyjął nawet zapłaty za ich przedłużony pobyt pod jego dachem. Wolał, aby zachowali siedem złotych monet na zapłatę przewoźnikowi - inaczej nigdy nie opuściliby tego brzegu Skyst.

Milczący pochód siedmiorga przyjaciół dotarł wreszcie do przystani. Z mgły wyłoniła się prosta, długa łódź i jej właściciel - wysoki, wychudzony starzec w ciemnym kapoku. Nie padło między nimi żadne słowo. Każdy po kolei wsiadał na pokład, wrzucając jeden złoty pieniądz do starej, wysłużonej, skórzanej sakwy, którą trzymał przewoźnik. Odgłos kroków mieszał się z dźwiękiem upadających monet - Fimus, Neko, A'misso, Septem, Tonat, Vesanu. Nim Mortifer wrzucił swoją zapłatę spojrzał staruszkowi głęboko w oczy. Jeszcze zanim moneta zdążyła upaść na pozostałe - przypomniał sobie o tym, co wypchnął gdzieś bardzo, bardzo głęboko, na dno świadomości. I wreszcie zrozumiał.

***

Odgłosy bitwy wypełniały całą jego głowę, huczały pod czaszką. Szczęk oręża, przeraźliwy kwik okaleczonych koni i rzężenie rannych, okrzyki bojowe, wrzaski walczących i jęki umierających. Jego żołnierzy, jego wiernego wojska. Nie wiedział nawet w którym momencie ich szyk się załamał. Zmrok zapadał coraz szybciej, a on czekał wciąż na pomoc od strony wzgórz, ciął na oślep, nie tracąc ciemnych pagórków z oczu. Cios za ciosem, cios za ciosem i jeszcze raz, aby nie dać się zabić, utrzymać na polu póki nie pojawi się odsiecz. Ale minuty płynęły, cenne chwile ulatywały równie szybko, jak ostatnie tchnienia z ust jego przyjaciół. Zbyt późno dotarło do niego, że pomoc nie przybędzie, że tajny pakt, który miał przypieczętować jego zwycięstwo nad Victorem, zawiódł. Na wzgórzach pojawili się jeźdźcy, niczym marmurowe posągi przyglądające się masakrze połowę mniejszej armii. Jego armii. Co Victor im obiecał? Złoto, klejnoty, ziemię? Może wolność? Ślepa furia bezsilności targała jego ciałem, kierowała jego ruchami. Cios za ciosem, w ciemno i na oślep! Nie było już ratunku, za mało czasu na odwrót, nic nie potoczyło się tak jak planował. Łowił wzrokiem swoich ludzi, błyskawicznie szacował ich szanse, obmyślał nową taktykę. Kiedy wreszcie ostatni zamach mieczem natrafił na pustkę, a ciężki oręż pociągnął za sobą wyczerpanego wojownika tak, że ten upadł na kolana, zrozumiał, że nie ma już wyjścia.

- Odwrót! – wychrypiał przez zaciśnięte gardło. – Odwróóóóót!!!

Oparł się na mieczu i z trudnością wstał, choć przeszło mu przez myśl, że powinien tu zostać, wśród ciał swoich żołnierzy i krwi nieprzyjaciół. Zobaczył kompanów uciekających z pola bitwy, zbyt niewielu by po przegrupowaniu uderzyć w kolejnym natarciu. Wciąż nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to już koniec. Nagle wśród zgiełku bitwy usłyszał wypowiadaną głośno komendę. Krew ścięła się w jego żyłach, odwrócił się jedynie na ułamek sekundy, aby zauważyć łuczników napinających swe cięciwy. Przyspieszył kroku i pomimo przenikliwego kłucia w klatce piersiowej zmusił się do biegu. Pierwsze strzały świsnęły tuż koło jego głowy. Następna przebiła jego udo. Zachwiał się i niemal upadł, lecz nadal trzymał się na nogach. Poczuł przeszywający ból w barku, potem w dłoni. Pociemniało mu przed oczami, a bolesna fala zalała całe jego ciało. Nie miał więcej siły, by biec dalej. Kolejna komenda, jego mózg pracował na najwyższych obrotach, adrenalina buzowała we krwi. Odwrócił się przodem do wroga, nie próbował już uciekać. Czystym i jasnym spojrzeniem przywitał kolejną salwę, która zmierzała już w jego kierunku. Strzały przebiły jego ręce, wbiły się w tors. Upadł dopiero, gdy ostatnia przebiła jego serce.
 
Milly jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem