Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2011, 20:44   #3
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Śmierdziało zatęchłą mieszanką ludzkiego potu z dużej ilości niemytych ciał. Do tego wyraźne zapachy krwi, kału, resztek zepsutego jedzenia, które dawano niewolnikom. Wszystko łączyło się tworząc jeden potworny odór, który dawniej powaliłby go na ziemię, niczym zbyt wielka porcja dobrego wina. Jednak obecnie przyzwyczajony, niemal nie odczuwał jakiejś specjalnej różnicy. Wcześniej wieźli go na innym statku, teraz na tym. Obydwa praktycznie niczym się nie różniły, będąc zbiorem ludzkich opowieści, które doprowadziły jego czy ją pod ten niski pokład. Stłoczeni niczym śledzie siedzieli tutaj, załatwiając swoje potrzeby przy wszystkich do niewielkiej dziury. Właściwie wszyscy już zobojętnieli na ten widok. Zresztą, pojęcie jakiejkolwiek prywatności nie istniało w przypadku niewolników. Byli własnością od stóp do głów jakiegoś pana, zaś ich intymność była mniej więcej tak samo ważna, jak dla garnka, czy stolika. Nawet jeśli planowali ciągle, jak się uwolnić, to na tą chwilę byli właściwie niemal nikim.

Obok niego siedział niejaki Shosheng silny, ciemnoskóry Kushyta, z którym porozumiewał się bardziej na migi, niż jakkolwiek inaczej. Marcello oprócz swojego rodzinnego aquilońskiego, biegle władał jeszcze trzema innymi, ale Kushyta znał tylko nieco styghijskiego i w tym języku rozmawiali od czasu do czasu jakimiś półsłówkami. Właśnie z tych opowiadań Marcello dowiedział się, że jego wioskę napadli piraci z Zingary porywając mu rodzinę oraz dobytek. Jego pana, półstyghijskiego szlachcica władającego okolicą, nie obchodziło, że chłopi są zupełnie zrujnowani oraz stracili swoich krewnych. Żądał zapłaty podatku, kiedy zaś nie mogli uiścić podjął decyzję, że sprzeda kilku, jako niewolników, by wyrównać straty. Łaskawie pozwolił na zgłoszenie się ochotników. Ludzkie było panisko. Na jego wspomnienie Shoshengowi ciągle same ręce zaciskały się w pięści wielkie, niczym bochny chleba. Kushyta samodzielnie się zgłosił. Był załamany utratą rodziny, jednak chciał oddać swoim sąsiadom jeszcze tą przysługę. Patrząc na jego niepowszednia siłę rzeczywiście można się było spodziewać, że właściciel dostanie za niego dobrą cenę. Marcello jednak wiedział, że Murzyn marzy tylko o tym, żeby paść w walce. Zostać kupionym, potem zaś, jeśli będzie możliwe, zdobyć miecz, czy choćby maczugę i zabrać ze sobą tylu wrogów, ilu się da. Statek niewolniczy nie dawał mu tej szansy. Był uznany za dzikusa i tak traktowany. Niektórzy biali, lub żółtoskórzy niewolnicy mający jakąś krzepę, bywali niekiedy wypuszczani na pokład, by wykonać najgorsze prace, typu zmywanie pokładu, czyszczenie z glonów, czy, dla kobiet, cerowanie żagli. Ale jednak Shoshenga nie wypuszczano nigdy. Może właściciel statku odkrył ponurą determinację napędzającą Murzyna oraz nie zamierzał ryzykować.

Jednakże Marcello nie miał takich skłonności, jak Shosheng. Zresztą był biały i zdecydowanie bardziej wolał myć pokład na świeżym, morskim powietrzy, niż siedzieć na dole. Dlatego wraz z innymi silnymi mężczyznami bywał kierowany do przykrych, ale przy takiej sytuacji, wyczekiwanych prac. Tutaj na górze wiała przyjemna bryza, widać było przesuwające się chmury, widać także było innych ludzi, niż najgorsza warstwa niewolników, do których należał on sam. Szorowanie pokładu należało do tych przeciętnych, trzeba jednak przyznać, ze załoga także się nie obijała. Słyszał, jak za burtę musiał zejść brodaty, mocarnie zbudowany pomocnik cieśli okrętowego, by sprawdzić, czy nie zrobiła się w kadłubie jakaś dziurka. Spodziewali się burzy, toteż nic dziwnego, że każdy rozsądny kapitan przewidywał taką możliwość, iż statek zostanie poddany silnym falom. Tym bardziej, że mężczyznę spuszczono po prostu na linie, potem zaś wciągnięto do góry. Okazało się, że wszystko w porządku i miejsce, które wydawało się być nieco nadwątlone, całkiem dobrze trzyma. Ucieszony cieśla dał mu kubek wina, później poszedł do właściciela statku z dobrymi wieściami.


Właściciel zresztą wyszedł ze swojej kabiny … może właśnie od niej. Właściwie nie wiedział, czy to na pewno ona. Learę zresztą poznał jakiś czas temu, jednak ładny kawałek się już nie widzieli. Czy więc była to ona? Może ktoś podobny, pocieszał się, nie życząc dziewczynie niewolniczego losu. Mignęła mu tylko przy wprowadzaniu na pokład. Naprawdę spoglądał przez moment na piękne oblicze Zamoranki. Jednak moment, kiedy widział dziewczynę, nie dawał mu absolutnej pewności. Jednak szczerze powiedziawszy, jak mógł zdobyć ową pewność szorując pokład. Wiedział, ze przynajmniej na razie to niemożliwe, jednak planował, jeśli okazja pozwoli, sprawdzić sytuacje, mając nadzieję, że jednak popełnił omyłkę.
 
Kelly jest offline