Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2011, 14:59   #2
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
Całe dotychczasowe, wygodne życie Edgara legło w gruzach. Młodzieniec wiódł spokojny żywot w niewielkim, portowym miasteczku Craigbreath, położonym na wschodnim wybrzeżu wyspy nazywanej Albionem. Należał do jednego z mniejszych klanów zamieszkujących tą okolicę i to stało się powodem jego nieszczęść. Starszyzna klanowa, w tym jego ojciec, Malcolm, popierali władykę tych ziem, możnego pana Scarlough. Scarlough wdał się w wojnę ze swym sąsiadem, Kennethem Bromptonem i przegrał z kretesem. Większa część jego wojsk została wybita w walnej bitwie, reszta poszła w jarzmo niewoli. Ci, którzy przeżyli salwowali się ucieczką. Nie było innego wyjścia. Albo opuszczali rodzinne strony albo szli pod nóż. Bez wyjątku. Malcolm zebrał całą swoją rodzinę, opłacił jakiegoś kapitana płynącego za morze, do Maryburgh i pozostawił ojczyznę. Edgar, trzeci syn, hulaka, podrywacz i obibok, z żalem opuszczał Craigbreath. Zostawiał tętniące życiem tawerny, w których dotychczas wysłuchiwał opowieści pijanych bretońskich i marienburskich opowieści, których od czasu do czasu pozbawiał niepilnowanego starannie dobytku. Zostawiał roześmiane, bladolice piękności, z których wdzięków miał zwyczaj korzystać i szedł na wygnanie. Wsiadł na pokład starej, trzeszczącej szkuty, o wdzięcznej nazwie „Anabelle” i z przykazu ojca płynął do słynącego z kosmopolityzmu i tolerancji Marienburga, gdzie jego rodzina miała wieść nowe, być może spokojne życie, z dala od żądnych krwi ludzi Bromptona.

Nie dopłynął do celu. Morze Szponów, akwen pełen niebezpiecznych wirów i prądów, osławionych nawałnic i burz, znów zebrał swoje żniwo. Nie pomogły modlitwy zanoszone przez marynarzy do ich boga, Mananna. Na nic się zdały zaklinania czynione przez przerażonych albiończyków. Statek, miotany na gigantycznych falach, targany potężnymi uderzeniami wiatru, tonął. Edgar uczepiony jakiejś liny, co chwila niknął pod wodą i wynurzał się. Słyszał krzyki swojego ojca, nawołującego co rusz Edith, jego matki. Widział znikające pod pienistymi grzywaczami głowy swych braci. Modlił się do Bogini, aby oszczędziła jego i ich żywot lub przyniosła szybką śmierć. Przeklinał ojca za to, że taki los spotkał jego klan. A potem, po wyjątkowo potężnym uderzeniu wysokiej na kilka metrów fali, wszystko zniknęło pod wodą.

Przeżył, unosił się na wodzie, wciąż uczepiony tego samego kawałka liny, przywiązanego do jakiejś części poszycia statku. Fale były niższe i niosły go w kierunku skalistego brzegu. W pierwszym odruchu podziękował Bogini za ratunek i zaczął rozglądać się gdzie znajdują się inni. Ze zgrozą stwierdził, że jest sam. Być może pozostali rozbitkowie, zniesieni falami wylądowali gdzie indziej. Pod nogami poczuł stały grunt i kasłając wyczołgał się na brzeg. Jak okiem sięgnąć, wszędzie tylko głazy i rozbijająca się o nie, tryskająca w górę pióropuszami piany, woda.

Usłyszał głos. Podniósł głowę i spojrzał w kierunku, z którego usłyszał słowa. Na kamieniu siedział starzec i przyglądał mu się uważnie. Edgar, nieco obeznany z językiem Imperium, rozpoznawał niektóre słowa. Nie mówił na tyle dobrze, aby zrozumieć wszystko ale ten starzec chyba dobrze mu nie życzył.
- Ja... Statek... - Edgar wskazał na spienione fale.
- No patrzajta ludziska i do tego jeszcze po naszemu gada, fiu fiu! - Dziadek dźwignął się chwiejnie na nogi, by przyjrzeć się z bliska nowej osobliwości.
- Ze statku, gadasz? A toż ci dopiero historia! - zachichotał, dźgając niespodziewanie przybysza wędką pod żebra, jakby chciał się upewnić, że ma do czynienia z człowiekiem.
- Ouć - jęknął ukłuty Edgar i wskazał rękami wokoło. - Gdzie ja?
- Gdzie? A cóż to za pytanie? - dziadek zdziwiony rozejrzał się po skalistej, jałowej plaży, jakby widział ją pierwszy raz. Wskazał odległe pustkowie. - A żebym to ja wiedział... Za mojego młodu, o tam... Była niegdyś granica Jałowych Krain, ale któż wie, czy się to wszystko nie pozmieniało już wiele razy? Pewnie żeś słyszał, że wojenka była...
Edgar popatrzył na starca, nie wszystko rozumiejąc. Usiadł na kamieniu i zaczął wylewać wodę z butów. Jedynej rzeczy, poza ubraniem jaka mu pozostała po katastrofie statku. - Ja z wyspy. Maryburgh?
- Z wyspy, nie wyspy. Ja tam się nie znam... - Dziadek wzruszył ramionami i przyjrzał się ranom rozbitka. - Jeszcze trochę tu postoisz i ducha wyzioniesz na tym zimnie! Skoro już wiemy, żeś nie morska żona, to i równie dobrze Cię do chaty sprosić mogę. Nie godzi się tam mrozić nawet obcych na wietrze, a i ostatnio już nie jest tak bezpiecznie jak drzewiej...

Dopiero teraz, po słowach i spojrzeniu starego człowieka, Edgar uświadomił sobie, że cały dygocze z zimna, a głowa boli niemiłosiernie. Dotknął czoła. Pod palcami wyczuł sporych rozmiarów guza i zakrzepniętą krew.
- Edgar - przedstawił się i powoli, trzęsąc się, ruszył za dziadkiem skalistą ścieżynką, w głąb lądu. Co chwila odwracał się i lustrował plażę, licząc na to, że dostrzeże jeszcze kogoś, kto przeżył. Brzeg był pusty. O Bogini, czyżbym tylko ja ocalał? Lepiej by było gdybym i ja umarł. Miej ich w swej opiece.
 
xeper jest offline