Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2010, 19:02   #3
Wroblowaty
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Zimno… Tak przeraźliwie zimno… Zgrabiałe palce nie były już w stanie dalej wpijać się w wyślizganą taflę lodu i zsunęły się, pogrążając go w śmiertelnych odmętach. Okrutna woda wysysająca resztki ciepła i życia zamknęła się nad nim, świat na powierzchni oddalał się od niego coraz bardziej wraz ze znikającymi w ogarniającej wszystko ciemności refleksami światła tańczącymi na zmąconej powierzchni wody tak dziwnej gdy widzianej od tej drugiej strony, niczym brama między czarodziejskimi światami. Szarpał się, kopał, sięgał desperacko rękami w nadziei, że uda mu się znaleźć jakiekolwiek oparcie… Na daremno, powoli i nieubłaganie spadał na dno. Coraz głębiej i głębiej, aż w końcu boleśnie o nie uderzył…

Dopiero wtedy się obudził.

Gdy otworzył oczy, zalała go niespodziewana fala bodźców, jakby dopiero co się urodził i po raz pierwszy smakował powietrza przesyconego zapachem drewnianych sprzętów, czół pod opuszkami palców wyraźną fakturę desek z których ułożona była podłoga na której leżał i słyszał jakieś przytłumione głosy dochodzące jakby z oddali. Nie miał pojęcia gdzie ani jak się znalazł, obolały podniósł się na nogi, stając z wyślizganej tysiącami stóp podłodze i rozejrzał się po izbie. Drewniane łóżko z wymiętoszonym siennikiem i porozrzucanymi w nieładzie kocami, z którego najwyraźniej przed chwilą spadł, przewrócony taboret, który zapewne potrącił i rozlana woda ze stłuczonego glinianego dzbanka, który przypuszczalnie miał pecha stać na niedoszłym siedzisku. Szczelnie zamknięte okno, parę prostych drewnianych mebli… Nic nadzwyczajnego. Dopiero po chwili u wezgłowia siennika dostrzegł swój wymiętoszony plecak, kuszę z żałośnie sterczącymi strzępami zerwanej cięciwy i ubrania. Nadal nie był do końca pewien czy wierzyć w to co widzi czy próbować się uszczypnąć. Z tego dziwnego oszołomienia wyrwało go krótkie skrzypnięcie otwieranych drzwi, obrócił się w ich stronę. W drzwiach stała ludzka dziewczyna, o słomianych włosach, naręczem czystych płócien i wyrazem bezgranicznego zdziwienia na okrągłej buzi.
- Gdzie ja jestem? Z kąd tu się wziąłem? I jak długo tu leżę? – zbombardował ją kolejnymi pytaniami nie dając czasu na odpowiedź na którekolwiek z nich. Dziewczyna nadal stała zastygnięta jak słup soli w progu z półotwartymi ustami.
- Mowę Ci dziecko odebrało? – zapytał po chwili nachylając się lekko w jej stronę, jakby chciał się jej lepiej przyjrzeć.
- N…Nie, proszę Pana… - odrzekła ale jakoś bez większego przekonania.
- No to może po kolei panienko… Gdzie ja jestem? – zapytał i kiwnął zachęcająco głową w stronę nadal niezdecydowanej dziewuszki.
- Pod Mostem… Znaczy się w karczmie Pod Mostem… - odrzekła już nieco pewniej jąkając się jeszcze odrobinę. Ucieszył go fakt, że nie tylko wiedział gdzie mniej więcej znajduje się owa karczma, ale i to, że w swojej drodze na północ i tak zamierzał do niej zawitać, żeby uzupełnić zapasy i odpocząć przed przeprawą przez góry. To dobry znak, pomyślał.
- Dobrze, a teraz dalej moja droga. Jak tu się znalazłem i jak długo tu leżałem? – kontynuował już nieco milszym głosem. Rozmówczyni również nabrała z powrotem rezonu, bo odpowiadała na wszystkie kolejne pytania szybko i rzeczowo…


Gdy już ubrany i jako tako przytomny zszedł na dół, do głównej sali biesiadnej karczmy przywitał go przyjemny zapach pieczonego mięsa, i jakże po ostatnich mroźnych przeżyciach przyjemny dźwięk strzelających w ciepłym kominku bierwion. Dużego ruchu nie było, widać jeszcze nie ta pora, ale zmierzając w stronę stołu przy którym siedział mężczyzna pasujący do opisu tego, który go tutaj przywlókł przecisnął się obok kilku pstrokato ubranych ludzi, z których od jednego wonęło niczym ze straganu z przyprawami. Stanął przed stolikiem spoglądając na siedzącego przy nim szczupłego mężczyznę. Chrząknął zwracając tym samym jego uwagę. Nieznajomy podniósł na niego swój wzrok.
- Powiadają, że to Wy mnieścię tu przywlekli... – rzucił. Nieznajomy o zbyt gładkiej jak na człowieka twarzy wpatrywał się w niego chwilę po czym odrzekł.
-Przywlekłem? Przywiozłem, a i owszem. Przy rzece leżałeś bez tchu. Stwierdziłem że to miejsce bardziej ci będzie odpowiadać. Masz szczęście że znam się na robocie trochę ziółek czarów i jesteś prawie jak nowy. Słabo z tobą było cóż to się stało? – zapytał
- Czarów? Tfu! Ich abrakadabrowa mać! – warknął z wyrzutem. Nie lubił czarów, a tym którzy się nimi parają za grosz nie ufał.
- Zdaje się, że zaszkodziły mi bardziej niż ta przeklęta lodowata woda... Dalej mnie w kościach od tych kuglarskich sztuczek łupie... – ciągnął dalej, chwytając się za krzyż jakby dla potwierdzenia swoich słów.
- Ale cóż począć... Darowanemu wybawcy od śmierci w zęby się nie zagląda tak?... Znaczy się no... Chciałem… Ten… Podziękować za ratunek od niechybnego odejścia w niebyt. – wydusił z siebie wreszcie.
- Można się dosiąść? – zapytał nie uzyskując od swojego rozmówcy żadnej odpowiedzi.
- Jeśli musisz… - odrzekł lekko znudzonym głosem jego „wybawiciel”
- Jestem Kh’aadz syn Kh’urina a was jak zwą?– zapytał zajmując miejsce naprzeciwko półelfa.
- Andaras skoro musisz wiedzieć. Miejscowy konował po którego karczmarz posłał szans ci nie dawał. Gdyby nie drobna pomoc mocy i ja być może nie dałbym rady. Choć w sztuce biegły jestem. Za długo się wylegiwał przy tej rzece. A i pogoda na taki wypoczynek nie odpowiednia. Ale zapamiętam i następnym razem "kuglarzyć" nie będę. Masz sporo szczęścia że akurat ja cie znalazłem.
- Wystarczyło mnie przy kominku w koc zawiniętego zostawić a sam bym wydobrzał. Z czarów jeszcze nigdy nic dobrego nie wynikło... Ale mniejsza już o to. Życie mi uratowałeś panie Andaras, to jestem Ci dłużny za to. - kontynuował starając się zwrócić na siebie uwagę młodej kelnerki zapatrzonej teraz w jakiegoś podróżnego jak w święty obrazek. Gdy w końcu doprosił się o dzbanek grzanego wina, rozlał do glinianych kubków i popijając powoli mówił dalej.
- Cierpki z Ciebie człowiek i jedne podziękowania już odemnie dostałeś, na kolejne nie licz, bo powtarzać się nie lubię. Ale dług honoru to dług honoru. Nie wiem z kąd ani tym bardziej do kąd Twoja droga prowadzi, ale aż do nastania wiosny, gdy śnieg stopnieje i pozwoli przeprawić się przez przełęcze na wschodnią stronę gór Mglistych, będziesz miał we mnie towarzysza i sojusznika. Tyle może dla Ciebie zrobić Kh'aadz Żelaznoręki, syn Kh'urina.
- Panie Kh’aadz doceniam pana gest. Słyszałem co nieco o honorze i kodeksie krasnoludów. Alem wiary nie dawał że obejmuje to całą rasę. Sądząc jednak po panu prawdę ludzie gadali. Widzę jednak mały problem w pana rozumowaniu. Ani panie nie wiesz dokąd jadę.... Ani co zamierzam. A co jeśli to odwrotny kierunek? Albo moje plany będą panu nie w smak? Może się również okazać że wiosna nastanie a ja będę siedział miesiącami i łatał ludzi gdzieś w jakiejś mieścinie.... Gdzie nijak zagrożeń i odwdzięczyć się nie będzie jak. Co wtedy? Mijając już fakt że podróżuje konno i dość szybko co również może okazać się problemem. – odparł po chwili zastanowienia Andaras wyraźnie chcąc się wymigać od przyjęcia tego zobowiązania.
- Jeśli kierunek nie w te stronę, to trudno, nadłożę, a jak nadejdzie wiosna, to szczerze nie bardzo mnie obchodzi czy będziesz Panie Andaras w Koziej Wólce leczył wzdęte kiszki bydła, czy bolące zęby zamożnych Panów w Annuminas... Z wiosną ja ruszam w swoją drogę. Kupię muła żeby waszej chabecie kroku dotrzymał. To wydaje mi się uzupełniło "luki" w moim rozumowaniu. – odpowiedział krasnolud pociągając kolejny łyk dobrze doprawionego i przyjemnie grzejącego wina.
- Dobrze panie czyli rozumiem że twój topór chronić mnie będzie przez najbliższych kilka miesięcy. Towarzysz do dysput pewnie z ciebie marny... Ale lepszy taki niż żaden. Szlak teraz trudny... Wiewiórki niebezpieczne zaatakować mogą. – zakpił
- Przyjmę twoje towarzystwo. Uracz mnie panie twoją opowieścią jak to wykąpać się przyszło – zakończył widząc, że niestety nie udało mu się zniechęcić upartego krasnoluda. Chociaż trzeba mu przyznać, był blisko.

- Pytaliście cóż się stało… - Kh’aadz zaczął swoją opowieść przyłykając kilka przekleństw pod adresem nieprzyjemnego wybawiciela… Ale cóż począć.
- Ano do rzeki wpadłem, bo lód mi pod nogami skruszał, a że zimno to i kąpiel taka przykra zdrowiu. A pewnie zapytacie po com na lód właził… A ja odpowiem, a no bo mnie goniła banda przeklęta, niech ich teraz ryby do kości oskubią. A za cóż gonili i usiec chcieli pewnie się zaciekawicie… A ja wam na to, że do końca to sam nie wiem, ale zapewne jakiś związek to będzie miało z tym chłystkiem co mu z mojej ręki parę zębów przednich ubyło… Bo wyobraźcie sobie panie Andaras, że jak od Khazad-dum na północ wzdłuż gór podróżuję, to pierwszy raz mi się zdarzyło coś takiego, słuchajcie… Mały zajazd może ćwierć wielkości tego co tutaj, wstąpiłem żeby przekąsić co ciepłego, a to nietypowa pora była bo jeszcze przedpołudnie, no to sam z gospodarzem w izbie siedzę, a tu wpada jakiś młodzik, sroży się jak kogut co ma chcice i do gospodarza w tą nutę uderza! „Co Ty sobie K… myślisz dziadzie! Zalegasz już drugi miesiąc i jak teraz mi nie oddasz co do miedziaka z odsetkami za chędożoną zwłokę to Ci nad tą budą czerwony kur zapieje!” – kontynuował zmieniając intonację głosu. Andaras chyba nawet nie słuchał, ale nie szkodzi, Kh’aadz sam pochłonięty przez wir swojej własnej opowieści nawet tego nie zauważył.
- Ja zdziwiony, co to za porządki patrzę się kiedy gospodarz chłystka na kopach wyniesie, a tu nie… Kuli się chłopina, chowa prawie za mną i jęczy coś że zapłaci, że nie ma… No cuda nie dziwy panie Andaras… Ale dalej… Kundel coraz bardziej hojraczy się robi, grozi, wrzeszczy, wymachuje łapskami aż w końcu mój półmisek z gulaszem wywrócił. Ja mu na to, że wypadało by przeprosić i za zepsutą potrawę koszty zwrócić… A jak się wtedy nadął! Heh Panie Andaras… Jak kozi pęcherz! Poczerwieniał jak burak na twarzy, ale rozumu mu od tego nie przybyło… Wziął tą miskę moją i rzucił nią we mnie, dodając przy tym nieuprzejmymi słowy, abym ja się w jego sprawy nie mieszał o ile na zdrowiu ucierpieć nie chcę… No przyznacie chyba Panie Andaras… Sam się prosił… Tyle, że nie wiedziałem, że na zewnątrz ich pozostałych piętnastu czekało… Ech co za czasy – zakończył upijając kolejny łyk grzanego wina…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline