| Zimno… Tak przeraźliwie zimno… Zgrabiałe palce nie były już w stanie dalej wpijać się w wyślizganą taflę lodu i zsunęły się, pogrążając go w śmiertelnych odmętach. Okrutna woda wysysająca resztki ciepła i życia zamknęła się nad nim, świat na powierzchni oddalał się od niego coraz bardziej wraz ze znikającymi w ogarniającej wszystko ciemności refleksami światła tańczącymi na zmąconej powierzchni wody tak dziwnej gdy widzianej od tej drugiej strony, niczym brama między czarodziejskimi światami. Szarpał się, kopał, sięgał desperacko rękami w nadziei, że uda mu się znaleźć jakiekolwiek oparcie… Na daremno, powoli i nieubłaganie spadał na dno. Coraz głębiej i głębiej, aż w końcu boleśnie o nie uderzył…
Dopiero wtedy się obudził.
Gdy otworzył oczy, zalała go niespodziewana fala bodźców, jakby dopiero co się urodził i po raz pierwszy smakował powietrza przesyconego zapachem drewnianych sprzętów, czół pod opuszkami palców wyraźną fakturę desek z których ułożona była podłoga na której leżał i słyszał jakieś przytłumione głosy dochodzące jakby z oddali. Nie miał pojęcia gdzie ani jak się znalazł, obolały podniósł się na nogi, stając z wyślizganej tysiącami stóp podłodze i rozejrzał się po izbie. Drewniane łóżko z wymiętoszonym siennikiem i porozrzucanymi w nieładzie kocami, z którego najwyraźniej przed chwilą spadł, przewrócony taboret, który zapewne potrącił i rozlana woda ze stłuczonego glinianego dzbanka, który przypuszczalnie miał pecha stać na niedoszłym siedzisku. Szczelnie zamknięte okno, parę prostych drewnianych mebli… Nic nadzwyczajnego. Dopiero po chwili u wezgłowia siennika dostrzegł swój wymiętoszony plecak, kuszę z żałośnie sterczącymi strzępami zerwanej cięciwy i ubrania. Nadal nie był do końca pewien czy wierzyć w to co widzi czy próbować się uszczypnąć. Z tego dziwnego oszołomienia wyrwało go krótkie skrzypnięcie otwieranych drzwi, obrócił się w ich stronę. W drzwiach stała ludzka dziewczyna, o słomianych włosach, naręczem czystych płócien i wyrazem bezgranicznego zdziwienia na okrągłej buzi.
- Gdzie ja jestem? Z kąd tu się wziąłem? I jak długo tu leżę? – zbombardował ją kolejnymi pytaniami nie dając czasu na odpowiedź na którekolwiek z nich. Dziewczyna nadal stała zastygnięta jak słup soli w progu z półotwartymi ustami.
- Mowę Ci dziecko odebrało? – zapytał po chwili nachylając się lekko w jej stronę, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć.
- N…Nie, proszę Pana… - odrzekła ale jakoś bez większego przekonania.
- No to może po kolei panienko… Gdzie ja jestem? – zapytał i kiwnął zachęcająco głową w stronę nadal niezdecydowanej dziewuszki.
- Pod Mostem… Znaczy się w karczmie Pod Mostem… - odrzekła już nieco pewniej jąkając się jeszcze odrobinę. Ucieszył go fakt, że nie tylko wiedział gdzie mniej więcej znajduje się owa karczma, ale i to, że w swojej drodze na północ i tak zamierzał do niej zawitać, żeby uzupełnić zapasy i odpocząć przed przeprawą przez góry. To dobry znak, pomyślał.
- Dobrze, a teraz dalej moja droga. Jak tu się znalazłem i jak długo tu leżałem? – kontynuował już nieco milszym głosem. Rozmówczyni również nabrała z powrotem rezonu, bo odpowiadała na wszystkie kolejne pytania szybko i rzeczowo…
Gdy już ubrany i jako tako przytomny zszedł na dół, do głównej sali biesiadnej karczmy przywitał go przyjemny zapach pieczonego mięsa, i jakże po ostatnich mroźnych przeżyciach przyjemny dźwięk strzelających w ciepłym kominku bierwion. Dużego ruchu nie było, widać jeszcze nie ta pora, ale zmierzając w stronę stołu przy którym siedział mężczyzna pasujący do opisu tego, który go tutaj przywlókł przecisnął się obok kilku pstrokato ubranych ludzi, z których od jednego wonęło niczym ze straganu z przyprawami. Stanął przed stolikiem spoglądając na siedzącego przy nim szczupłego mężczyznę. Chrząknął zwracając tym samym jego uwagę. Nieznajomy podniósł na niego swój wzrok.
- Powiadają, że to Wy mnieścię tu przywlekli... – rzucił. Nieznajomy o zbyt gładkiej jak na człowieka twarzy wpatrywał się w niego chwilę po czym odrzekł.
-Przywlekłem? Przywiozłem, a i owszem. Przy rzece leżałeś bez tchu. Stwierdziłem że to miejsce bardziej ci będzie odpowiadać. Masz szczęście że znam się na robocie trochę ziółek czarów i jesteś prawie jak nowy. Słabo z tobą było cóż to się stało? – zapytał
- Czarów? Tfu! Ich abrakadabrowa mać! – warknął z wyrzutem. Nie lubił czarów, a tym którzy się nimi parają za grosz nie ufał.
- Zdaje się, że zaszkodziły mi bardziej niż ta przeklęta lodowata woda... Dalej mnie w kościach od tych kuglarskich sztuczek łupie... – ciągnął dalej, chwytając się za krzyż jakby dla potwierdzenia swoich słów.
- Ale cóż począć... Darowanemu wybawcy od śmierci w zęby się nie zagląda tak?... Znaczy się no... Chciałem… Ten… Podziękować za ratunek od niechybnego odejścia w niebyt. – wydusił z siebie wreszcie.
- Można się dosiąść? – zapytał nie uzyskując od swojego rozmówcy żadnej odpowiedzi.
- Jeśli musisz… - odrzekł lekko znudzonym głosem jego „wybawiciel”
- Jestem Kh’aadz syn Kh’urina a was jak zwą?– zapytał zajmując miejsce naprzeciwko półelfa.
- Andaras skoro musisz wiedzieć. Miejscowy konował po którego karczmarz posłał szans ci nie dawał. Gdyby nie drobna pomoc mocy i ja być może nie dałbym rady. Choć w sztuce biegły jestem. Za długo się wylegiwał przy tej rzece. A i pogoda na taki wypoczynek nie odpowiednia. Ale zapamiętam i następnym razem "kuglarzyć" nie będę. Masz sporo szczęścia że akurat ja cie znalazłem.
- Wystarczyło mnie przy kominku w koc zawiniętego zostawić a sam bym wydobrzał. Z czarów jeszcze nigdy nic dobrego nie wynikło... Ale mniejsza już o to. Życie mi uratowałeś panie Andaras, to jestem Ci dłużny za to. - kontynuował starając się zwrócić na siebie uwagę młodej kelnerki zapatrzonej teraz w jakiegoś podróżnego jak w święty obrazek. Gdy w końcu doprosił się o dzbanek grzanego wina, rozlał do glinianych kubków i popijając powoli mówił dalej.
- Cierpki z Ciebie człowiek i jedne podziękowania już odemnie dostałeś, na kolejne nie licz, bo powtarzać się nie lubię. Ale dług honoru to dług honoru. Nie wiem z kąd ani tym bardziej do kąd Twoja droga prowadzi, ale aż do nastania wiosny, gdy śnieg stopnieje i pozwoli przeprawić się przez przełęcze na wschodnią stronę gór Mglistych, będziesz miał we mnie towarzysza i sojusznika. Tyle może dla Ciebie zrobić Kh'aadz Żelaznoręki, syn Kh'urina.
- Panie Kh’aadz doceniam pana gest. Słyszałem co nieco o honorze i kodeksie krasnoludów. Alem wiary nie dawał że obejmuje to całą rasę. Sądząc jednak po panu prawdę ludzie gadali. Widzę jednak mały problem w pana rozumowaniu. Ani panie nie wiesz dokąd jadę.... Ani co zamierzam. A co jeśli to odwrotny kierunek? Albo moje plany będą panu nie w smak? Może się również okazać że wiosna nastanie a ja będę siedział miesiącami i łatał ludzi gdzieś w jakiejś mieścinie.... Gdzie nijak zagrożeń i odwdzięczyć się nie będzie jak. Co wtedy? Mijając już fakt że podróżuje konno i dość szybko co również może okazać się problemem. – odparł po chwili zastanowienia Andaras wyraźnie chcąc się wymigać od przyjęcia tego zobowiązania.
- Jeśli kierunek nie w te stronę, to trudno, nadłożę, a jak nadejdzie wiosna, to szczerze nie bardzo mnie obchodzi czy będziesz Panie Andaras w Koziej Wólce leczył wzdęte kiszki bydła, czy bolące zęby zamożnych Panów w Annuminas... Z wiosną ja ruszam w swoją drogę. Kupię muła żeby waszej chabecie kroku dotrzymał. To wydaje mi się uzupełniło "luki" w moim rozumowaniu. – odpowiedział krasnolud pociągając kolejny łyk dobrze doprawionego i przyjemnie grzejącego wina.
- Dobrze panie czyli rozumiem że twój topór chronić mnie będzie przez najbliższych kilka miesięcy. Towarzysz do dysput pewnie z ciebie marny... Ale lepszy taki niż żaden. Szlak teraz trudny... Wiewiórki niebezpieczne zaatakować mogą. – zakpił
- Przyjmę twoje towarzystwo. Uracz mnie panie twoją opowieścią jak to wykąpać się przyszło – zakończył widząc, że niestety nie udało mu się zniechęcić upartego krasnoluda. Chociaż trzeba mu przyznać, był blisko.
- Pytaliście cóż się stało… - Kh’aadz zaczął swoją opowieść przyłykając kilka przekleństw pod adresem nieprzyjemnego wybawiciela… Ale cóż począć.
- Ano do rzeki wpadłem, bo lód mi pod nogami skruszał, a że zimno to i kąpiel taka przykra zdrowiu. A pewnie zapytacie po com na lód właził… A ja odpowiem, a no bo mnie goniła banda przeklęta, niech ich teraz ryby do kości oskubią. A za cóż gonili i usiec chcieli pewnie się zaciekawicie… A ja wam na to, że do końca to sam nie wiem, ale zapewne jakiś związek to będzie miało z tym chłystkiem co mu z mojej ręki parę zębów przednich ubyło… Bo wyobraźcie sobie panie Andaras, że jak od Khazad-dum na północ wzdłuż gór podróżuję, to pierwszy raz mi się zdarzyło coś takiego, słuchajcie… Mały zajazd może ćwierć wielkości tego co tutaj, wstąpiłem żeby przekąsić co ciepłego, a to nietypowa pora była bo jeszcze przedpołudnie, no to sam z gospodarzem w izbie siedzę, a tu wpada jakiś młodzik, sroży się jak kogut co ma chcice i do gospodarza w tą nutę uderza! „Co Ty sobie K… myślisz dziadzie! Zalegasz już drugi miesiąc i jak teraz mi nie oddasz co do miedziaka z odsetkami za chędożoną zwłokę to Ci nad tą budą czerwony kur zapieje!” – kontynuował zmieniając intonację głosu. Andaras chyba nawet nie słuchał, ale nie szkodzi, Kh’aadz sam pochłonięty przez wir swojej własnej opowieści nawet tego nie zauważył.
- Ja zdziwiony, co to za porządki patrzę się kiedy gospodarz chłystka na kopach wyniesie, a tu nie… Kuli się chłopina, chowa prawie za mną i jęczy coś że zapłaci, że nie ma… No cuda nie dziwy panie Andaras… Ale dalej… Kundel coraz bardziej hojraczy się robi, grozi, wrzeszczy, wymachuje łapskami aż w końcu mój półmisek z gulaszem wywrócił. Ja mu na to, że wypadało by przeprosić i za zepsutą potrawę koszty zwrócić… A jak się wtedy nadął! Heh Panie Andaras… Jak kozi pęcherz! Poczerwieniał jak burak na twarzy, ale rozumu mu od tego nie przybyło… Wziął tą miskę moją i rzucił nią we mnie, dodając przy tym nieuprzejmymi słowy, abym ja się w jego sprawy nie mieszał o ile na zdrowiu ucierpieć nie chcę… No przyznacie chyba Panie Andaras… Sam się prosił… Tyle, że nie wiedziałem, że na zewnątrz ich pozostałych piętnastu czekało… Ech co za czasy – zakończył upijając kolejny łyk grzanego wina…
__________________ "Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..." |