Nogi Adama zderzyły się gwałtownie z pokrywą śnieżną, podmuch wichru zakręcił czaszą spadochronu przewracając skoczka na plecy. Uwięziony w uprzęży mężczyzna przejechał na tyłku kilka metrów stopniowo wyhamowując rozłożonymi nogami i rękoma. Serce waliło mu jak młotem gdy wyswobadzał się z linek spadochronu. "Nie było tak źle" - pomyślał zakopując w śniegu jedwabną czaszę.
Niebawem słońce oświetliło śnieżne pustkowie, a Lambert poczuł przyjemne ciepło pod futrzanym kożuchem założonym włosiem do wewnątrz. Długim spojrzeniem zlustrował okolicę: piękno tego najdzikszego zakątka Ziemi, tej pierwotnej krainy, gdzie los człowieka zależy tylko od jego sprawności i wytrwałości budziły przyjemny płomyk w sercu.
Wokół niego towarzysze zbierali się do marszu. Polarnik skierował się do dowodzącego kapitana Dębskiego. Skinął mu głową i wskazał palcem trasę marszu.
- Po zamieci leży tam sypki śnieg - mówił dobywając zza pazuchy żółte gogle - Pod nim mogą być rozpadliny, jak człowiek w nie wpadnie, to jak w ruchome piaski. - wytarł okulary rękawicą i dopasował do nich przesłony przeciw ślepocie śnieżnej - Mus iść rozciągniętą kolumną i się nawzajem asekurować.
Przed wymarszem zdążył jeszcze sprawdzić peema. Przed skokiem wytarł go dokładnie ze smaru - w tych temperaturach nie ufał żadnym smarom. Drogę spędził idąc w szeregu, bacznie rozglądając się i czerpiąc przyjemność ze znajomego rytmu marszu w świeżym śniegu, odurzającej świeżości powietrza i obietnicy dobrej walki.
Po dotarciu do zamaskowanego kompleksu odbezpieczył broń i zajął swoje miejsce w ubezpieczeniu. Nie podobał mu się brak strażników i brak dymu świadczącego o zamieszkaniu tego miejsca. Zdawało się, że Johansen coś zobaczył, ale nie chciał powiedzieć co. Żyły Lamberta zaczęły pulsować adrenaliną. Gdy nadeszła jego kolej, zszedł za kolegami po stalowej drabince.
__________________ Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
Ostatnio edytowane przez JanPolak : 18-12-2010 o 01:52.
Powód: nieścisłości w osobie dowódcy
|