Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2011, 21:24   #5
Imuviel
 
Imuviel's Avatar
 
Reputacja: 1 Imuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwu
- Nie podoba mi się to. Ani trochę.
- Dlatego nikt cię nie pyta o zdanie, Gorik.
- Zawrzyj gębę, szczeniaku, zanim cię wyręczę. Darmozjad jeden pie...
- Gorik! Berty! Zamknąć się obydwaj. Zaciągnąłem trochę języka w karczmie i ten cały Oskar to nieprzyjazny gość. Lepiej miejmy się na baczności. Gorik i Berty będziecie nieść skrzynkę, ja pójdę z przodu. A teraz do roboty, pan Kauze nie płaci wam za gadanie.


Widziałem ich z oddali. Cała grupa zakapturzonych łotrów, okryta płaszczami. Gorik znowu zaczął mamrotać pod nosem, że to szaleństwo.
Skrzynka była dość ciężka, w szczególności gdy niosło się ją z niższym o dwie głowy krasnoludem.
Wszyscy byliśmy nerwowi, ale tylko pan Kauze dał to po sobie poznać. Z Tęgim Oskarem należało obchodzić się jak z jajkiem. Wysoki Karp kuśtykał przede mną, podpierając się halabardą.
Przystanęliśmy. W powietrzu czuć było wilgoć, chmury zwiastowały ulewę.
Dość niewygodnie mi było w pełnym rynsztunku, w skórzni, z mieczem upiętym do pasa i tarczą niedbale przerzuconą na plecach.
Gorik skinął głową dając znak.
- Oskar, przyjacielu! - rozłożył dłonie w przyjaznym, acz sztucznym geście pan Kauze. Zakapturzeni poruszyli się niespokojnie.
- Frederik. Przyjacielu... Zabić ich. Wyciągnęli spod płaszczy załadowane kusze, unieśli i wszystko zdarzyło się naraz.

Karp wygiął się z zamiarem osłonięcia pana Kauze, Gorik ryknął, przy czym puścił skrzynię, czego jam się z kolei nie spodziewał. Wtem coś świsnęło, krasnolud ruszył do przodu jak taran przy czym skutecznie przeszkodził mu sterczący z piersi bełt.
Z korony pobliskiego drzewa zerwały się ptaki, a Karp wyrżnąłby na plecy gdybym go w porę nie złapał.
Chciał coś powiedzieć, ale brunatna krew wypełniła mu usta. Zbierało mi się na rzygi.
Ktoś krzyczał „brać go”, „strzelać durnie!”. Chwyciłem halabardę towarzysza z zamiarem stanięcia twarzą w twarz z przeznaczeniem.
A gdzie tam! Nogi same poniosły mnie w pizdu zupełnie jakbym ważył tyle co piórko.
Choć pewnikiem to dlatego, że po pijaku chłopaki sprzedały mojego konia ze dwa siedmiodnie temu...

W karczmie mógłbym się schować przed ludźmi Oskara, ale też przed ulewą.
Gdy otworzyłem drzwi, buchnął ze środka smród i gorąc. Sala zdawał się być pełna. Tym lepiej dla mnie. Był tylko jeden stolik do którego mógłbym się wcisnąć. Odłożyłem tylko na bok halabardę i tarczę, bo nieporęcznie się siedziało z owym ekwipunkiem u boku w ludnej karczmie.
Do rozmowy wtrącałem się nierzadko, ale wciąż chyłkiem zerkając na drzwi.
Aż nagle stało się, najgorsze. Rozwarły się, huknęły o ścianę i do środka wszedł uzbrojony jegomość. Hola, hola... tu pancerz, tu pierścień, tu coś nie gra.
Podszedł do stolika kolejny nieznajomy wręczając kopertę.
Inkwizycja? No pięknie!
Jednak to dzięki owemu nieznajomemu mogłem wyśliznąć się z tego miasteczka...
I tak nie miałbym się gdzie podziać, więc warto spróbować.


Wybiegliśmy w ciemną noc. W pewnym momencie jeden z mężczyzn zawrócił pod pretekstem odzyskania konia. Nim zdołałem go powstrzymać, już zniknął w mroku. Głupiec, złapie go inkwizycja i tyle go widzieli.
Nieznajomy zaproponował przeczekanie ulewy i założenie prowizorycznego obozowiska.
- I tak byśmy nigdzie nie doszli. - rzuciłem - Nie w ulewę, bez koni, bez światła. Mam pochodnię, ale i tak na nic się nie zda. A, tak przy okazji. Zwę się Berty.
 
__________________
moja postać =/= ja // Tak, jestem kobietą.

Ostatnio edytowane przez Imuviel : 08-01-2011 o 22:19.
Imuviel jest offline