Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2010, 20:33   #5
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Suzi wyszła z gabinetu, a właściwie została taktownie wyproszona. Na zewnątrz czekał Pan Łasica, w iście westernowej pozie rewolwerowca opartego o ścianę saloonu.
Nagle wydał jej się wcale nie taki znów obleśny. Miał coś z Clinta Eastwooda grającego Człowieka Bez Imienia w klasyku: „Za garść dolarów”. Ten sam skurwysyński drapieżny wyraz twarzy mówiący: „I tak na końcu filmu wszystkich was powystrzelam”.

- Wiesz Suz – ruszył w jej stronę - nasi lekarze mają świra na punkcie rodzinnej atmosfery. Nie ma rygoru noszenia szpitalnych fartuszków. Chcesz taki dostać, dla klimatu, czy wolisz swój cywilny uniform?
Dziewczyna przewróciła tylko oczami.
- Oj zamknij się. Albo mi powiedz jak się stąd wydostać.
- Rozumiem, że nici z przebieranek – kiwnął głową. - Chodź zatem. Przedpołudnia zazwyczaj spędzamy w sercu Carroll House. Doktor Queen twierdzi, że tam pacjenci mogą się wyciszyć.
Prowadził ją dalej labiryntem korytarzy, skorzystał z pęku swoich kluczy uśmiechając się przy tym z satysfakcją więziennego klawisza.
- Już ci tam wyciszyć... Jak ktoś ma dostać agresora to go dostanie nawet w środku cholernej lekcji jogi.
- Powiedz, że chodzi o plażę - roześmiała się. Wizja prywatnej plaży w środku domu, który metodą kopiuj-wklej został przeniesiony z angielskich horrorów była hiperzawabna.
- Prawie - odparł. - Tyle, że bez wody i piachu.

Mal pchnął wreszcie drewniane wielgachne drzwi i oboje weszli do rozległego, zalanego światłem pomieszczenia, które zdecydowanie kontrastowało z resztą tej zapyziałej upiornej dziury.


Oczom Suzie ukazała się przestronna oranżeria. Zarówno ściany jak i wysoki na cztery metry sufit były całkowicie przeszklone. Pielęgniarz skomentował z paskudnym uśmiechem, jakby czytał dziewczynie w myślach.
- Zbrojone szyby.

Wnętrze było niemniej efektowne. Całość wypełniała bujną roślinność, niektóre egzemplarze szpitalnej flory wyglądały iście egzotycznie (i nie chodziło bynajmniej o faceta śliniącego się na ławeczce nieopodal). Podłoga wyłożona gładką glazurą ułożoną w czarno białą mozaikę, w centrum stały śliczne wiklinowe foteliki wyściełane białymi poduszkami, obok małe okrągłe stoliczki rodem z francuskich kawiarenek. Brakowało tylko widoku wieży Eiffela w oddali. Jej brak równoważył jednak inny, równie interesujący, element wystroju, a mianowicie stado snujących się samopas wariatów.

- Czas na herbatkę? - zapytała Susan na widok zielonego zakątka.
- Jest i herbatka jeśli masz ochotę - Mal wskazał na pobliski stolik, przy którym siedziały dwie kobiety. - Tyle, że mrożona. Wiesz, rodzinna atmosfera rodzinną atmosferą, ale istnieją pewne granice zaufania. A dawanie wrzątku świrusom z pewnością poza te granice wykracza - wyszczerzył się paskudnie. - Enjoy.

Puścił jej oko i odszedł w kierunku drzwi. Nie wyszedł jednak. Oparł się o ścianę, przyjmując tę samą co ostatnio pozę rewolwerowca tudzież cowboya z reklamy marlboro. Przygarbione plecy, jedna noga wyprostowana, druga zgięta, obcas wystukujący o ścianę jakiś bliżej nieokreślony rytm.

Suzi podeszła do stolika. Siedziały tam dwie kobiety, jedna od razu pomachała jej dłonią na powitanie, jakby były starymi znajomymi. Okazała się być młodą dość latynoską, nawet atrakcyjną, choć twarz miała zniszczoną. Szaleństwo się na niej odcisnęło jak ślad butów w miałkiej ziemi. Oczy podkrążone, rozbiegane, wysuszone popękane usta. Ubrana była w skromną kwiecistą sukienkę. Dekolt eksponował imponujących rozmiarów biust, którego by się nie powstydziła dziewczyna miesiąca z rozkładówki playboya.

Druga z kobiet wyglądała nadzwyczaj normalnie, gdyby nie fakt, że miała na sobie czarny obcisły kombinezon, z taniej błyszczącej lajkry. Głowę ozdabiała opaska z doszytymi małymi uszkami, a w dłoni trzymała długi puszysty ogon, którym wywijała w powietrzu wymyślne pętle. Nie była zbyt ładna. Ruda, piegowata i makabrycznie blada, za to uśmiech miała promienny i oślepiająco jak tarcza słoneczna.

- Jest i kobieta kot - mruknęła do siebie Suzie. - Zaraz wychodzisz.

Tymczasem Latynoska cały czas machała ręką w powitalnym geście, nawet wówczas gdy Suzie stała już o krok od niej. Może miała jakąś nerwicę natręctw i nie mogła przestać?
- Cześć - rzuciła ta druga nie przestając bawić się ogonem. - Jestem Kat. A to Maria Lucia.

- Domyśliłam się - Suzie odpowiedziała grzecznie, po czym wróciła do Pana Łasicy mówiąc stanowczo. - Chcę stąd wyjść.

- O czternastej – pielęgniarz wskazał wielki okrągły zegar zawieszony nad drzwiami. Wskazywał dwadzieścia po jedenastej. - Taki rytuał. Korzystaj z zieleni, ponoć koi nerwy.
Wyjął z tylnej kieszeni paczkę papierosów i zapalił ostentacyjnie.

- Teraz – szepnęła Suz wpatrując się w żar na końcu papierosa.

Nic nie powiedział ale wyciągnął w jej kierunku otwartą paczkę papierosów.
- Uspokój się dziewczyno. Mnie też się nie podoba, że muszę tu siedzieć. Każdy orze jak może.


Nigdy w życiu nie zapaliła jeszcze papierosa tak gwałtownie i zachłannie. To była jakaś pieprzona pomyłka. Paląc i odruchowo obskubując z listków najbliższy krzak próbowała się uspokoić. Listki były boleśnie realne.
- Chciałabym zadzwonić, dobra Mal?

- Nie - wzruszył ramionami z nonszalancką obojętnością. - Musi być zgoda z góry. Poproś swojego prowadzącego.
- Kurwa.

Ruszyła wzdłuż linii roślin, ze wzrokiem wbitym w kafelki. Jeśli ma tu tkwić do czternastej, to musi znaleźć jakieś spokojne miejsce. Nie miała sił na kolejne Kobiety Koty i JLo.


- Hej Suz - rzucił za nią Mal. Podszedł kilka kroków i szepnął jej do ucha zaciągając się dymem. - Wiesz... Z tym telefonem i w ogóle... Da się załatwić. Wszystko da się załatwić. Kwestia ceny dziecinko.

Odwróciła się z zainteresowaniem, pytająco unosząc brew.
- Podobasz mi się, zawsze gustowałem w kościstych panienkach - jego oczy zwęziły się lisio. Pogłaskał ją po włosach, ale zaraz asekuracyjnie cofnął dłoń. - Ile jesteś w stanie zaoferować za rozmowę telefoniczną?

Suzie cofnęła się o krok. Nie lubiła nieplanowanych kontaktów fizycznych.
- Powiem Ci po południu.
- Nie - pokręcił głową. - Powiesz mi wieczorem. Zmywam się stąd o drugiej. Ale wracam na nocną zmianę.
Mal wrócił na swoje stanowisko przy głównych drzwiach i posadził tyłek na wiklinowym stołeczku.


Suzie przechadzała się wąskimi zielonymi alejkami. Niektóre rośliny wyglądały na porządnie egotyczne. Kwiaty o intensywnych hipnotyzujących barwach i fantazyjnych kształtach, wielkie mięsiste liście, drzewa sięgające szklanego sufitu.

W pewnym momencie ktoś złapał ją za ramię. Obejrzała się instynktownie i odskoczyła krok w tył. Obok niej stała JLo. Wcale nie usłyszała kroków Latynoski, tamta zakradła się do Suzie jak wyspecjalizowany żołnierz ninja. Pozostawało mieć nadzieję, że nie zacznie miotać stalowymi gwiazdkami.

- Jezu Chryste! - krzyknęła panicznie. - Co?!
- Muszę cię ostrzec - oczy Marii Lucii błyszczały kasandrycznie. Usta drżały lekko w wyrazie paniki. - To miejsce jest nawiedzone - szepnęła jej wprost do ucha. - Oni... Oni przychodzą w nocy.

To już było dla Susan za wiele. Jak to się w ogóle stało, że trafiła w sam środek tej bandy obłąkanych dziwolągów? Podchwyciła jednak klimat paranoi, przybrała możliwie poważną minę i postanowiła pociągnąć ten kabaret.
- Wszczepili już coś komuś? - zapytała z szeroko otwartymi od udawanego strachu oczyma.

- Skąd wiesz? - Maria Lucia odruchowo uniosła przedramię i zaczęła się drapać po przegubie. Zerknęła też na stare blizny Suzie po niemal zapomnianej samobójczej przygodzie. - Próbowałaś to wyjąć? Ja nie dałam rady, specjalnie chowają przed nami wszystkie ostre przedmioty. Ale ja wiem, że tam jest. Metalowa płytka. Czasem... - jeszcze bardziej ściszyła głos. - Czasem w nocy, czuję jak piecze, tuż pod skórą.

- Próbowałam, ale jest upchnięta pod ścięgnami. Nie dałam rady ich przeciąć. A widelce? Próbowałaś widelcem?
Latynoska przewróciła oczami i prychnęła w sposób, który miał powiedzieć "ma się rozumieć".
- Próbowałam oczywiście. Próbowałam nawet nożem. Ale tymi ze stołówki niewiele się zdziała. Sukinsyny dają tylko plastikowe jednorazówki.

- Co za gówno... - współczucie zabrzmiało niemal prawdziwie. - Nie martw się, znajdziemy sposób.
- Dobrze – Latynoska pokiwała z przejęciem głową. - Tylko pamiętaj, uważaj w nocy. Oni przychodzą i... robią różne rzeczy. Zmuszają... - spuściła oczy i chwilę się wahała jakiego użyć słowa. W końcu szepnęła jeszcze ciszej - do grzechu.
- Jakiego grzechu? - nachyliła się nad J Lo, żeby spotęgować absurdalną atmosferę grozy.
- Do nierządu – tamta poszerzyła dekolt. Faktycznie ciało Marii Lucii było usiane zadrapaniami a pod obojczykiem widniała wielka czerwona malinka wielkości jednodolarówki. - Modlę się do Świętej Panienki z Gwadalupy aby mnie przed nimi ochroniła. Ale oni przychodzą, ciągle i ciągle... - głos jej się załamał.
- Dziękuję, ze mnie ostrzegłaś.

Suzi przełknęła głośno ślinę, wróciło wrażenie odrealnienia. Posadziła tyłek na pobliskiej śnieżnobiałej ławeczce i zapatrzyła się czubki swoich butów.

Kątem oka dostrzegła mężczyznę. Brunet w granicach czterdziestki. Kościsty, o bujnych włosach i zapadniętych policzkach. Facet miał podłączoną dożylnie kroplówkę. Nosił, o dziwo, szpitalny szlafroczek. Chyba się ślinił. Musieli go ostro naszprycować bo wyglądał jakby odbywał właśnie podróż na drugą stronę lustra.
Suzi już miała odwrócić wzrok kiedy mężczyzna spojrzał na nią, jak jej się zdawało wyjątkowo przytomnie.
Ale zaraz wzrok znów mu zmętniał a głowa opadła na pierś. Od tego wzroku... na moment ciarki przeleciały jej po całej długości kręgosłupa.


 

Ostatnio edytowane przez liliel : 28-01-2012 o 11:36.
liliel jest offline