Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-01-2011, 15:04   #10
Cold
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
- McFreud znowu wysłała mnie do Perkinsa - szepnęłam do Matta, kiedy Proudville w końcu skończyła swój nudny wykład. Nie tyle co nudny, ale kiedy słyszy się po raz któryś te same słowa, mimo że z ust tak zafascynowanej osoby, to można się znudzić. - Ta kobieta mnie naprawdę nienawidzi.
- Przeskrobałaś coś konkretnego? - zapytał w odpowiedzi.
Wskazałam wymownie na nadruk mojej czarnej koszulki, nietrafionego prezentu urodzinowego od ojca, mając nadzieję, że Matt zrozumie przekaz.
- Poza tym dostało się też Scottowi. - Matt uniósł brwi w pytającym geście. Wyglądał zabawnie, jak tak robił, ale było to urocze. I mimo tego, że swoje związki przestałam traktować poważnie, to musiałam przed samą sobą przyznać, iż Matthew Lewis przywracał moją wiarę w coś takiego, jak miłość. I choć nie do końca jeszcze wiedziałam, co to jest ta miłość, czułam ‘motylki w brzuchu’ i to nie tylko z głodu.
- Chyba nie nosiliście jej we dwoje?
- Nie, w ogóle jej nie nosiliśmy. Zamiast do Perkinsa, trafiliśmy do męskiego kibla - odpowiedziałam, ironizując. Czasami jednak też potrafił uderzyć mną o twardy grunt, zwracając mój umysł ku rzeczywistości. Westchnęłam. - Po prostu coś powiedział o czarnym kolorze, McFreud to usłyszała i wysłała go zaraz za mną do pedagoga.
- Zostaliście recezentami jednej z jego nowych “powiesci”?
- Lepiej - odparłam bez entuzjazmu, przypominając sobie zdarzenia sprzed dwóch lekcji. - Zostaliśmy jej bohaterami. Na dodatek przez cały czas DELIKATNIE sugerował, że razem tworzylibyśmy świetną parę na Halloweenowym balu. - Matt spojrzał się w kierunku Scotta. Nie wiem czemu, ale zaczęłam się zastanawiać czy poczuł się zazdrosny. Ale o co? Cholera, znów się przyłapałam!
- To prawda, jeżeli tylko przebierzesz się za jakiegoś rozkładającego się trupa... - uśmiechnął się kwaśno. Bingo! Był zazdrosny, aczkolwiek nie wiedziałam do końca, czy to powód do radości. Czyżby Matthew coś wyczuł, czy to tylko i wyłącznie zadziałało poprzez sugestię? Zaraz, zaraz. Samantho, ale cóż takiego miałby wyczuć? Sama poddałaś się działaniu sugestii Perkinsa. Ty ofiaro!
- Hm? - spojrzałam na niego pytająco. - Czemu akurat rozkładający się trup?
- Nie wiem... tak mi przyszło do głowy... - Proudville zmieniła rozmówcę na dziewczynę siedzącą nieopodal, więc Matt zniżył ton głosu do szeptu. - Poza tym, nie oznajmiłaś jeszcze jako kto pojawisz się na balu, a mięso i świeża krew to coś, czego będę tej nocy pragnął. - Chłopak uśmiechnął się łobuzersko. Lubiłam, kiedy to robił. Uwielbiałam jego uśmiech. Taki charakterystyczny, tylko jego i tylko dla mnie.
Zmiana tematu. Sto procent pewności, że był o mnie zazdrosny. Z jednej strony to miłe uczucie, kiedy jest ktoś, komu na tobie zależy. I zaczynałam dochodzić do wniosku, że mi również zależało na nim. O tak, byłam trudną dziewczyną o wysokich wymaganiach od życia. Ale nie potrafiłam być sama, a Matthew...
- Zobaczysz na balu - odparłam cicho, przyglądając się Mattowi. Cisza panująca w klasie powstrzymała Lewisa od odpowiedzi. Było za cicho... Matt podniósł wzrok i spojrzał Proudville w oczy. Jej twarz zdobił dziwny grymas.
- Może panna Everett powie nam, dlaczego dzieła Szekspira(...)

- A już zaczynałam mieć nadzieję, że zapomniała - mruknęłam, wzdychając ciężko.
Ann w tym czasie przez chwilę oglądała się za szanowną przedstawicielką samorządu szkolnego. Potem spojrzała na mnie i wzruszyła ramionami. W zasadzie nie wiedziałam, czemu zagadnęłam do niej. Czy w ogóle do niej zagadnęłam? To zdanie raczej skierowane było do mnie samej. Nawet nie znałam tej dziewczyny. Co nie zmienia faktu, że ona na pewno wiedziała, kim jestem ja. Przygnębiające i trochę dziwne.
- Wiesz, nikt nas do niczego nie zmusza - powiedziała i zakręciła palcem w powietrzu. - Więc jeśli nie tknęła cię charyzma naszej koordynatorki...
Wskazała w trochę teatralnym geście kierunek, w którym oddalała się Caroline.
- ...to zniszczysz jej entuzjazm. Czy coś.
- Sądzisz, że to w ogóle możliwe - zniszczyć entuzjazm tej dziewczyny?
- Wielu niezwykle utalentowanych ludzi krąży po tym świecie - odparła. - Zresztą, mówisz jakby coś złego było w tym, że dziewczyna jara się Halloween.
- Po prostu mam gdzieś te całe przygotowania i nie rozumiem, czemu zostałam w to wciągnięta. - Wzruszyłam ramionami. Stevens odpowiedziała na to na początku wyłącznie dość znaczącym uniesieniem brwi.
- Bo wszyscy cię kochają za to jak ociekasz sympatią do otaczającego cię świata - rzekła trochę ironizując. Trochę? Tu raczej aż kipiało od ironii. - I ktoś wpadł na to, że przyda się ta iskierka na balu, kiedy wszyscy będą odwalać szalony cosplay. To samo w sobie jest ciekawe!
- Sprawiłaś, że poczułam wewnętrzną potrzebę zjednania się z tym światem! - odparłam słodkim głosem i z wymuszonym uśmiechem, naśladując Caroline i inne dziewczyny, zafascynowane tym balem. - Ech, w każdym bądź razie, zobaczymy się na spotkaniu - dodałam po chwili już normalnym, obojętnym tonem, bez sztucznego uśmiechu. - Mam nadzieję, że panna Przewodnicząca nie będzie nas tam trzymać przez całą noc.
- W każdym razie - poprawiła mnie automatycznie. Już chciałam coś odpowiedzieć, lecz dziewczyna kontynuowała. - Nigdy nie ciągnęło cię do zwiedzania szkoły nocą?
- A kto powiedział, że tego nie robiłam? - Uśmiechnęłam się, choć właściwie nie było powodu. Czym się tu chwalić? Nocna eskapada wraz z chłopakiem-ćpunem. Ucieczka przed policją. Nie zamierzałam tego powtarzać. Może to dlatego wybrałam właśnie Matta? Ponieważ nie był taki, jak poprzedni? Nie był ćpunem, miał ambicje i nie mniejsze wymagania od życia, niż ja.
Ann obróciła się na pięcie w kierunku swojej szafki.
- Na razie! - zakrzyknęła wesoło i odeszła. Odprowadziłam ją wzrokiem. Po chwili jednak dołączył do mnie Matt.
Uśmiechnęłam się do niego i przytuliłam się. Czułam zapach jego perfum. Nie za mocne, nie za łagodne. Męskie. Pasowały do niego.
Nie powiedziałam ani słowa. Po prostu potrzebowałam się do niego przytulić, by poczuć, że mam kogoś, na kim mogę polegać. To nie był zwykły gest, zwykłe ‘przytulenie się do chłopaka’. Miałam nadzieję, że Lewis to wyczuł. Chciałam, żeby to wyczuł. Żeby zrobiło mu się miło. Bo nie byłam jeszcze gotowa, by powiedzieć te dwa słowa. Żadnemu do tej pory nie powiedziałam. To dziwne, niby dwa zwykłe wyrazy, a nigdy nie chcą przejść przez gardło, kiedy masz je wypowiedzieć szczerze do innej osoby, póki nie jesteś w stu procentach pewien, że to właśnie czujesz. A zapewne i wtedy ciężko jest je wypowiedzieć.
I znowu te pseudo filozoficzne rozmyślania. Samantho Everett, co się z tobą dzieje? Czy to miłość, czy to jest... zalążek szaleństwa i pierwszy krok ku czterem ścianom bez drzwi i okien?
Nagle poczułam jak ‘szmata’ wibruje. Początkowo ignorowałam ten fakt, ale wibracja stawała się coraz bardziej upierdliwa, przez co zostałam zmuszona do otwarcia klapy torby i poszperania w niej przez chwilę.
- Uh, przepraszam na chwilę - mruknęłam do Lewisa, odsuwając się i wyciągając telefon odeszłam na bok. Spojrzałam na wyświetlacz, dzwonił David. Czegóż on mógł chcieć? Przecież dobrze wiedział, że jestem teraz w szkole, poza tym czy on nie miał randki?
- Nie przeszkadzam? - usłyszałam niski, męski głos. Bez wątpienia był to David, ale w jego głosie wyczułam coś dziwnego.
- Ależ skąd, uprawiałam tylko dziki seks z Mattem w szkolnej przebieralni - odpowiedziałam, starając się, by ton mojego głosu był jak najbardziej poważny.
- Ha, ha, ha. Jesteś cholernie zabawna, smarku - odparł. Choć nigdy nie wiadomo, może się nabrał. Jeśli tak, to Matt był jeszcze bardziej znienawidzony przez niego. - Posłuchaj mnie uważnie...
- Przecież słucham.
- Nathan wraca, wywalili go z uczelni - oznajmił, a mnie zamurowało. Nathan, w naszej trójce ten średni. Zawsze poważny, odizolowany. Dziwny. Typowy kujon. Nie widział świata poza książkami. Kiedyś z Davidem nawet zastanawialiśmy się, czy on w ogóle ma znajomych. Po śledzeniu go cały dzień doszliśmy do wniosku, że nie.
- Kiedy... Kiedy będzie w domu? - spytałam, nadal niedowierzając słowom, które usłyszałam.
- Już jest. Ojciec jest nieźle wkurzony. Dasz radę po szkole...
- Nie - nie dałam mu dokończyć. Bądź co bądź nie zamierzałam się w to mieszać. Miałam inne plany. I choć wizja spędzenia wieczoru w szkole wraz z Caroline i innymi cudakami tego liceum nie malowała się w moim umyśle jako idealny początek weekendu, to lepsze niż rodzinne problemy.
- Posłuchaj. Chyba ten twój kochaś będzie mógł powstrzymać swojego...
- Odłączam się - powiedziałam jedynie i rozłączyłam się. Nie miałam najmniejszego zamiaru słuchać tej samej gadki.
- Nathan wrócił. Wywalili go z uczelni - oznajmiłam Mattowi, kiedy tylko zauważyłam jego pytającą minę.
- Jak to? - spytał niedowierzając.
W odpowiedzi wzruszyłam jedynie ramionami.
- Nie zamierzam się w to mieszać... póki co - dodałam. - Dzisiaj i tak prędko do domu nie wrócę. Po lekcjach wpadnę do ciebie na trening.
- Przecież to twój brat... Nie wolisz w tym czasie wpaść do domu i dowiedzieć się, o co chodzi?
- Mój brat? W całym życiu zamienił ze mną może... kilka zdań? Nawet życzenia urodzinowe sobie darował. Poza tym słyszałam, że ojciec jest nieźle wkurzony. Nie zamierzam w takiej chwili wkraczać na teren królestwa Everettów. - Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę stołówki. Motylki może i były przyjemne, ale ściśnięte przez głód nie wydawały się już takie fajne. Przeciskaliśmy się przez zatłoczone korytarze w kierunku stołówki, a przy samym wejściu zostały nam wciśnięte dwie fioletowe kartki.
- Obowiązkowe przebrania - luźno zauważył Matt.
- Piekielne bestie i przerażające stwory? Kto redagował tą ulotkę - westchnęłam, zgniatając kartkę i wrzucając ją do kosza na śmieci. - Matt, czy ja naprawdę jestem jakąś aspołeczną dziwaczką? - spytałam. Znów zaczęłam się zastanawiać nad czymś, co normalnie byłoby mi obojętne. Matt udał przez chwilę, że myśli nad tym, co powiedzieć.
- Gdyby się tak zastanowić... - powiedział z uśmiechem jednocześnie przytulając moją głowę do ramienia - to nie do końca, ale to zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Uśmiechnęłam się do Matta. Może i miał rację?
Stołówka była pełna uczniów. Co zresztą nie dziwne, aczkolwiek znalazło się kilka wolnych miejsc, a nawet i jeden pusty stolik. Zebrawszy na tacy odpowiedni dla siebie posiłek, usiedliśmy przy owym stoliku.
Przerwa w towarzystwie Lewisa minęła zbyt szybko i trzeba było zbierać się na następną lekcję. Aczkolwiek mnie się wcale nie śpieszyło. Przetrzymałam Matta do momentu, aż większość uczniów opuściła stołówkę. Podeszłam do niego i, zapewne niespodziewanie dla niego, chwyciłam za jego bluzę, przyciągnęłam do siebie i dając się ponieść emocjom, pocałowałam. Długo i namiętnie, nie dbając o to, czy ktokolwiek na to patrzył. Czasami po prostu trzeba być zwykłą nastolatką. Matt odwzajemnił pieszczotę i ciepło spojrzał mi w oczy, uśmiechając się i przytulając do siebie. Kolejną rzecz trzeba było przyznać - Matthew Lewis był świetny w całowaniu. Pocałunek z nim można było porównać z... objawieniem. Jeśli raz pocałujesz, to później już tylko będą pocałunki, pocałunki i pocałunki.
- Jeżeli martwisz się Nathanem, to wszystko będzie w porządku - zapewnił, a jego słowa odbiły się słabym echem po pustej już sali.
- Wiem, że będzie - odparłam, wtulając się w niego. Chociaż w głębi duszy nie byłam wcale taka pewna. - Martwię się jedynie o ojca - powiedziałam szczerze. W końcu jemu mogłam powiedzieć wszystko. - Po tym jak matka trafiła do psychiatryka jego nerwy to... Możesz sobie to wyobrazić...
- Szczerze mówiąc, to nie potrafię, ale spróbuję zrozumieć - przerwał mi w pół słowa.
- A Nathan... Nikt nigdy nie miał z nim kontaktu, prócz właśnie matki. Och, nieważne, nie będę cię zadręczać perypetiami rodziny Everettów. Chyba powinniśmy się zbierać na lekcje.
- Chyba powinniśmy - zgodził się. - I nie zadręczasz. Wydaje mi się, że to najlepszy moment, by nawiązać z nim bliższe kontakty, skoro nie udało się wam to do tej pory. No i nadarza się okazja, żebyś zerwała ze stereotypem twojej aspołecznej osobowości.
- Zastanowię się nad tym - odparłam cicho, po czym oboje ruszyliśmy na swoje lekcje.
Wiedza o kulturze była przyjemnym rozluźnieniem po nieudanej historii i angielskim. I choć byłam całkiem dobra z tych wszystkich humanistycznych przedmiotów, to nie wiedzieć czemu, nauczyciele za mną nie przepadali.
Francuski zleciał mi na rozmyślaniu nad tym, co działo się właśnie w domu. Choć przybrałam postawę obojętną, to była tylko zwykła powłoka. Wewnątrz byłam rozbita. Dlaczego kogoś takiego jak Nathan wyrzucili z uczelni? Przecież on od zawsze był taki przykładny, pilny i wzorowy. Nigdy nie sprawiał kłopotów, w odróżnieniu do mnie i Davida. Co teraz się zmieniło?
Gdy tylko usłyszałam dzwonek, zerwałam się jak oparzona. Zarzuciłam na ramię ‘szmatę’ i wyszłam pośpiesznie przed budynek szkoły. Przywitało mnie nieprzyjemne, chłodne powietrze.
Wyciągnęłam z torby komórkę i zmarzniętą dłonią wystukałam kilka słów. “Idę jednak do domu. Zobaczymy się dzisiaj wieczorem/jutro?”.

- Co ty sobie wyobrażałeś?! - usłyszałam donośny krzyk ojca już na podjeździe.
Westchnęłam, zatrzymując się na chwilę. Nie lubiłam takich sytuacji. Zazwyczaj to Henry Everett krzyczał na mnie bądź na Davida. Nigdy nie słyszałam, by choć podniósł głos na Nathana.
Od incydentu z moją matką dużo się zmieniło. Z pewnością nie na lepsze. Może powrót Nathana był punktem zwrotnym? Może nadszedł czas, by sobie wszystko wytłumaczyć? Może w końcu wszystko zaczęłoby się układać jak w normalnej rodzinie?
- Najpierw Samantha, teraz ty?! - kolejne zdanie wykrzyczane przez mojego ojca wyrwało mnie z zamyślenia.
Stałam już przed drzwiami, kiedy ogarnęły mnie wątpliwości. Wejść? Czy sobie darować? On nadal miał do mnie żal o te narkotyki. Tak naprawdę nigdy mi nie uwierzył, że byłam niewinna. I byłam pewna, że tym razem poszło o to samo.
Drzwi same otworzyły się przede mną z impetem, a ze środka wyparował wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach, które przyprószone były siwizną. Jego policzki okalał czarno-siwy zarost. Oczy miał podkrążone. Obrzucił mnie morderczym spojrzeniem, przeszedł obok pozostawiając duszący zapach papierosów i ruszył w stronę samochodu.
Westchnęłam jedynie i przeszłam przez próg. Ściągnęłam płaszcz, rzuciłam torbę i ruszyłam ku kuchni. Panowała tam cisza, a przy stole siedziało dwóch mężczyzn. Oboje wysocy, dobrze zbudowani, aczkolwiek jeden z nich był szczuplejszy. Nosił okulary w grubych, czarnych oprawkach. Był bledszy od Davida, jak ja. Miał czarne, gęste włosy, nieco przydługawe. Siedział pochylony nad kubkiem kawy. W dłoni trzymał papierosa. Gdy tylko pojawiłam się przy wejściu, oboje spojrzeli na mnie.
I choć nie byli bardzo podobni do siebie, mieli takie same oczy, takie samo spojrzenie. Odziedziczone po matce.
- Sam... - mruknął Nathan. Jego głos był cichy, chwiejący się, zachrypnięty. Dopiero wtedy zauważyłam, że jego oczy były przekrwione i podkrążone.
- Nat... - wyszeptałam jedynie i dając się ponieść emocjom, podbiegłam i przytuliłam brata najmocniej, jak potrafiłam. Odwzajemnił uścisk. To było dziwne, zupełnie niepodobne do mnie, do nas. Acz miłe.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline