Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-12-2010, 14:52   #6
Baranio
 
Reputacja: 1 Baranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znany
Równo o szóstej trzydzieści z telefonu wciśniętego gdzieś pod poduszkę rozległy się pierwsze tony budzika, zmuszające mnie do wybudzenia się z sennych marzeń. Usiadłem na brzegu łóżka i przetarłem oczy. Po podłodze walały się wczorajsze resztki popcornu, rzucone tam przez moją młodszą siostrę podczas naszego małego, wieczornego seansu, zakończonego zbyt późno, żeby zająć się sprzątaniem.
Podszedłem do okna i odsłoniłem żaluzje, wpuszczając do środka odrobinę więcej jesiennego światła. Widok za oknem był dość optymistyczny, liście powoli opadające z drzew w blasku jasnego, październikowego słońca nabrały żywszych kolorów. Jaka miła odmiana... pomyślałem ziewając.
Kilkanaście kolejnych minut spędziłem pod prysznicem, odświeżając się w strumieniach naprawdę gorącej wody. Po wyjściu z kabiny przetarłem zaparowane lustro, by spojrzeć samemu sobie w ciemne oczy, jak co dzień wesołe, trochę nieobecne. Chwilę później zmazałem obraz, pozostawiając na nim kilka wodnych smug, powoli ściekających po powierzchni szkła, a sam, z ręcznikiem opasanym w biodrach, wróciłem do pokoju, gdzie ubrałem się i sprawdziłem maila. W skrzynce znalazłem kilka reklam i list od Davida, w którym przesyłał mi pozdrowienia z wakacji spędzonych gdzieś w Europie.
Gdy nareszcie zszedłem na dół, zwabiony uroczymi zapachami, spowodowanymi obecnością Lily w kuchni, była za piętnaście ósma. Zjadłem śniadanie w towarzystwie siostry, śmiejąc się razem z nią ze skeczy, właśnie puszczanych w telewizji i krótko po posiłku wyszedłem z domu, wcześniej zarzuciwszy skórzaną kurtkę i szkolny plecak na plecy.
Lekki dreszczyk przeszedł moje ciało w chwili, gdy zamknąłem za sobą drzwi. Było chłodno, ale ciepłe promienie słońca, ślizgając się po mojej twarzy, przyjemnie ją ogrzewały. Ruszyłem ulicami Fell's Tomb, o tej porze przemierzanymi przez uczniów Sutherland High, cichutko pogwizdując. Lubiłem codzienne poranne spacery do szkoły wraz z Sam, przywykłem do nich i przywiązałem, mimo iż rutyna na ogół nie działa na mnie zbyt pozytywnie.
Stojąc na podjeździe Samathy wyjąłem telefon i wysłałem jej krótką wiadomość, żeby się pośpieszyła. Zwykle chłopak powinien po prostu zapukać do drzwi, ale po przywitaniu przez kogoś pokroju Davida Everetta i nastawieniu co najmniej pit bulla, nie zrobi tego nigdy więcej. Najstarszy brat Samanthy nigdy nie zaakceptował żadnego faceta siostry, ma do nich nieuzasadniony uraz. Parę minut później frontowe drzwi domu gwałtownie się otworzyły, żeby za sekundę zostać zatrzaśnięte z hukiem przez niewysoką istotę o krótko obciętych, czarnych włosach, która, wcisnąwszy zmarznięte już dłonie w kieszenie płaszcza, wolno do mnie podbiegła.
-Długo czekasz?- zapytała.
-Niedługo - odpowiedziałem, lekko naginając prawdę i schyliłem się, żeby skosztować jej ust w pocałunku -Ale nauczyciele mogą już nie być tacy cierpliwi, pośpieszmy się – dodałem. Samantha Everett, dziewczyna niejakiego Matta Lewisa od dziewięciu miesięcy, chwyciła mnie lodowato zimną (zgodnie z moimi oczekiwaniami) dłonią, twierdząc, że nigdzie się jej nie śpieszy. Stała się osobą wyjątkowo mi bliską i ciepłą. Jako dość introwertyczna osobowość, rzadko mam sposobność zbliżyć się z kimś tak, jak z nią – buntowniczą nastolatką o czekoladowych oczach i niemałych wymaganiach od życia.
- Zdecydowałaś już, za kogo się przebierzesz? Zostały tylko dwa dni do imprezy... - spytałem.
- Owszem, ale to niespodzianka - odparła, okraszając wypowiedź tajemniczym uśmiechem. Ciekawe, czym mnie zaskoczy – zastanawiałem się, wyobrażając ją sobie w różnych, mniej lub bardziej skąpych, kostiumach haloweenowych. Impreza, na którą napaleni są wszyscy nastolatkowie w tym mieście będzie nielada wydarzeniem.
-A ty?
-A ja z niecierpliwością wyczekuję pełni księżyca.
-Pełni księżyca?-- jedna z brwi Sam uroczo podniosła się do góry w pytającym geście. -Ach, rozumiem. Będziesz wielką, owłosioną bestią, wyjącą do księżyca? Idziemy lasem, prawda?
-Nie miałem czasu, żeby wymyślić coś lepszego, a strój wilkołaka leżał w szafie – odparłem, gdy zmierzaliśmy w kierunku drzew przy akompaniamiencie szczerego śmiechu Sam. Prawdę mówiąc, nie miałem ochoty przebierać się w ogóle, ale uległem protestom Lily, która oszczędzając mi kłopotu, odnalazła stary strój wilkołaka naszego starszego brata.
-Sama nie wiem, po co my tak właściwie tam idziemy- mruknęła, gdy weszliśmy na leśną ścieżkę. -Będą tam... wszyscy, dosłownie. - Nie zdziwiła mnie jej niechęć, jako że nie zawsze toleruje innych ludzi, a już szczególnie wszystkich uczniów na raz zgromadzonych w jednym miejscu.
-To pierwsza taka impreza od lat, na pewno zdarzy się coś ciekawego, co dostarczy ci tematów na kilka kolejnych dni, jeśli nie tygodni.- przekonywałem ją wchodząc pośród ogołocone z liści drzewa.
--Prędzej widziałabym w czymś takim Scotta Windena, on lubi takie rzeczy. Ja się nie zajmuję plotkami. Ja ukulturalniam muzycznie nasze miasteczko- odpowiedziała mi, znowu się uśmiechając.
-Być może powinnaś była zostać DJ-em?- zaproponowałem, próbując wyszczerzyć kły niczym wilk.
--Żeby jeszcze bardziej być rozpoznawalną na szkolnych korytarzach? Spasuję.
- Ugryzę cię, jeżeli tylko tego zechcesz. W ten sposób będą się od ciebie trzymali z daleka-- zaproponowałem wielkodusznie, udając, że wgryzam się w szyję Sam, całując ją i łaskocząc zarostem. Dziewczyna roześmiała się serdecznie, a echo spróbowało swych sił, by jej dorównać. W tym momencie wyprzedziły nas dwie dziewczyny, szepcąc coś między sobą. Im bliżej byliśmy szkoły, tym więcej uczniów nas mijało. Droga przez las była popularną alternatywą dla szarych uliczek Fell's Tomb.
-To widzimy się na angielskim? - spytała Sam, gdy stanęliśmy na parkingu szkoły. Kiwnąłem głową, nie widząc potrzeby używania słów. Stanęła na palcach i musnęła moje usta, żeby po chwili mi uciec, drażniąc się ze mną. Rzuciła krótkie 'do zobaczenia' na odchodne i ruszyła ku wejściu. Obserwowałem ją przez krótką chwilę, jak trzęsąc się z zimna, wciskała dłonie głębiej w kieszenie płaszcza. Mój zmarzluch.
Z zamyślenia wyrwał mnie Colin, trącając mnie i śmiejąc się na przywitanie. Wszyscy byli w doskonałych humorach. Zaczynał się ostatni dzień przed tak wyczekiwanym weekendem. Ramię w ramię z kumplem z drużyny piłkarskiej ruszyłem na zajęcia chemii. Gdy patrzyłem Colinowi, wysokiemu brunetowi o ciemnozielonych oczach, w twarz, przychodziła mi na myśl pantera. Być może dlatego, że na boisku bawił się piłką jak kot, zręcznie nią żąglując. Na zabawę miał przyjść w przebraniu postaci z filmu, o którym w życiu nie słyszałem i w towarzystwie swojej nowej dziewczyny, którą obiecał mi przedstawić. Dzwonek i wejście profesora na chwilę przytłumiły jego gadatliwość, gdy nauczyciel tłumaczył temat zajęć i sposób, w jaki powinniśmy wykonać ćwiczenia. Moja podzielność uwagi została jednak poddana ciężkiej próbie, gdy próbowałem jednocześnie zrozumieć i zapamiętać instrukcje podawane przez pana Gary'ego Close'a i nie ignorować Colina, któremu w głębi ducha byłem wdzięczny, że nie oczekuje ode mnie rozbudowanych zdań i nadmiernego entuzjazmu – który ukryty był gdzieś w moich nieobecnych oczach. Po upływie godziny zdołaliśmy we dwóch przebrnąć przez połowę eksperymentów i ćwiczeń, przewidzianych przez profesora. Na boisku szło nam znacznie lepiej i tam też mieliśmy się spotkać ponownie za parę godzin, po tym jak każdy z nas odbędzie swoje zajęcia.
Po kilkunastu minutach fizyki nie miałem bladego pojęcia, o czym jest mowa na lekcji, dlatego zająłem się robieniem papierowych zwierzątek z kartek zeszytu. Pod koniec zajęć na mojej ławce znajdował się mały zwierzyniec. Najzgrabniejszego słonia postanowiłem oszczędzić, resztę zaś zgniotłem i wyrzuciłem do kosza. Kolejne minuty dnia zabijałem przysłuchwaniem się rozmowom o nadchodzącej imprezie, czasami samemu się do nich włączając. Kilka razy wspomniano o dziwnym incydencie, który wydarzył się kilka lat temu, ale nikt nie znał szczegółów i nie chciał sobie nimi zawracać głowy.
Jeszcze dwie godziny – stwierdziłem w myślach, opuszczając budynek przeznaczony do przedmiotów ścisłych i kierując się do głównego budynku szkoły, gdzie miała się odbyć lekcja angielskiego, przedmiotu cholernie przeze mnie nienawidzonego.
 
__________________
.
Baranio jest offline