Chłodny jesienny wiatr, przenikał do samego szpiku kości... Niziołek nie był przyzwyczajony do skakania po lodowatym strumieniu i gaszeniu pożaru na własnym rękawie mimo, że nie jedno już przeszedł w trakcie swojego burzliwego dzieciństwa. Wdrapywanie się jednak po wszystkich skałach pagórkach i wzniesienia było jego specjalnością.
Szybko więc znalazł się z powrotem na moście by czym prędzej przywitać przybysza, jak na prawdziwego przedstawiciela jego gatunku przystało. - Witamy szanownego pana! Pan się niczym nie przejmuje, koniem zajmiemy się odpowiednio, a i wikt i opierunek dostaniecie - mówiąc to, biegał dookoła osłupiałego wędrowca, jednocześnie przeglądając juki konia, zaglądając do kieszeni toreb i innych schowków pomimo protestów oburzonego przybysza. - Ooo... Fajeczka... Mmm i tytoń... A tutaj... Same śmieci... Tutaj nic... - zupełnie nie przejmując się nieśmiałymi protestami, penetrował wszystkie schowki w najlepsze. Do momentu, gdy znalazł małą tubę na zwoje. - A to co panie kierowniku? Dokumenty? Listy? Coś ważnego, bez dwóch zdań...
Po czym odpiął gwałtownie złota klamrę. Pergaminy posypały się na ziemię i część momentalnie została rozwiana przez wiatr. Spojrzał nieśmiało na oburzony wyraz twarzy człowieka. - Ojej... |