Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2011, 17:45   #13
Endless
 
Endless's Avatar
 
Reputacja: 1 Endless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodzeEndless jest na bardzo dobrej drodze
Matt Lewis:


Sprzęt, który używaliście podczas treningu, należał do magazynu wewnątrz hali sportowej. Trener bardzo nie lubił, gdy odkładało się go na złe miejsce, toteż nie chcąc ryzykować krytyką z jego strony, ruszyłeś do wysokiego gmachu. Słońce dogorywało już, tonąc za horyzontem i oblewając wszystko ostatnimi, pomarańczowymi promieniami swej zdesperowanej chwały. Udałeś się na skróty, idąc ścieżką wydeptaną przez kolegów. Obciążał cię sprzęt i piłki w siatce, które targałeś za sobą. Nie spieszyłeś się więc, ale i tak zyskałeś na czasie wybierając tę ścieżkę. Stanąłeś przed ciężkimi, zamkniętymi drzwiami hali. Musiałeś odłożyć na moment sprzęt, aby móc je otworzyć. Pragnąc jak najszybciej pozbyć się tego kłopotliwego balastu, wszedłeś w ciemny korytarz, zastanawiając się też, czy Sam jest już w domu, czy jeszcze urzęduje w szkole.

Z chwilą, gdy postawiłeś stopę w zaciemnionym korytarzu, huknęły drzwi i oślepiła cię nagła zmiana. Wnętrze było oświetlone, jak gdyby na zewnątrz było niezwykle słoneczny południe. Zamrugałeś, osłaniając się przed światłem. Po krótkim męczeniu się z przyzwyczajeniem do jasności, zdumiony dokładnie przyjrzałeś się korytarzowi. Lampy nie były zapalone. Światło wpadało poprzez okna, rozjaśniając wnętrze budynku. Nawet z tych dwóch okien, które umieszczone były po obu stronach drzwi wejściowych. Wyjrzałeś przez jedno i twoim oczom ukazał się widok skąpanej w słońcu, zielonej trawy i imponujący gmach szkoły. Szarpnąłeś drzwi w przypływie lekkiej paniki, lecz nie chciały się otworzyć. Zrezygnowany, a przede wszystkim zagubiony, wziąłeś leżący sprzęt i ruszyłeś przed siebie. W hali gimnastycznej znajdowało się kilka sal oraz basen. Doskonale wiedziałeś, jak dojść do głównej hali, gdzie rozgrywały się wszystkie ważne rozgrywki szkolne i międzymiastowe - trzeba było skręcić w prawo na skrzyżowaniu i iść dalej, do końca krótszego korytarza. Idąc tak, mijałeś otwarte na oścież drzwi do małych klas, oświetlone złotymi promieniami dojrzałego słońca. Na prawdę nie miałeś pojęcia, co się działo, czy stało, czy... po prostu nagła zmiana była dla ciebie niewyjaśniona. Skręcając w korytarz, wiodący prosto do głównej sali, usłyszałeś dźwięki instrumentu. Rozpoznałeś w nich pianino lub fortepian. Białe drzwi do hali były uchylone, i to stamtąd dochodziła melodia. Nie miałeś zbytniego wyboru, aby dostać się do magazynku, i tak musiałeś tamtędy przejść. No i jeżeli ktoś tam był, to na pewno mogłeś się upewnić, czy nie masz żadnych złudzeń... chociaż to i tak niczego by nie wyjaśniło. Wszedłeś do środka i przywitał cię niezwykły widok.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YfPE5t5fxzE[/MEDIA]

W centrum hali stał masywny fortepian stworzony z białego drewna, a przy nim siedziała długowłosa szatynka, grająca na tym starannie wykonanym instrumencie. Szedłeś dalej, idąc w stronę składzika i chcąc lub nie, zbliżałeś się do niespodziewanej muzykantki. Im bliżej byłeś, tym więcej szczegółów zauważałeś. Dziewczyna była w twoim wieku, może rok młodsza. Miała na sobie białą, lekką sukienkę z odsłoniętymi ramionami oraz z wycięciem na plecach, przykrytym jej długimi, czarnymi włosami, które układały się w spokojne fale. Dziewczyna miała zamknięte oczy, a bosą stopą wygrywała rytm na parkiecie. Jej smukłe dłonie biegały po klawiszach fortepianu, wygrywając piękną melodię. Słońce wydawało się być jej jedynym słuchaczem, zauroczonym przez jej palce, pieszczące klawisze instrumentu. Złoty okrąg wyglądający zza okien zsyłał na dziewczynę snop złotego światła, które przeplatało się w jej włosach, tańczyło na jej jasnej skórze i przenikało przez długie rzęsy. Wyglądała na artystkę, która żyje w doskonałej harmonii ze swoją muzyką, poruszając w jej rytmie swoim delikatnym, dziewczęcym ciałem. Słońce było jej kochankiem, opiekuńczo tulącym ją w swych ciepłych promieniach. Melodia stawała się coraz bardziej wyrazista, napełniała dziesiątkami różnych uczuć, hipnotyzowała, przywoływała przed oczy zachwycające krajobrazy szmaragdowych dolin, skąpanych w promieniach żegnającego je słońca. W samej dziewczynie było coś, co niezwykle pociągało i kusiło, wzbudzało pożądanie... a mimo to, jej drobna postać wydawała się całkowicie bezbronna, czysta, nieświadoma, jakby grzech jeszcze nie zdążył naznaczyć duszy osoby, która tworzyła tę niesamowitą pieśń. Czasami otwierała oczy, i mrużąc je, spoglądała na słońce zza swych rzęs. Jej dłonie ani przez chwilę się nie zatrzymywały, obdarowując świat i słońce cudowną melodią, będącą balsamem dla duszy, serca i ciała. Ta melodia i niesamowite piękno dziewczyny, sprawiały, iż każdy pragnąłby przytknąć swoje dłonie do jej jasnej cery.

Gdy melodia się skończyła, speszona dziewczyna spojrzała na ciebie i nim zdążyłeś coś powiedzieć, wybiegła z hali w wielkim pośpiechu. Westchnąłeś i poszedłeś już prosto do składziku. Otworzyłeś go kluczem trenera i odłożyłeś sprzęty. Kiedy wyszedłeś, znowu stanąłeś zaskoczony. Słońca już nie było, chowało się za horyzontem, zsyłając coraz to słabsze, pomarańczowe promienie. Zdawało się, iż wszystko wróciło do normy. Otrząsając się ze zmieszania, opuściłeś halę i w pośpiechu wróciłeś do szatni, skąd twoi koledzy dawno wyszli. Miałeś do swojej dyspozycji całą łazienkę, a na parkingu czekał na ciebie Collin.

Scott Winden:


Uporządkowywanie gazetki i nadawanie jej ostatecznego kształtu było żmudnym zajęciem, a w dodatku wykorzystując okazję, wraz z panią Proudville dokonywaliście drobnych poprawek i zmian w artykułach napisanych przez innych uczniów. Zajęło to stanowczo zbyt dużo czasu. Mniej więcej po godzinie 17, Proudville uznała, iż wszystko jest gotowe do druku. Nauczycielka wydała ci ostatnie polecenia, po czym odeszła do pokoju nauczycielskiego po swoje rzeczy i wróciła do domu swoim autem. Miałeś wydrukować jeden egzemplarz, oryginał, i przechować go do wtorku. Włączyłeś drukarkę i rozpocząłeś powolne drukowanie 35 stron numeru październikowego. Drukarka wydawała z siebie okrutne buczenie. Cóż, oznaczało to, iż czas najwyższy, aby szkoła zainwestowała w nowy sprzęt. Słońce nie było już wystarczająco jasne, aby pracować bez oświetlenia. Podszedłeś do włącznika światła, umieszczonym na ścianie przy drzwiach, ale nie włączyłeś go. Usłyszałeś dziwny dźwięk, na pewno nie była to drukarka, bowiem dobiegał on zza drzwi. Otworzyłeś je i zajrzałeś na ciemny korytarz trzeciego piętra budynku przedmiotów ścisłych. Nie było na nim nikogo, ale znów to usłyszałeś. Odgłos przypominał czyjś szloch i dochodził z głębi korytarza.

Timothy Scheungraber:


Dźwięk tłuczonego szkła i obudziłeś się z płytkiego snu. Ledwo rozbudzoną świadomością przyłapałeś się na tym, iż podskoczyłeś. Uspokoiwszy się nieco, rozejrzałeś się po swoim "królestwie". Było jasno, albo przynajmniej tak ci się zdawało, w każdym razie, widziałeś wszystko równie dobrze, jak za dnia, a światło było wyłączone. Komputery także. Nie zauważyłeś niczego podejrzanego i wstałeś. Gdy postawiłeś stopę na ziemi, zachrzęściło szkło. Spojrzałeś w dół i ujrzałeś walające się po podłodze kawałki szkła i wydobywającą się spod twojej stopy krew. Syknąłeś z bólu i opadłeś na krzesło. W stopie utkwił ci na całe (nie)szczęście mały kawałek ostrego szkła. Wyjąłeś go bez trudu, ale mimo jego małych rozmiarów, krew wydobywała się obficie. Ostrożnie obchodząc stłuczoną szklankę, podszedłeś do drzwi. Szarpnąłeś klamkę, ale nie chciała puścić. Szarpnąłeś drugi raz, z takim samym efektem. Wtedy spojrzałeś za okno. Niczego za nim nie widziałeś. Niczego prócz wiszącej w powietrzu, rdzawej mgły, tak gęstej, iż nie byłeś w stanie ujrzeć domu sąsiada, a nawet swojego ogródka. Nie miałeś pojęcia, czy to jakaś anomalia, czy złudzenie, a kiedy spojrzałeś na niebo, dostrzegłeś słabą plamę światła, za pewne słońce, leniwie przebijającą się przez gęstą mgłę. Musiałeś zająć się swoją raną, a do tego potrzebna była łazienka. Kuśtykając, znów spróbowałeś otworzyć drzwi. Tym razem ustąpiły, pozwalając ci wejść do niewielkiego, ciemnego pomieszczenia z drabiną na piętro drzwi. Schodząc po niej usłyszałeś sapanie śpiącego dziadka. Nie zważając na nie, opatrzyłeś w łazience swoją ranę. Kiedy skończyłeś wiązać bandaż, wszystko nagle zatrzęsło. Trzęsienie ziemi? W Fell's Tomb jak i całym stanie Washington nie było to częstym zjawiskiem. Wstrząsy targały posadami domu, wprawiając w drżenie wszystko, co nie było przytwierdzone do ścian lub podłogi. Z szafek i półek pozlatywały butelki, gąbki, kubki i inne przybory łazienkowe, aż w końcu się uspokoiło. Wtedy usłyszałeś krzyk dziadka, wołającego cię ze swojego pokoju.

Sam Everett:


Powrót Nathana do domu był z całą pewnością wstrząsającą nowiną, ale miało to też swoje plusy. Brat odwzajemnił twój uścisk, z równie silnym ciepłem. Sprawiał wrażenie bardzo zaskoczonego, ale chyba mieliście podobne odczucia względem swojej bliskości. Spędziłaś w jego towarzystwie kilka godzin, rozmawiając ze sobą, o tym co się stało, oraz o wielu innych rzeczach, nadrabiając zaległości w zaniedbanej więzi. Czas zdawał się upływać niepostrzeżenie, w tej nieczęstej w domu Everett'ów szczególnie ciepłej atmosferze. Dopiero krótkie zerknięcie na zegarek uświadomiło cię, iż czas najwyższy, aby wyjść na spotkanie z Caroline. Była 16.46, więc z boleścią przygotowałaś się do wyjścia i pożegnawszy się z bratem (obiecawszy powrót do rozmowy wieczorem) opuściłaś dom i z pośpiechem udałaś się do szkoły.

Ann Stevens i Sam Everett:


Kiedy Ann dotarła na miejsce, Caroline czekała przed bramą szkoły w towarzystwie dwóch dziewczyn, kończąc papierosa. Kiedy Ann podeszła, aby się z nimi przywitać, poczuła czekoladowy zapach aromatycznego tytoniu. Caroline była ubrana w beżowy płaszcz sięgający bioder, pod który nałożyła granatową bluzkę. Jej dżinsowe spodnie i skórzana torba zdawały się być doskonałym dopełnieniem tej jak zwykle eleganckiej dziewczyny.
- Muszę przyznać, że jestem bardzo podekscytowana tym balem. Dawno nie mieliśmy takiej oficjalnej zabawy, dlatego chciałabym, żeby wystrój był wystrzałowy. - powiedziała. Niestety mamy do dyspozycji tylko to, co przygotowała szkoła, ale myślę, że to wystarczy.

Niedługo dotarła Sam, obrzucając nieprzyjaznym wzrokiem jedną z dziewczyn, która stała przy Caroline. No tak... Była to Martine Strider, wysoka, szczupła brunetka, obrzucająca wszystkich pogardliwym spojrzeniem. Nikt jej nie lubił w szkole, oprócz Kate Moss, czarnoskórej dziewczyny, która była drugą obcą osobą. W przeciwieństwie do swojej koleżanki była o wiele bardziej sympatyczniejsza i można było z całą pewnością powiedzieć, że jest na prawdę w porządku. Wiele osób dziwi się, dlaczego ta zadaje się z taką zimną suką, jaką jest Martine. Jakakolwiek byłaby ich reputacja, obie dziewczyny od zawsze były odpowiedzialne za wystrój szkoły na różne uroczystości, stąd też ich obecność.


- Dobrze moje panie. Skoro już wszystkie jesteśmy, przejdźmy do rzeczy. Zacznijmy najpierw od hali...
Caroline obróciła się i przeszła przez bramę, prowadząc za sobą do hali czwórkę dziewczyn. Słońce powoli znikało za horyzontem...
 
__________________
Come on Angel, come and cry; it's time for you to die....
Endless jest offline