Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2011, 20:23   #12
Baranio
 
Reputacja: 1 Baranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znany
Przy klasie numer 115 znalazłem się krótko przed dzwonkiem, razem z innymi pospiesznie wszedłem do pedantycznej klasy, przy okazji witając się ze Scottem krótkim skinieniem głowy. Lekcja angielskiego była koszmarnie nudna, tak jak tego oczekiwałem. Mimo to próbowałem uważnie słuchać wykładu nauczycielki na temat renesansu angielskiej literatury i teatru, ale informacje o Szekspirze i jego dziełach notowałem bardziej mechanicznie niż ze zrozumieniem i po kilkudziesięciu minutach odetchnąłem z ulgą, gdy Proudville zaczęła dyskutować z resztą uczniów, gdzieś na drugim końcu sali.
- McFreud znowu wysłała mnie do Perkinsa - usłyszałem szept Sam za własnymi plecami - Ta kobieta mnie naprawdę nienawidzi.
- Przeskrobałaś coś konkretnego? - zapytałem bez nuty zdziwienia w głosie, a ona wskazała na własną koszulkę. - Poza tym dostało się też Scottowi. - Ta informacja lekko mnie zaskoczyła, uniosłem brwi, oczekując dalszych wyjaśnień.
- Chyba nie nosiliście jej we dwoje? - ironię w moim głosie wyczułoby nawet dziecko.
- Nie, w ogóle jej nie nosiliśmy. Zamiast do Perkinsa, trafiliśmy do męskiego kibla - odparowała, pogrywając ze mną. Poczułem lekkie ukłucie. Ukłucie czego? Zazdrości? - Po prostu coś powiedział o czarnym kolorze, McFreud to usłyszała i wysłała go zaraz za mną do pedagoga.
- Zostaliście recezentami jednej z jego nowych “powiesci”? - nasz szkolny pedagog słynął z 'zatrudniania' uczniów do oceniania jego wypocin. Nie mogło być to przyjemne i to był to jeden z powodów, dla których nie warto było trafiać do Perkinsa. Pomijając jego osobę, oczywiście.
- Lepiej - odparła Sam bez entuzjazmu.- Zostaliśmy jej bohaterami. Na dodatek przez cały czas DELIKATNIE sugerował, że razem tworzylibyśmy świetną parę na Halloweenowym balu. - Obróciłem się, spoglądając na Scotta. Był zajęty skrobaniem czegoś na skrawku papieru. Znowu napadło mnie to dość nieprzyjemne uczucie, które sprawiało, że w tym momencie niezbyt za Windenem przepadałem.
- To prawda, jeżeli tylko przebierzesz się za jakiegoś rozkładającego się trupa... - wypaliłem, uśmiechając się kwaśno. Takie zachowanie niezbyt do mnie pasowało. Ufałem Sam i może właśnie dlatego czułem się zazdrosny. Rzadko kto może cieszyć się moim zaufaniem. Cieszyć się? Co za narcystyczne określenie...
- Hm? - w jej czekoladowych oczach ujrzałem krztynę satysfakcji, ukrytą pod pytającym tonem. Przegrałem. Ale wcale nie było mi z tym źle - Czemu akurat rozkładający się trup? - dociekała.
- Nie wiem... tak mi przyszło do głowy... - powiedziałem, unikając dalszej rozmowy na ten temat. Proudville zmieniła rozmówcę na dziewczynę siedzącą nieopodal, więc zniżyłem ton głosu do szeptu. - Poza tym, nie oznajmiłaś jeszcze jako kto pojawisz się na balu, a mięso i świeża krew to coś, czego będę tej nocy pragnął - uśmiechnąłem się do niej w pewien charakterystyczny sposób, który uwielbiała.
- Zobaczysz na balu - odparła, również szeptem i wbiła we mnie wzrok. W klasie zrobiło się dziwnie cicho, przez co nie mogłem wydusić z siebie słowa i powoli spojrzałem do góry, ponad głowę Sam - prosto w oczy Proudville.
- Może panna Everett powie nam, dlaczego dzieła Shakespeare'a były rewolucją w angielskim teatrze? - Samantha nie wiedziała, co powiedzieć. Siedziała więc cicho, wręcz wyzywająco cicho, przez co po sekundzie nauczycielka odpowiedziała sama sobie i powtórzyła mi pytanie. Spojrzałem na nią ze zrezygnowaniem, obserwując jak skrupulatnie notuje uwagi w swoim zeszycie. Niezręczna cisza została przerwana przez dzwonek, który jednak nie powstrzymał Proudville od pewnego rodzaju zemsty. Świetnie, wypracowanie do napisania. Na tak beznadziejny temat i w tak cholernie krótkim czasie. Wyszedłem z sali zaraz za Sam, którą zaczepiła Caroline. Rozmawiały wraz z Ann na temat organizacji balu. Wysłuchałem ich dialogu, samemu się nie odzywając. Pożegnawszy się z dziewczynami, Samantha uśmiechnęła się do mnie i przytuliła się. Niecodzienne zachowanie. Lekko zaskoczony i skołowany po chwili odwzajemniłem uścisk. Sam potrzebowała czasem zaskoczyć, zrobić coś zarówno szalonego jak i zwyczajnie dziwnego. Chociaż jak przytulenie się do bliskiej osoby można traktować jako nienormalne? W jej przypadku - tak. Chociaż miałem nadzieję, przeczucie, że ta dziewczyna to zmieni, że nie jest jej z tym do końca dobrze i że powoli się tym męczy. Stała tak przez chwilę, wtulona we mnie, a ja pozwalałem znaleźć jej to ciche oparcie, bezpieczeństwo, których potrafiła się doszukać w tak prostym geście. Mimo lekkiego gwaru na korytarzu usłyszałem, jak telefon Sam wibruje w jej torbie. Z początku dziewczyna nic nie robiła, ale potem zdecydowała się odebrać rozmowę.
- Uh, przepraszam na chwilę- mruknęła i, odsunąwszy się na 'bezpieczną' odległość, spojrzała na wyświetlacz. Tym razem to ona wydawała się zaskoczona, a po kilku minutach rozmowy bezsprzecznie zbladła.
- Nathan wrócił. Wywalili go z uczelni – oznajmiła w odpowiedzi na mój pytający wzrok. Powiedziała to głosem, jakby nic się nie stało. Ot, zwyczajna drobnostka.
- Jak to? - spytałem niedowierzając. Nathan nie do końca był zżyty z rodziną. Napewno nie tak jak z książkami – dobry, porządny uczeń. Nie mogłem sobie wyobrazić powodu, dla którego wyrzucono go ze szkoły. Sam wzruszyła ramionami, zapewne samej się nad tym zastanawiając.
- Nie zamierzam się w to mieszać... póki co - dodała. - Dzisiaj i tak prędko do domu nie wrócę. Po lekcjach wpadnę do ciebie na trening.
- Przecież to twój brat... Nie wolisz w tym czasie wpaść do domu i dowiedzieć się, o co chodzi? – Wiedziałem, że wolała to zrobić. Wiedziałem również, że sama była tego świadoma, potrzebowała tylko, żeby ktoś inny powiedział to na głos, lekko zasugerował, a w razie potrzeby zmusił do podjęcia właściwej decyzji.
- Mój brat? W całym życiu zamienił ze mną może... kilka zdań? Nawet życzenia urodzinowe sobie darował. Poza tym słyszałam, że ojciec jest nieźle wkurzony. Nie zamierzam w takiej chwili wkraczać na teren królestwa Everettów. – opierała się i chwyciwszy mnie za rękę, pociągnęła ku stołówce, skąd dało wyczuć się mieszankę przyjemnych zapachów. Stwierdziwszy, że tak naprawdę Sam przejmuje się bardziej, niż to okazuje, ruszyłem za nią, postanawiając że porozmawiamu o tym, gdy do tego dojrzeje... lub dowie się więcej szczegółów. Przeciskaliśmy się przez zatłoczone korytarze w kierunku stołówki, a przy samym wejściu zostały nam wciśnięte dwie fioletowe kartki. Spojrzałem na jedną z nich.
- Obowiązkowe przebrania – przeczytałem na głos.
- Piekielne bestie i przerażające stwory? Kto redagował tą ulotkę - westchnęła Sam, zgniatając kartkę i wrzucając ją do kosza na śmieci. - Czy ja naprawdę jestem jakąś aspołeczną dziwaczką? - spytała ni stąd ni zowąd. Znowu. Udawałem przez chwilę, że myślę nad tym, co odpowiedzieć. Prawdę powiedziawszy, miałem wyrobioną opinię na ten temat, miałem nadzieję, że słuszną.
- Gdyby się tak zastanowić... - zacząłem powoli z uśmiechem, jednocześnie przytulając głowę dziewczyny do swojego ramienia - to nie do końca, ale to zależy tylko i wyłącznie od ciebie.
Samantha uśmiechnęła się z wdzięcznością. Ufała mi, tak jak ja ufałem jej.
Gdy weszliśmy na stołówkę, ta pękała w szwach. Szybko się rozejrzałem, dostrzegając nawet Scotta przy stoliku, wpatrującego się w laptopa i wystukującego coś na klawiaturze. Uśmiechnąłem się tylko i lustrowałem salę dalej, w poszukiwaniu wolnego miejsca dla mnie i Sam. Jakimś cudem znalazły się takowe. Cała przerwa minęła nam na rozmowie i jedzeniu lunchu. Zeszło nam się z tym dłużej niż większości uczniów. A gdy zostaliśmy sami, Sam spróbowała zaskoczyć mnie po raz kolejny – chwyciwszy moją bluzę, przyciągnęła do siebie i pocałowała. Myślę, że to jedna z tych cech, które w niej uwielbiałem – nieprzewidywalność. Odwzajemniłem pieszczotę i ciepło spojrzałem jej w oczy, uśmiechając się i przytulając do siebie, później ponownie całując. Dziewczyna zachowywała się dziwnie, nawet jak na nią. Nie martwiło mnie to zbytnio, była silna.
- Jeżeli martwisz się Nathanem, to wszystko będzie w porządku – moje słowa zapewnienia odbiły się echem od sali. Ten chłopak musiał umieć poradzić sobie z takim problemem. Przynajmniej tak go sobie wyobrażałem, przy okazji zastanawiając się, czy jest równie przyjaźnie nastawiony do obcych przedstawicieli płci męskiej w domu Everettów, jak jego brat. Zapewne przekonam się o tym, gdy go poznam. To jest, jeśli go poznam – trzeba pamiętać, że dom jest strzeżony przez wściekłego psa.
- Wiem, że będzie - odparła, wtulając się we mnie, na szczęście nie słysząc moich myśli, ale potwierdzając pierwszą ich część. - Martwię się jedynie o ojca - powiedziała szczerze, decydując się na wyznanie, co tak naprawdę ją trapi. - Po tym jak matka trafiła do psychiatryka jego nerwy to... Możesz sobie to wyobrazić...
- Szczerze mówiąc, to nie potrafię, ale spróbuję zrozumieć - przerwałem jej w pół słowa. Jej matka... nigdy jej nie spotkałem. Everettowie mieli w swoim życiu ciężki okres, spowodowany tym wydarzeniem. Nie wiedziałem, jak to jest, gdy rodzina zostaje rozbita, ale zapewne niedługo będę miał okazję się przekonać, jako że moja własna matka usilnie nad tym pracuje, spotykając się i kochając z innymi mężczyznami, gdy ojciec jest w pracy. Lub co gorsza sprowadzając ich do domu pod jego nieobecność.
- A Nathan... Nikt nigdy nie miał z nim kontaktu, prócz właśnie matki. Och, nieważne, nie będę cię zadręczać perypetiami rodziny Everettów. Chyba powinniśmy się zbierać na lekcje.
- Chyba powinniśmy - zgodziłem się. - I nie zadręczasz. Wydaje mi się, że to najlepszy moment, by nawiązać z nim bliższe kontakty, skoro nie udało się wam to do tej pory. No i nadarza się okazja, żebyś zerwała ze stereotypem twojej aspołecznej osobowości.
- Zastanowię się nad tym - odparła cicho i oboje ruszyliśmy na swoje lekcje.
Dla mnie ostatnia godzina wypełniona była wzorami redukcyjnymi. Matematyka upłynęła pod znakiem rozwiązywania przykładów, z których nie potrafiłem rozwiązać tylko kilku najtrudniejszych, być może dlatego, że słońce za oknem sali lekcyjnej zdawało się krzyczeć swoimi ciepłymi promieniami, że dzisiejszy trening odbędzie się na szkolnym boisku. Piłka nożna była sportem, który pokochałem dosyć niedawno. Wcześniejsze nieudane próby podjęcia kilku innych sportów, zapewniały mi niezłą kondycję a regularna gra pewną dozę techniki i doświadczenia, które nie były jeszcze jednak doskonałe. Jeszcze.
Krótko po matematyce znalazłem się w szatni, gdzie spotkałem Colina. Brunet z zadowoleniem potwierdził moje domysły, twierdząc, że trener chce nas dziś wykończyć na murawie. Przebrani w sportowe stroje dołączyliśmy do reszty chłopaków, prowadzących luźne rozmowy i ruszyliśmy na boisko. Podczas spaceru dała o sobie znać temperatura - krótkie spodenki sprawiły, że skórę niektórych z nas pokryła gęsia skórka. Rozgrzewka, mająca na celu rozgrzanie naszych organizmów i przygotowanie do dalszej części treningu, została więc przeprowadzona bardzo sprawnie. Po kilku minutach truchtu, wymachów, kroków dostawnych i skipów, byliśmy rozgrzani na tyle, żeby przejść do reszty ćwiczeń. Czas niezauważalnie biegł, tak jak biegaliśmy i my, z każdą minutą coraz bardziej zmęczeni. Piątkowe popołudnie wydawało się naszemu trenerowi doskonałą okazją do zmuszenia nas do morderczego biegania, celnych strzałów i dokładnych podań. Pod koniec drugiej godziny kazał nam rozstawić żółte talerzyki, mniej więcej co dwadzieścia metrów, w dwóch rzędach, zostawiając przy co drugim jednego chłopaka. Reszta miała ustawić się na samym początku. Ćwiczenie polegało na podaniu piłki do osoby stojącej przy najbliższym talerzyku i późniejszej próbie jej odebrania. Coś wręcz relaksującego po wcześniejszych godzinach. Około piątej trzydzieści trener ostatni raz dmuchnął w gwizdek.
- Dzięki! Na dziś koniec. Czyja to dziś kolej? - spojrzał na nas, zmęczonych, ale zadowolonych. - Twoja, panie Lewis. Odniesiesz sprzęt do hali?
- Jasne - zgodziłem się. Pożegnawszy się reszta drużyny powoli zaczęła wracać do szatni, niektórzy brawurowo zdjęli koszulki, żeby ochłodzić się po wyczerpującym treningu. Zacząłem zbierać talerzyki i piłki, gdy po chwili dołączył do mnie Colin, wykazując chęć pomocy. Nie mieliśmy wcześniej okazji zamienić zbyt wielu zdań. Korzystając więc z chwili, pogrążyliśmy się w rozmowie.
- Zauważyłeś może Sam gdzieś w pobliżu boiska? - spytałem, gdy wchodziliśmy z powrotem do budynku hali.
- Podczas treningu? Nie, nie było jej tam. Dlaczego?
- Miała na mnie czekać, ale widocznie uznała, że jednak nie może przyjść. Czeka mnie więc samotny spacer do domu.
- Chyba, że skorzystasz z jedynej w swoim rodzaju oferty - podwózki prosto pod drzwi. - spojrzał na mnie. - Decyzja.
- Pewnie - zgodziłem się. - Zaraz wrócę, odniosę tylko sprzęt na swoje miejsce - oznajmiłem, stwierdziwszy, że jest naprawdę sympatycznym kolesiem i skierowałem się do składzika. Brunet skinął głową i wyminąwszy się z kimś w drzwiach, wszedł do środka pomieszczenia.
 
__________________
.
Baranio jest offline