Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2010, 22:14   #9
Bothari
 
Bothari's Avatar
 
Reputacja: 1 Bothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumnyBothari ma z czego być dumny
Obudziła się w ciemnościach. Najwyraźniej przywiązana do krzesła. I to niestety fachowo, bo ciężko było się choćby poruszyć. Spokojny oddech gdzieś po prawej sugerował, że ktoś tam śpi. Wracająca leniwie pamięć podsuwała jej po kolei wszystkie sceny, które zarejestrowała do momentu generalnego zgaszenia światła. Analiza tych rewelacji nie wprawiała w dobry nastrój. Chciała zakląć soczyście i obrazowo, ale ugryzła się w język w porę. Może więcej zdziała, gdy ten porywacz śpi? Nie wydał jej jeszcze w ręce władz, więc pewnie ma jakieś własne plany. Ale jakie? Nic nie przychodziło do rudej głowy. Gdy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, obejrzała pokój wnikliwie, by zidentyfikować jakikolwiek ostry przedmiot. Niestety; pomieszczenie było bezczelnie puste a porywacz spał na kocu trzy metry dalej. Krzesło stało jedynie na kamiennej posadzce i … w świecącym na zielono (leciuśko, jakby przestraszonym) kręgu dookoła niej. Magia! Lisek aż skrzywiła się z niechęcią na samą myśl czym ją potraktowano. Mogła podziwiać sobie magiczne sztuczki z daleka, ale gdy moc dotykała jej samej, dziewczyna czuła się brudna i osaczona. Nikt z Rysiej nie kpił sobie z tej dziedziny, bo była jedyną sztuką, wobec której nie znajdywali obrony i nie umieli jej zrozumieć.

Gdy Ruda skończyła pomstować w ciszy na kłamliwą, magiczną gnidę, która podeszła ją takim podstępem, zdecydowała się w końcu na działanie. A na sam pierw - wyszuranie się, w miarę cicho, z krzesłem, z tego świecącego diabelstwa, w stronę drzwi. Nie dało się. Przestrzeń nad kręgiem była jak ściana. Zimna, szklana ściana. Co ciekawe … krzesło przenikało przestrzeń w tym samym miejscu, gdzie palce, czy bark napotykały tylko szklistą powierzchnię. Na dodatek stopy miała przywiązane do nóg krzesła i przesuwanie się było bardzo utrudnione. Całość była tak hałaśliwa, że osobnik za nią podniósł się na posłaniu.
- No już już, wstaję. - rozpoznała bez trudu głos niedoszłego męża. - Lepiej się nie ruszaj, bo się poobijasz za bardzo, albo głowę rozbijesz. A to i dla Ciebie i dla mnie kłopot. - mruczał wyraźnie zaspany. Powoli krąg rozjarzył się i w pomieszczeniu zaczęło się robić jaśniej. Teraz dało się nawet zauważyć drewniane drzwi w jednej ze ścian. Do złudzenia przypominały wewnętrzną ścianę szafy …
- Ty obślizgły szczurzy szczochu sprzed pięciu pokoleń! Masz mnie natychmiast rozwiązać! - wywarczała jak przyparty do muru, wystraszony lis - I lepiej martwiłabym się na twoim miejscu o własną głowę, bo jak się kumple dowiedzą, to będziesz miał tam wielką dziurę!
- No to lepiej, żebym Cię nie wypuszczał, bo wtedy nie omieszkasz ich zawiadomić i zorganizować zemstę. Zdecydowanie wiec zostaniesz tutaj w więzach. -
Ziewnął rozdzierająco i stanął trzy kroki przed nią. - Ciii, nie szamocz się. Coś Ci przeczytam. - Po czym wyjął z za pazuchy jakiś pergamin. - Obwieszcza się - zaczął czytać - Iż ścigana mierzy tyle, co zwykła dziewczyna z gminu. Szczupła i dość chłopięcej figury. O wieku trudnym do oszacowania, zapewne pomiędzy piętnastoma a siedemnastoma wiosnami. Włosy ruda albo inaczej - miedziane, twarz niepospolita. Odrapana jak to zwykle wśród chuligaństwa. Za schwytanie nagroda wypłacona będzie przez …. tego Ci nie przeczytam, no bo i po co … w wysokości 20 złotych koron. Co ty na to?
Kuliła się na krześle z każdym zdaniem. Więc w końcu wpadła. Wystosowali za nią list gończy. Oczyma wyobraźni ujrzała ponownie podest szubieniczny i Vaka dyndającego na sznurze. Tym razem to dla niej będzie ten sznur...
- Hej hej … spokojnie. Tylko mi nie zemdlej. Dwadzieścia koron masa pieniędzy ale ty jesteś warta więcej moja droga. Upewnić się tylko muszę, czy aby na pewno. Odpowiesz grzecznie na pytanka i będziesz współpracowała? Czy też mam z Ciebie siłą wszystko wydobywać? Nie chcę tego.
Biedulka pokonała ścianę w bladości i przerażona swoimi wizjami, podbudowywanymi przez słowa oprawcy naprawdę byłaby zemdlała.
- Ja mam... trochę pieniędzy... - wyszeptała ochryple - To dam wszystko. Proszę mnie tylko nie wydawać straży. Ja będę na pana zarabiać. Obiecuję...
- Nono … to już brzmi jak obietnica współpracy. Bardzo dobrze. Nie chcę Cię oddawać straży, bo oni płacą za mało. A posiadanie swojej dziewczyny na rozkazy … hmm … pomyślimy. Nawet jak okażesz się jałowa. No dobrze … teraz cię rozwiąże. Krąg nadal będzie działał, więc nie rób nic głupiego.

Gdy powiedział magiczne słowa “nie chcę cię oddawać straży”, wyprostowała się z nagła, jak zajączek stający słupka. Jak nie straży to komu?
- Jałowa? - nie rozumiała - Jaka jałowa? Ja jestem bardzo zaradna - zapewniała gorliwie - Umiem ukraść dosłownie wszystko.
Przekonywała Isaaka (czy aby na pewno się tak nazywał?) nawet wtedy gdy ją rozwiązywał.
- A jeśli pan potrzebuje takich błyskających światełkami przedmiotów, jak mi pan dał, to jeden mam w domu, mogę przynieść - zaproponowała ofiarnie. Mogłaby zaproponować nawet własną dusze, jeśli oddaliłoby to widmo szubienicy. Jego ręka bez trudu przenikała przez niewidzialne ściany. Zabrał w ten sposób krzesło.
- Doskonale. Sądzę, że się jakoś dogadamy. Bo podejrzewam, że możesz pomóc mi znacznie bardziej niż Ci się wydaje. Muszę to jednak sprawdzić. W tym jednak celu musisz się rozebrać. Do rosołu, że tak powiem. I nie … nie zamierzam Cię tu zerżnąć. - delikatnie się uśmiechnął. - Choć w przyszłości tego nie wykluczam, jak spodoba mi się to co zobaczę.
Przestąpiła zdenerwowana z nogi na nogę. Nigdy nie rozbierała się przy żadnym chłopaku, a ci którzy usiłowali podglądać, dostawali w zęby. A teraz stanęło przed nią być albo nie być. W sensie być gołą, albo nie być wcale... Powoli zaczęła rozpinać kaftanik, nie spuszczając wystraszonego spojrzenia z maga. W końcu pozbyła się i spodni i butów, zostając tylko w białej koszuli do uda, luźno sznurowanej w dekolcie. Potarła ramiona, bardziej z nerwów niż z zimna, licząc że mężczyzna odpuści sobie resztę.
- Niestety całość. - westchnął i popatrzył gdzieś obok. Odwróciła się tyłem, jakby to miało coś pomóc i ściągnęła z siebie również koszulinę, zasłaniając nią strategiczne miejsca.
Podszedł powoli. - Weź ten kryształek w ręce. - stał gdzieś za nią .. zapewne wyciągając ów “kryształek” w ręku. - A koszule rzuć na ziemię. Widywałem już nagie kobiety. Nie musisz się aż tak krygować.
Odzienie spadło pod nogi dziewczyny, ona zaś, nie odwracając się, sięgnęła ręką do tyłu i namacała ów przedmiot o którym była mowa. Może cham widział gołe baby, ale to nie znaczy, że tym gołym babom było obojętne kto je ogląda.
- Teraz trzymaj go przed sobą na wysokości piersi i wpatruj się w niego. Mów mi, jaki kolor widzisz i czy w ogóle świeci. Dobrze?
- Nie mogłam tego robić w ubraniu? -
mruknęła cicho, patrząc na coś co zapewne ociekało magią.
- Niestety nie. No to … jaki kolor?
Test trwał. Kolory zmieniały się. Czasem kryształ gasł a czasem migotał. Pytania padały raz na jakiś czas, jakby w niektórych momentach uznał, że powinna coś powiedzieć. Nie zawsze były to sensowne momenty. Kryształek był zimny i jakby … wyciągał z niej wszystko co tam miała. Dziwne odczucie stawania się pustą.
Była zmęczona i zmarznięta. Ten stuknięty zboczeniec chyba naprawdę nie chciał wydać ją straży ale jakiemuś innemu zboczeńcowi. Wolała jednak mu nie podskakiwać i udawać całkowicie potulną. Może szybciej trafi się szansa na ucieczkę...
- A teraz uklęknij i przytknij kryształek do brzucha. To będzie specyficzne uczucie. To już ostatni test. Po nim dowiesz się, co się dalej z Tobą stanie.
Wszystko to było jakąś jedną wielką bzdurą i na nic sensownego nie wskazywało, ale dziewczyna zrobiła to co kazał. Może wreszcie da jej spokój i będzie się mogła ubrać. I uspokoić nerwy.
Fala tego, co wcześniej ją "opuszczało", teraz runęła z powrotem. A potem jakby kolejna i kolejna. Niepowstrzymanie wtargnęły w nią i wypełniały każdą wolną przestrzeń w ciele. Nerwy szalały z nadmiaru najrozmaitszych doznań.

Blask. I światło. Zielone. Żółte. Czerwone. Płomienie. Pożar słońca, pełzający po ścianach. Połykał jej ciało potężnymi haustami, a ona mogła tylko krzyczeć i wić się po podłodze, w nadziei że uniknie spalenia jakimś cudem. Powietrze wyło od gorąca, skwierczało i syczało, aż w końcu wszystko skupiło się w jednej małej kuli lawy, która zmalała do ograniczeń skóry, ciała. I gdy brązowe oczy otworzyły się ponownie, oślepiły się ciemnością, która zajęła miejsce świateł. A nagie ciało, schłodzone potem, drżało.

Patrzył na wijącą się kobietę z nieznacznym uśmiechem. Była niezwykle utalentowana. Znakomita. Jeżeli tak mała porcja mocy wzbudzała w niej aż takie emocje. Miał tylko nadzieje, że …
- Johan! Co ty tutaj wyprawiasz? Dziwkę jakąś sobie sprowadziłeś? Do pracowni? Do reszty już zbaraniałeś … -
Odwrócił się jak na komendę.
- Pani Deui … dlaczego … czy …. - nie mógł się zdecydować, o co właściwie zapytać - ja tu … nic nadzwyczajnego …
- Nic nadzwyczajnego? Testujesz ją, jak mi się wydaje …
- wzięła z jego ręki pergamin z notatkami.

Dźwięki docierały do niej gdzieś z czeluści nocy. I naraz noc rozstąpiła się, jakby ktoś otworzył drzwi do dnia i rozległ się kobiecy głos. Lisek po chwili zaczęła rozumieć słowa. I skulona, usiłowała nadać mocy swojemu własnemu głosowi, by zawołać “pomocy”.

- Śliczne wyniki. Biorę ja. Ooo … ja gdzieś widziałam tą mordeczkę. - kobieta przyklękła przy twarzy lezącej, jednym gestem likwidując zielony krąg na podłodze. Ubrana była w przepiękna, obcisłą granatową suknię. Taką mogła by nosić tylko sama królowa. - To ta, co moją klacz poczęstowała kamieniem! - głos kobiety był wyraźnie ucieszony. Ujęła leciutko podbródek dziewczyny. - Słyszysz mnie przecież dziecko … no powiedz coś.
Teraz wypadało jedynie, by na dokładkę niebo zwaliło się na głowę Arelis. To by oznaczało przypieczętowanie nieszczęść. Dlaczego spośród wszystkich arystokratek musiała trafić... właśnie na Weronikę Deui, do której tak niedawno strzelała z procy...
Zwinęła się w kłębek, z cichym, płaczliwym jękiem rezygnacji.
- Eeejjjj … bez przesady. Nie jestem żadna wiedźma. Johan … wyjdź z łaski swojej. A ty wstań dziewczyno. Kobieta powinna przyjmować swój los z godnością.
Palec kobiety ponownie uchwycił podbródek i lekko podniósł do góry. Ruda odsunęła się i zgramoliła z ziemi, zagarniając swoje ciuchy do ciała. Stojąc jak na kazaniu patrzyła bykiem na damę w najdroższej chyba sukni świata.
- Tak znacznie lepiej. Teraz wytłumaczę Ci twoja sytuacje. Masz ogromny talent magiczny ... chyba, że Johan pomylił się podczas testów. Tak czy inaczej zabieram Cie ze sobą. Od ciebie zależy, czy będziesz narzędziem, czy uczennica. Ubierz się. Twoja golizna nie jest ani trochę interesująca.
Talent magiczny? Ogromny? Ona? Patrzyła się w panią Weronikę, jakby ta mówiła innym językiem. Właśnie oznajmiła wszak dziewczynie najbardziej obrzydliwą rzecz. Że niby jestem magiem? Wzdrygnęła się cała, jakby bat spadł na jej grzbiet.
- A nie może pani... zabrać sobie tego talentu? Mi nie jest wcale potrzebny... Nie chcę go!
Ubierała się błyskawicznie, nie dopuszczając do siebie tej strasznej myśli.
- Och .. gdybyż to było możliwe … - uśmiechnęła się - Za coś takiego gotowa jestem zabijać. Ale nic to nie da … wiec wyboru i tak nie masz.
Było w tej kobiecie coś groźnego i złowieszczego. Jakaś bezlitosna siła, przed którą topiły się nawet skały. Lisek zaczęła się zastanawiać, czy ręce Isaaka nie były by w tym wypadku tymi lepszymi niż pazury demonicy Deui...
- Gotowa? To idziemy. - Coś w głosie kobiety nie dopuszczało sprzeciwu ani oporu - Johan! Za godzinę stawisz się we Wróblu. I normalnie ubrany, a nie jak pajac.
O ile wobec Isaaka, czy też jak się okazało - Johana, Lisek była zdecydowana na ucieczkę przy pierwszej okazji, tak wobec pani Weroniki nawet bała się nawet o tym myśleć. Toteż każdy kto spojrzałby na dwie kobiety idące korytarzem, doszedłby do słusznego przekonania, że oto mijają go mistrzyni i pokorna uczennica, skarcona właśnie za coś.
- Masz tu kogoś z kim warto się żegnać? Jak tak … to za godzinę bądź w karczmie “Wróbel”. - powiedziała do idącej obok dziewczyny, gdy opuszczały teren uniwersytetu. - Do tego momentu jesteś wolna. Jakieś pytania?
- A gdzie jest ta karczma? - odpowiedziała niemal machinalnie.
- Za Wschodnia brama. Tą z dzielnicy Willowej. Trafisz? - zatrzymała sie na momencik.
Kiwnęła głową potulnie.
- Nie spóźnij się. - i ruszyła w swoją stronę.

Przez chwilę tkwiła na ulicy sama, jak kołek, patrząc się za oddalającą postacią. Wtedy to uświadomiła sobie, co właściwie usłyszała. Jest wolna. Nikt jej nie pilnuje. Gdy tylko Weronika zniknęła za rogiem budynku, Lisek wyprysnęła biegiem przez dzielnicę i pokonała te kilka przecznic w takim pędzie, iż nie pamiętała nawet jakim cudem znalazła się w Handlowej, a później w Wysokim. Do Tartaku dotarła już zmęczona i zziajana. W spichlerzu było pusto i tylko poustawiane w formie ścian worki i kartony zaświadczały, że kiedyś ktoś tu mieszkał. Wepchnęła bransoletę do jednego z worków, by pozbyć się ewentualnego urządzenia namierzającego i wymknęła się z magazynu, by poszukać Wyciora. Znalazła go w klitce Kubka, ale nie traciła czasu na powitania. Zagarnęła wielką sakwę, koc, jakąś koszulę i spodnie na zmianę (pewnie Kubka, ale kto by tam oglądał) oraz bochenek chleba i jakiś ser.
- Muszę zwiewać - wytłumaczyła swój pośpiech, upychając prowiant do worka - Szukają mnie, wynoszę się z miasta. To babsko wszędzie mnie znajdzie.
Chłopcy patrzyli na nią w milczącym zaskoczeniu, gdy biegała po pokoju, pakując wszystko co uznała za użyteczne, łącznie z nożem Kubka. To babsko wszędzie mnie znajdzie. Uświadomiła sobie te słowa, gdy po raz drugi przebiegły jej myśl. Czy naprawdę wszędzie? To przypominało koszmar sprzed paru dni. Koszmar, w którym pani Weronika złapała ją w kanałach. Więc tunele odpadają. Czy jest miejsce, gdzie ta potwora jej nie dosięgnie?
- Lis? - odezwał się w końcu Wycior, gdy zauważył, że koleżanka spowolniła nagle pakowanie - Ale jakie babsko? Jak masz kłopoty to przecież ci pomożemy.
- Może powinnam tam wrócić? -
spojrzała na nich w napięciu.
- Gdzie?
- Do “Wróbla”... -
potarła skroń i podjęła przerwaną czynność. Po chwili była już przy drzwiach.
- Gdyby ktoś was pytał, to oficjalnie poszłam do “Wróbla”. Zaszyjcie się gdzieś. Będzie mnie szukać.

I już jej nie było. Po drodze do południowej bramy dziesięć razy walczyła ze strachem i szaloną chęcią posłuszeństwa, a paniką uwięzienia i skazania na paranie się brudną magią. Mimo to biegła, samą chyba siłą rozpędu, ciemnymi uliczkami. Wyznaczona godzina niedługo miała minąć.

- Mam nadzieje, że zdążysz … - rozległ się w głowie dziewczyny głos Pani Weroniki. Przed oczyma stanęła też jej postać na koniu, tak, jak widziała ją parę dni temu, podczas jazdy przez miasto. - Bardzo nie lubię, gdy ktoś się spóźnia … - obraz rozwiał się.
Potknęła się i mało nie przejechała po bruku w nowym ubraniu. Zatrzymała się w końcu jak zmrożona, rozglądając się z przestrachem. ONA ją widzi. Wszędzie ją zobaczy. Ucieczka jest bezcelowa! Co teraz... Co teraz Lis!

Pół śpiący kloszardzi, dzielący się flaszką idąc ulicą, o mało nie upuścili drogocennego napitku, gdy pomiędzy nimi przemknął ktoś, jakby sam diabeł go gonił i tylko po rudej grzywie można było poznać, że osoba ta była ziemskiego pochodzenia.
- A może to janioł jaki? - poddał w wątpliwość jeden z nich.
- Ni tam. Na pewno diabył - zbył go drugi i podjęli rytuał picia.

Karczma była coraz bliżej. To na pewno ta. Lisek była niemal mokra z wysiłku i stresu, ale była pewna że zdąży. Wpadła do sali niczym królewski posłaniec z wiadomością życia i śmierci i niemal uwiesiła się na gałce drzwi ze zmęczenia. Było gwarno jak mało gdzie. Szybkie spojrzenie w obie strony zaowocowało wypatrzeniem siedzącej z godnością Weroniki la Deui. Dookoła niej była strefa pustej przestrzeni .. pomimo, że w reszcie karczmy trudno było się już poruszać. W obszarze tym siedział tylko ubrany po mieszczańsku Isaak …a może Johan? Gdy tylko podeszła do stolika, pani spojrzała na nią wyraźnie zniesmaczona.
- Spóźniłaś się trzy minuty. Mniemam, że masz dobre usprawiedliwienie i że nie powtórzy się to nigdy. - Nie podkreśliła słowa “nigdy”, ale zabrzmiało wystarczająco dobitnie. Jak strzelenie batogiem po środku placu … Dziewczyna drgnęła i zagryzła wargi. Rzuciła prędkim spojrzeniem w stronę maga, jakby liczyła, że dostarczy jej jakiegoś wyjaśnienia. Nie pomógł. Popatrzył w blat. Za to Weronika pokiwała głową, jakby znała całą historię.
- Cieszę się, że jednak poszłaś po rozum do głowy i zawróciłaś. - I to był koniec wypowiedzi. Straciła zainteresowanie nową … służącą? Uczennicą? Tym … kimś. Teraz najwyraźniej rozmawiała ze swoim … hmm … chyba sługą.
- Czyli siedzisz tutaj miesiąc i nie zrobiłeś nic. Zupełnie nic. Tylko … znalazłeś źródło a nic więcej. Chyba miałam szczęście przyjeżdżając, bo gotowyś siedzieć tutaj pół roku. Nic nie mów. Radź sobie sam z problemami. Masz tydzień. Siedem dni. Wtedy to pojawi się w tym miejscu wysłannik ode mnie. Lepiej byś zdążył. Jasne.
- Tak mistrzyni … -
głos mężczyzny nie przypominał jego pewnego tonu, gdy siedziała przywiązana do krzesła. Nie miał też w sobie determinacji “potencjalnego narzeczonego”. Był tylko strach i ogromna chęć nie sprawienia swojej mocodawczyni zawodu. Arelis zaś stała z niezręczną miną, słuchając wielmożów i nie wiedziała czy może usiąść i odpocząć, czy cokolwiek innego. Czuła się jak pies wzięty na łańcuch i to bardzo ciężki. Miała jedynie nadzieję, że ta burza ominie jej paczkę. I choć nie widziała w sobie woli walki, nie porzuciła nadziei o wolności.
- Doskonale. Jesteś najedzona … Lisku? - pytanie padło znienacka. Poruszyła się niespokojnie. Imię to należało do szczególnie przez nią lubianych, w przeciwieństwie do nadanego przez matkę “Arelis”, więc dziewczynie zrobiło się dziwnie nieswojo. Pokręciła głową, nie przyznając się do zabranych zapasów w sakwie. Kobieta podniosła dłoń i … jak z pod ziemi pojawił się sługa. Dodać trzeba … jedyny w karczmie. I jakoś tak przez cały pobyt Arelis w pomieszczeniu był w odległości nie dalej niż dwóch metrów. Jakby czekając na ten moment.
- Za trzy minuty wyjeżdżamy stąd. Bądź łaskaw kazać przygotować dwa konie. Do obu przymocuj dodatkowe juki z jakimś jedzeniem na drogę. Wierzę, że dasz radę chłopcze. A to za fatygę i na pokrycie rachunków.
Złota czteroszylingówka zmieniła właściciela. Chłopak gotów był zapewne za taką kwotę dorzucić siostrę dla umilenia drogi i wiele innych rzeczy. Tych jednak nie oczekiwano …

Dwa konie? Czyli Johan zostaje. A tajemnicza mistrzyni zabiera ją gdzieś dalej. Poza miasto. Sama myśl o opuszczeniu Thalafu była ciężka do przełknięcia. Tu się przecież urodziła i wychowała... A teraz ma to wszystko zostawić? Mistrzyni odczekała dokładnie trzy minuty. Chyba ani oddechu więcej, czy mniej. Potem wstała i ruszyła do wyjścia. Ani myślała o tym, by czekać na kogokolwiek. Lisek pospieszyła za nią, niemal depcząc jej po sukni, by przypadkiem dama nie pomyślała o opieszałości podopiecznej. I pomyśleć że jeszcze kiedyś ruda śmiałaby się z samej siebie na wieść, że będzie wobec kogoś tak służalcza. Ale nigdy wcześniej nie znała stalowej damy la Deui. Dziewczyna jeden tylko raz obejrzała się w samym wyjściu. Dostrzegła wtedy pochylonego nad stołem Johana, który … płakał.

A potem były konie. Weronika bez trudu wskoczyła na damskie siodło i zwróciła konia, by obserwować poczynania swojej “pociechy”. A te były intrygujące co się zowie gdyż i drugiego wierzchowca wyposażono w damskie siodło. Nie żeby Lisek nigdy nie jechała konno … ale o damskim siodle w zasadzie tylko słyszała. No i oglądała wielkie damy tuż przed strzałem z procy. To jednak była teoria. Praktyka poszła nie najgorzej. Starczy powiedzieć: Lisek siedziała na koniu z nogami po jednej stronie a pupką po drugiej. Drgnienie kącika ust opiekunki można było uznać za odpowiednik kwadransa drwin jej przyjaciół.
Ruszyły w noc.
 
Bothari jest offline