Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2010, 14:47   #7
Raeynah
 
Raeynah's Avatar
 
Reputacja: 1 Raeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetnyRaeynah jest po prostu świetny
Następnego dnia mieli spotkać się z człowiekiem swego zleceniodawcy. Borha uśmiechając się kącikiem ust dał im do zrozumienia, że nie przeoczą tego mężczyzny, zatem nie będą musieli go szukać. Z pewnością sam ich znajdzie.
Potem pożegnał się i wyszedł. Widziała tylko przez okno, jak elegant pakuje tyłek do powozu i odjeżdża, zabierając ze sobą drogocenne pierścienie.
Ten, kto patrzył na nią uważnie, kiedy Borha przemawiał, mógł dostrzec błysk w jej oku. Powiedziała sobie, że może mieć jeszcze nie jedną okazję, do ich podwędzenia i obiecała sobie spróbować przy najbliższej okazji.

Uśmiechnęła się do siebie.
- Przyjemniaczek z niego, co? - mrugnęła do Ankariana zielonymi oczami. Cały czas jak tam siedzieli stał w kącie ze spuszczoną głową i bawił się kosmykiem białych włosów nie zwracając uwagi na to co dzieje się dookoła. Zawsze milczący sprawiał wrażenie takiego, który przeszedł zbyt dużo by o tym opowiadać. Zastanawiało ją, ile on może mieć lat. Wyglądał na całkiem młodego. - No, moi panowie, nie ma co tu siedzieć. Idziemy? - to było raczej stwierdzenie, niż pytanie.
Poprawiła szkarłatne fałdy spódnicy i po chwili ruszyła w kierunku schodów.

Odebrała swój płaszcz i kiedy towarzysze zeszli na dół wspólnie ruszyli ku “Wronom”. Nie wiedziała, czy orientują się, w której części miasta się znajdują, więc postanowiła ich poprowadzić. Nie było już tak chłodno jak rano, więc nie narzucała już takiego tempa. Przez czas, jak siedzieli w „Beim Starken Mensch” Słońce wspięło się wyżej na nieboskłon i teraz zaczynało się robić przyjemnie ciepło. Szła spokojnie ciesząc się delikatnym wietrzykiem.

- Ma ktoś ochotę na piwo? - spytała, kiedy zbliżali się do karczmy. Z tawerny dobiegała jej uszu skoczna muzyka. Za to właśnie kochała tą tawernę. Jej gospodarz, Ursyn, dbał o to, żeby bywalcy zawsze mieli zapewnioną rozrywkę, jak na tak niewielką zamożność tego przybytku. Każdy, kto raz zawitał do “Wron” zawsze z przyjemnością odwiedzał ją ponownie. Uśmiechnęła się szeroko i pytająco uniosła brwi. - Ja stawiam.


Weszła do środka i z uśmiechając się do siebie stwierdziła, że się nie pomyliła. Knajpka była już wypełniona gośćmi, w większości już podchmielonymi. Zawsze zadawała sobie pytanie, jak Ursyn daje radę utrzymać to wszystko w porządku.

Kiedy tamci zajmowali stolik ona przeszła przez izbę w poszukiwaniu odpowiedniego źródła monet, z gracją omijając wszystkich klientów, którzy byli jeszcze nieco zbyt trzeźwi. Znalazła jednego wystarczająco pijanego, żeby nie musieć bawić się w ciągnięcie go na górę. Często bywał we “Wronach”, i zawsze zalewał się w trupa. Od niego mogła “pożyczać” kiedy tylko potrzebowała, i tak zawsze budził się z przekonaniem, że wszystko wydał na piwo.
Podeszła do niego i z uśmiechem oparła się o blat.
- Hej, Bohdan. Jeszcze jedno piwo? - zapytała słodko.
Moczymorda wyszczerzył zęby i wybulgotał coś niezrozumiale. Udając, że dotarł do niej sens tych nieartykułowanych dźwięków poklepała go po plecach. - Jasne, jasne - mrugnęła i chwilę później siedziała już przy stole z resztą wysypując zawartość złupionego mieszka na drewniany blat. Nieświadomy niczego fleja dalej siedział bełkocząc przy ladzie.

Przywołała kelnerkę gwizdem. Odliczyła jej monety za złożone zamówienie i po chwili dostarczono im trunki.
- Gdybym miała pracować, to zarabiałabym dwa razy mniej - uśmiechnęła się wychylając kufel w piwem. - Osobiście wolę spędzać życie na ciekawszych rzeczach - mrugnęła do elfa.

Siedziała z nimi jeszcze chwilkę, dopóki nie wypiła. Potem przeprosiła ich, i wesoło rzuciła, że oto najwyższy czas poudawać, że się pracuje.
- Ursyn nie zdaje sobie z tego sprawy, ale udawanie kelnerki przynosi mi większe zyski, niż jakby miał mi płacić - wytłumaczyła zbierając włosy w niezgrabnego kucyka. - Biegam z kuflami. W ten sposób łatwiej dowiedzieć się czegoś o mieszkach klientów. Tego człowieka naprawdę nie trudno wykołować, jest bystry jak woda w szambie. Zdumiewa mnie, że jeszcze się nie zorientował. Tak czy siak, gdyby nie to, to nie miałabym za co stawiać wam piwa. No i Ursyn wynajmuje mi poddasze po bardzo promocyjnej cenie. - Tu zaśmiała się do siebie. - Idę, nie będę was zanudzać. Jak będziecie chcieli kolejne piwo to dajcie znać. - Mrugnęła okiem i zniknęła w tłumie.

***

Wieczorem znów się ochłodziło. Za oknami gospody padał obfity deszcz zmuszając ludzi do siedzenia wewnątrz budynków, chyba, że ktoś naprawdę musiał wyjść na zewnątrz. Ze środka wylewało się na bruk złote światło świec i latarni wabiąc zmokniętych ludzi do środka.

Sharlene stała przy ladzie i obserwowała drzwi wejściowe od czasu do czasu uśmiechając się zalotnie do gości gospody. Często bywało tak, że mężczyźni brali ją za ulicznicę, a wtedy łatwiej było zwabić ich na górę i pozbawić cenniejszych przedmiotów. Ubrana w gorset, spódnicę naciągniętą na parę spodni i wysokie pod kolano buty z cholewkami i mnóstwem sprzączek, otulona płaszczem z kapturem czekała na Gabriela, który miał lada moment wrócić ze swojego „skoku życia”, jak to stwierdził ostatnio. Nie uśmiechało jej się to. Ostatnio wspólnicy coraz bardziej ją denerwowali. Miała po dziurki w nosie ich zrzędzenia i żartowania. Nawet Gabriel coraz bardziej się od niej oddalał. Nagle wszyscy okazali się być imbecylami. Zero pomyślunku. Zamiast biegać po deszczu mogliby siedzieć tu, z nią i popijać ciepłe piwo. Czuła się tak, jakby całymi dniami pracowali... I tak, nazwanie ich pracoholikami byłoby całkiem na miejscu. Ona wolała okraść raz a dobrze, niż łowić pens do pensa, dzień w dzień. Nie ukrywała, że takie coś traktuje jak zabawę. Sprawia jej to przyjemność, ale we wszystkim trzeba mieć umiar.

Od dawna zastanawiała się, co właściwie przyniosła im współpraca z nią. Działali na własną rękę dając jej robić co jej się rzewnie podoba, każdy żył z tego, co sam ukradł. „Najwyższy czas, żeby to zakończyć” – pomyślała.

Od czasu do czasu zerkała w stronę kompanów. Nie byli jej tak bliscy jak Gabriel, a jednak polubiła ich i byli idealnym zamiennikiem chłopców z szajki.

Podeszła do nich przywołana gestem przez Oskara. Wyszedł dokądś po południu i teraz najwyraźniej wrócił ściskając w rękach jakieś szmaty.
- Nowe ubranko? - zmrużyła oczy uśmiechając się szyderczo. Uniosła brwi, kiedy te “szmaty” istotnie okazały być jakimś ubraniem. A raczej przebraniem, z tego co powiedział niziołek. Przedstawił im swój plan. Z tego co zrozumiała, chciał udawać kolegę z wojska poszukiwanego mężczyzny.
Całkiem nieźle mu szło z naśladowaniem żołnierskiego tonu, ale ten plan nie wydawał jej się dopracowany. Z pewnością Mały miał wszystko dokładnie zaplanowane, wolała jednak najpierw wykorzystać jej starą, sprawdzoną metodę.

- Jak dla mnie, to brzmi jak wspaniały plan “B” - przekrzywiła głowę obserwując salutującego hobbita. - Nigdy tam nie byłam, ale o ile wiem, tamta ulica nie jest zamieszkiwana przez ludzi, których trzeba by było brać podstępem. Najpierw ja spróbuję swojej metody - wyciągnęła sztylet zza paska. - Spróbujemy siły perswazji - mrugnęła, wbijając go w kant stołu.

Dzwonek przy drzwiach wejściowych dzwonił niemal bez przerwy, co chwila ktoś wchodził lub wychodził. Toteż nie zwróciła uwagi na kolejny, słodki dźwięk dzwonka. Po chwili ktoś stuknął ją w ramię. Kiedy się odwróciła jej oczom ukazała się twarz Gabriela.
Młodzieniec pozwolił, żeby objęła go i przytuliła, a potem zmiażdżyła spojrzeniem zielonych oczu. Był nieco wyższy od niej, ubrany w skórzany kaftan i białą koszulę, wystające spod płaszcza. Zamrugał orzechowymi oczyma a na jego przystojnej twarzy pojawił się uśmiech.

- Długo na mnie czekałaś - powiedział po chwili rzucając płaszcz na stolik, przy którym siedzieli ku niezadowoleni siedzących tam mężczyzn.
- Miałam wybór? - splotła ręce na piersi. - Zniknąłeś na tydzień, a miała to być szybka akcja. Pieprzony kobieciarz - posłała mu jeden ze swoich kąśliwych uśmiechów.
Zaśmiał się.
- Kobieciarz? - objął ją w talii. - Przecież wiesz, że nie mógłbym!
- Kłamca - spoliczkowała go.
Nie przestał się uśmiechać. Puścił ją.
- Kocham patrzeć, jak cię szlag trafia.
- Tak, wiem. - Zgarnęła jego płaszcz ze stołu i rzuciła mu go w twarz. - Więc co to była za akcja?
Wyszczerzył się. Obiecał opowiedzieć jej wszystko na górze, po czym ukłonił się panom i pobiegł na górę.
- Przyjaciel... - prychnęła wyciągając sztylet ze stołu i chowając go z powrotem do pochwy. Uśmiechnęła się do siebie. - Proponuję, moi panowie, żebyśmy omówili wszytko na miejscu. Teraz możemy sobie gdybać w nieskończoność. Dobranoc - uśmiechnęła się i zanim zniknęła na schodach, dodała - tutaj, o ósmej.

***

- Oh, no to się obłowisz! - Gabriel oparł się o parapet. Wysłuchawszy dziewczyny uśmiechał się chytrze.
- A wspomniałam już, że nie dam ci ani pensa? - rzuciła się na materac patrząc, jak uśmiech znika z jego twarzy.
- Żartujesz? - uniósł brwi. - Odkąd to traktujesz mnie na równi z chłopakami?
- Odkąd mnie olewasz - odpowiedziała. - Nasze wspólnictwo coś znaczyło, kiedy pracowaliśmy razem. Dałeś mi do zrozumienia, że cię nie potrzebuję - wzruszyła ramionami świdrując go wzrokiem. Odwróciła się na bok. - Daj mi spać.
Poczuła jego oddech na swoim karku. Delikatnie odgarnął jej loki z twarzy.
- Uwielbiam cię wkurzać - mruknął. Poczuwszy ostrze jej sztyletu na swojej piersi cofnął się. - Łohoho, aż tak źle?
Zmrużyła oczy unosząc się na łokciu. Nie odpowiedziała. Położyła się po chwili i nasłuchiwała. Gabriel chwilę kręcił się po pomieszczeniu bojąc się dotknąć czegokolwiek. Potem ułożył się na pryczy po przeciwległej stronie izby.
Nie czuła się źle z tym, co mu powiedziała. Wiedziała, że i tak nie weźmie tego do siebie. Zasnęła.
Spała dopóki nie obudziło ją miarowe dzwonienie zwiniętego niedawno zegara.

***

Rano spotkała się z towarzyszami i wspólnie ruszyli na „Beim Starken Mensch”, żeby spotkać się z człowiekiem zleceniodawcy. Borha miał rację. Kiedy tylko zobaczyła twarz owego człowieka wiedziała, że to o nim wspominał szlachcic. Tak szpetne oblicze zdarzyło jej się widzieć pierwszy raz. Podszedł do nich i przedstawił się jako Ernest.
- Miło mi...? - uniosła brwi. Milczenie jakie zapadło było niezwykle krępujące. - Będziesz naszym wsparciem? - spytała, choć było to oczywiste. Stosownym jednak wydało jej się przerwanie tego nieznośnego milczenia.
Przez chwilę przyglądała się jego bliznom. “Osobliwa postać” - zauważyła w myślach.

Wyszło tak, że jeszcze raz musieli odwiedzić “Wrony”. Kiedy dowiedział się, gdzie się zatrzymali, Ernest postanowił wynająć tam pokój. Kiedy Ursyn go zobaczył aż otworzył usta ze zdumienia. Takiej miny u niego jeszcze nie widziała, z trudem powstrzymała się od parsknięcia śmiechem. Przy okazji zjadła parę kromek z masłem w ramach śniadania.

Ernest wydał jej się całkiem porządnym człowiekiem. Nauczyła się nie oceniać ludzi po okładce, a poznawanie ich sprawia jej przyjemność.

W końcu ruszyli na wskazaną im przez Borhę ulicę.
Dopiero po około czterdziestu minutach udało im się dotrzeć na Hebrenstrasse. Nigdy jeszcze na tej ulicy nie była, parę razy musiała zaczepić przechodniów żeby spytać o kierunek, co wydłużyło nieco ich drogę. Ulica nie wyglądała ciekawie. Po obu jej stronach stały budynki zrujnowane lub gotowe runąć w każdej chwili, jeśli tylko ktoś postawi nogę w niewłaściwym miejscu. Aż dziw, że jeszcze mieszkali w nich ludzie. Ona zdecydowanie nie zamieszkałaby tam nawet za darmo.

Na ulicy stało parę osób. Postanowiła najpierw popytać wśród nich.
Niziołek miał najwyraźniej ambitniejszy plan.
- Dajcie mi pół godziny, a zrealizuję mój plan, o którym mówiłem. Po odpowiednim przygotowaniu będę mógł zawitać u drzwi tego domostwa. - powiedział entuzjastycznie. - Jednak miejmy nadzieję, że dom poszukiwanego nie jest jednym z tych zawalonych. Co wy na to? Mam iść się przygotować czy robimy to po waszemu?
Sharlene zmarszczyła brwi. Jego wiecznie wesoła twarz wywoływała u niej uśmiech.
- Widzę, że moje metody cię nie przekonują... - westchnęła. - Rób jak chcesz, ja popytam wśród tamtych - kiwnęła głową w stronę grupki pijaków stojących niedalego od nich. Żywiołowo gestykulowali rozmawiając o czymś głośno. Przygryzła wargi.
Borha mówił, że Kemper przesiadywał często w karczmach. Jeśli tak, to na pewno miał styczność z tego rodzaju ewenementami. Zanim zniknął, mężczyzna bawił się i prowadził raczej hulaszcze życie. Picie w karczmach musiało być dla niego codziennością.
Pijacy wybuchli śmiechem wytrącając ją z chwilowej zadumy.
Skrzywiła się.
- Jeśli są na tyle trzeźwi, żeby stać, to może uda mi się coś z nich wyciągnąć... Zdziwilibyście się, ile można się dowiedzieć od... takich... Ugh, trzymajcie kciuki - zarzuciła włosami i skierowała się w ich stronę.
- Powodzenia - usłyszała za sobą głos Oskara. - Każdy ma swoje metody. Może jak się nam uda to będzie więcej informacji - uśmiechnął się do niej. Ta jego wesołość wzmagała u niej ochotę bycia uszczypliwą.
- Tobie też życzę szczęścia, Mały - wyszczerzyła się na odchodne i unosząc głowę poszła ku pijakom.
Wzięła parę głęgokich oddechów i z uśmiechem podbiła do nich.
- Cześć chłopcy. O czym gadacie? - siliła się na uśmiech. Śmierdziało od nich piwem na kilometr...
 
__________________
"Jeśli płomień mnie nie oślepia i nie spala to ja jestem płomieniem"

Ostatnio edytowane przez Raeynah : 24-12-2010 o 21:33.
Raeynah jest offline