Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2010, 14:19   #2
JanPolak
 
JanPolak's Avatar
 
Reputacja: 1 JanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemuJanPolak to imię znane każdemu
Godzina 8.20. Wyszedłem z łazienki i w korytarzu przyłożyłem ucho do drzwi dziadka. Głośne chrapanie. Cholerka, dziadek ostatnio coraz częściej spał do późna, nie chciał się przebierać ze szlafroka i w ogóle wyglądał jak opona, z której spuszczono powietrze. Brakowało mi wspólnych śniadań. Pomyślałem sobie, że to smutno patrzeć, jak taki łebski facet coraz bardziej dziadzieje. „Lepiej, żeby coś zjadł” – zostawiłem mu na stole dwie kajzerki i wyjąłem mleko z lodówki, żeby nie pił zimnego.

Zacząłem upychać gadżety do kieszeni obcisłych, dizajnerskich dżinsów. Już dawno stwierdziłem, że nie znam się na modzie, więc na wszelki wypadek będę zamawiał na necie najdroższe ciuchy. Skoro są drogie, to pewnie są dobre. Zarabiam, to mnie stać. Tylko, kto wymyślił te obcisłe portki? Obcisłe portki nie dość, że powodują spadek ruchliwości plemników, to jeszcze w kieszeniach nic się nie mieści! Ledwo upchnąłem klucze, portfel, smartphone’a, słuchawki, moduł bluetooth, scyzoryk z pamięcią flash i LEDową latarkę. Na koszulkę z Mistrzem Yodą narzuciłem kurtkę Hugo Bossa, chwyciłem torbę z notebookiem i jakimiś książkami i wybiegłem przed dom.

Spacer do szkoły to akurat czas, by skorzystać ze smartphone'a. Jestem świetny w multitaskingu, podzielność uwagi na poziomie epickim. Odpalam soundtrack z Matrixa i na raz mailuję z klientem, ściągam „Jolly Roger’s Cookbook”, flejmuję na alt.comp.os.linux.slackware i aktualizuję trasę w GPSie.

W szkole zjawiłem się bezszelestnie, jak ninja w trampkach Conversa. Uśmiechnąłem się szeroko do cheerleaderek. „Laski lubią, jak się do nich uśmiecha. A może nie? Może lubią jak się gra twardziela?”. Zachichotały. Po chwili dostałem z bara od kogoś. ”Patyk ci w oko, dryblasie!” – pomyślałem odważnie i poszedłem do szafki.

W szafce mam zawsze porządek. Na drzwiczkach dumnie prężą się półnaga Księżniczka Leia, półnaga Pam Anderson i całkiem ubrany Stallman. Z torby wyjąłem wypracowanie Annie Fitzgerald, ładowarkę do smartphone’a i paczkę saletry potasowej podpisanej jako nawóz do kwiatków. Wszyscy mówili o Halloween, o tej wielkiej imprezie, pierwszej od trzech lat. Pytam czy nie wiedzą, co i jak, mówią, że samorząd szkolny dziś się spotyka ustalić. Zamykam szafkę.

Halloweenowa impreza! Taka okazja wymaga jakiegoś niezłego bajeru. Coś co najmniej na poziomie suchego lodu z mydłem pod podium dyrektora. Obiecałem sobie, że wpadnę na spotkanie samorządu i ruszyłem na lekcje.

Najpierw była matematyka, czyli język jakiego bóg użył do opisania wszechświata, oczywiście, jeśli przyjmiemy możliwość racjonalnego udowodnienia istnienia boga. W sam raz na rano, człowiek rozrusza sobie umysł. Potem fizyka, doświadczenia z magnetycznością, jakie sam przeprowadzałem w klasie juniorów. Na historii było coś o Marszu Shermana do Morza. Zgłosiłem się i mówię, że zgodnie ze wydajnością XIX-wiecznej technologii, Lee byłby w stanie poprzez system konnych posłańców, patrole, wykorzystanie kolei żelaznej, balonów i grupy uzbrojonych w broń maszynową dywersantów paraliżować ruchy Shermana. Dostałem minusa. Dostałem papierkiem w łeb. Resztę lekcji spędziłem zastanawiając się, jaką bieliznę ma psorka.

Dzwonek wyrwał mnie z przemyśleń. Zebrałem się z ławki - teraz angielski w grupie z Sam, Ann i jak im tam było… Scottem i Mattem.
 
__________________
Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
JanPolak jest offline