Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2011, 23:07   #15
Baranio
 
Reputacja: 1 Baranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znanyBaranio nie jest za bardzo znany
Szatnia była pusta i cicha, a ulatniający się zapach męskich dezodorantów i na wpół wyschnięte wodne kałuże na zielonych kafelkach świadczyły o tym, że reszta drużyny dawno już stąd wyszya. Ściągnąłem z siebie strój i chwyciwszy puszysty ręcznik, ruszyłem pod prysznice. Odkręciłem kurek z gorącą wodą i po chwili jej szum zagłuszył piękną melodię graną przez nieznajomą dziewczynę, ciągle dźwięczącą mi w uszach. Jej postać znów stanęła mi przed oczami, smukłe dłonie delikatnie wygrywające subtelne dźwięki, fale czarnych włosów, spokojnie opadających na plecy, skąpanych w złotym świetle słońca. Podniosłem głowę, pozwalając strugom lać się wprost na moją twarz. Próbowałem wyrzucić prześladujący mnie obraz z mojego umysłu, mimo iż uczucie, które we mnie wywoływał było przyjemne, ale jednocześnie i nieokreślone. Zacząłem się zastanawiać, kim w ogóle była artystka i co robiła o tej porze w szkole, grając na fortepianie, na boso. Postanowiłem się tego dowiedzieć. Jej twarz nie wydawała się znajoma... chociaż być może?...
Po głębszym zastanowieniu, irracjonalność uczuć, jakie wywołała we mnie ta sytuacja, zrzuciłem na zmęczenie po kilkugodzinnym, wyczerpującym treningu. Ochłonąwszy troszeczkę, zakręciłem wodę, sięgnąłem po ręcznik i, opasawszy go w biodrach, wyszedłem spod prysznica.

Collin wyraźnie już zniecierpliwiony czekał na mnie w swoim samochodzie, jednym z nielicznych znajdujących się o tej porze na szkolnym parkingu, zwykle wypełnionego po brzegi uczniowskimi autami.
- Przepraszam... długo czekasz? - zapytałem, siadając na miejscu pasażera. Brunet spojrzał na mnie i odpalił samochód, a radio zaczęło grać jakieś rockowe kawałki.
- Szczerze mówiąc, to miałem już sprawdzać, co się z tobą dzieje, ale postanowiłem dać ci jeszcze chwilę prywatności.
- Miałem... małe problemy z... otworzeniem składzika - skłamałem. Nie miałem ochoty opisywać dziwnego w moim odczuciu spotkania. Słońce znikło już prawie całkowicie, strzelając ostatnimi, czerwonymi promieniami, które przedzierały się przez pożółkłe liście drzew. Po kilku minutach jazdy, wypełnionej monologiem Collina, znalazłem się pod własnym domem.
- Chłopaki chcieli wyskoczyć później na piwo, dołączysz do nas? - zaproponował kierowca, gdy już miałem wysiadać z auta.
- Nie, dzięki. Jestem cholernie zmęczony, dzisiaj sobie odpuszczę. – odmówiłem. Mimo iż nieczęsto bawię się z nimi, to tego wieczora naprawdę nie mialem na to ochoty. - Dzięki za podwiezienie. Narazie.
- No cześć! – zatrzasnąłem drzwi i odprowadziłem wzrokiem odjeżdzający samochód. Spojrzałem na podjazd – był pusty, co oznaczało, że ojciec nie wrócił jeszcze z pracy. Dom wydawał się cichy, jakby nikt w nim nie mieszkał. Podszedłem do frontowych drzwi i nacisnałem klamkę, chwilę później cicho zakląłem. Nikogo nie było w środku, a moje kieszenie wolne były od ciężaru kluczy, które zostawiłem rano na biurku. Próbowałem zadzwonić do matki, ale po kilku minutach stwierdziłem, że nie warto tracić na to czasu. Lily dzisiejszy wieczór miała spędzić u przyjaciółki... Wybrałem więc numer Sam i nacisnąłem zieloną słuchawkę, po trzech sygnałach usłyszałem jej głos.
- Halo? - spytała.
- Hej. - odpowiedziałem - Nie znajdziesz może schronienia dla bezdomnego wilkołaka? Zaczyna mi być chłodno...
- Jak to bezdomnego?
- Zapomniałem kluczy do domu, do matki się nie mogę dodzwonić, ojciec jest w pracy, a Lily na imprezie...
- Normalnie zaprosiłabym cię do rozgłośni, gdzie ominąłbyś cerbera. - Tutaj dało się usłyszeć powstrzymywany chichot. - Wpadnij do mnie. Postaram się pozbyć Davida.
- Co masz zamiar z nim zrobić? - zapytałem, idąc już w kierunku domu Sam.
- Em... Jeszcze nie wpadłam na żaden genialny plan, więc przygotuj się na spotkanie trzeciego stopnia - odparła, a ja cicho westchnąłem.
- OK, będę za parę minut, w razie czego, przemycisz mnie w torbie. Do zobaczenia
Samantha w odpowiedzi zaśmiała się do słuchawki. Wolnym krokiem po raz drugi dzisiejszego dnia przeszedłem tę samą drogę. Każdy podmuch chłodnego wiatru utwierdzał mnie w przekonaniu, że się przeziębię.
Stanąwszy przed domem mojej dziewczyny, lekko zapukałem do drzwi, a potem odsunąłem się na bezpieczną odległość, w obawie przed zamaszystym otwarciem drzwi, jak to mieli w zwyczaju robić Everettowie. Klamka zadrgała. I wbrew moim oczekiwaniom drzwi drzwi zaczęły uchylać się powoli, skrzypiąc złowieszczo. Po chwili ukazała się sylwetka rosłego brata Sam - Davida, pogromcy chłopaków swojej młodszej siostry.
Spojrzał swoimi zielonymi oczami na mnie, skrzyżował swoje umięśnione ręce na piersi i oparł się bokiem o framugę drzwi.
- Czego? - rzucił szorstkim, męskim głosem.
- Em... zastałem Sam? - zapytałem, a mój głos musiał brzieć doś niepewnie.
- Sam? Aaaach, więc to ty jesteś ten, jak ci tam było... - mruknął, udając, że się zastanawia.
- Matthew - dokończyłem za niego - taak, to ja.
- Taaa... - burknął w odpowiedzi, ponownie mierząc mnie spojrzeniem. - Po co przyszedłeś?- Ogłupiały wpatrywałem się w starszego brata Sam, kryjąc zdziwienie i nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć na tak oczywiste pytanie.
- Żeby zapłodnić twoją młodszą siostrę. Będziesz wujkiem! - Nagle zza Davida przybyła z odsieczą Samantha. Złapała mnie za rękaw kurtki i wciągnęła do środka. Spojrzałem na nią, a mój wzrok mówił niewiele więcej niż ‘miało go tu nie być’ i zacząłem zdejmować buty.
David zamknął drzwi, zlustrował mnie podejrzliwie, po czym wyminął nas i ruszył do salonu. Po chwili dało się usłyszeć transmisję meczu futbolowego. I, sądząc po przekleństwach Davida, drużyna, której kibicował, przegrywała.
- Nie udało mi się go namówić, żeby poszedł z Nathanem na piwo - szepnęła Sam, kiedy ściągnąłem drugiego buta i odstawiłem go obok pierwszego.
Zanim jednak zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, przez hol przeszedł wysoki, szczupły mężczyzna. Ubrany był w ciemne dżinsy i czarny t-shirt. Nie był z pewnością postury swojego starszego brata, lecz miał wyraźnie zarysowane mięśnie.
Przystanął na chwilę, kiedy zauważył nieznajomą osobę w holu. Spojrzał pytająco na Sam, a jego wąskie usta wygięły się w lekkim uśmiechu. Widać było, że przyszło mu to z lekkim trudem, aczkolwiek był to szczery uśmiech. Miał zmęczoną twarz. Wyglądał, jakby nie przespał ani jednej minuty ostatniego tygodnia.
- A to właśnie... mój brat Nathan. Nathan, to mój chłopak Matt - powiedziała Sam. Łatwo było wyczuć jej zmieszanie. Uśmiechnęła się niemrawo, ja natomiast wymieniłem z nim uścisk dłoni. Nathan wyglądał na sympatycznego i czułem, że gdybym spotkał go w innym czasie i innych okolicznościach, na pewno nie miałbym problemów z dogadaniem się z nim.
- Miło nareszcie cię poznać – powiedziałem, patrząc młodszemu z braci Sam w oczy poprzez szkła okularów. Ledwo dostrzegłem zielony kolor tęczówki, być może z powodu ciemności panującej w holu, a być może dlatego, że źrenice Nathana były bardzo rozszerzone.
- Wzajemnie. Szczególnie, jeśli zważy się na fakt, iż nieczęsto miewałem okazje do poznania osoby, w której moja młodsza siostra ulokowała swoje uczucia - odparł. Każde jego słowo wydawało się być doskonale przemyślane, nawet jeśli tak nie było. Miał przyjemny dla ucha ton głosu, który nie ociekał nienawiścią, w odróżnieniu od Davida.
Samantha, mimo iż rzadko jej się to zdarzało, zaczerwieniła się na twarzy, to też odwróciła wzrok w zupełnie inną stronę. Jej zachowanie troszeczkę mnie rozbawiło, dlatego zachichotałem w duchu.
- Mam nadzieję, że teraz będą same dobre okazje, żeby się poznać - przyznałem, będąc ciągniętym przez dziewczynę po schodach na górne piętro, gdzie każdy z Everettów posiadał swoją sypialnię.
- Przepraszam cię - powiedziała, gdy w końcu znaleźliśmy się za drzwiami jej pokoju. - Myślałam, że jakoś się uda wyminąć Davida i Nathana, ale... No, już trudno. Żyjesz.
- Ciekawe, czy wyjść będzie równie łatwo... - zastanawiałem się na głos, siadając na łóżku i opierając się o ścianę. Westchnąłem lekko. - Jak spotkanie z Caroline i resztą?
- Nijak. Prawie w nim nie uczestniczyłam - odparła, wzruszając ramionami. - Zaraz po rozpoczęciu wyszłam stamtąd.
- Dlaczego? - spytałem, jak zwykle w takich sytuacjach, podnosząc jedną brew.
- To dosyć... głupie - powiedziała, przeczesując włosy dłonią. Wyglądała na zakłopotaną.
- Co takiego zrobiłaś? - uśmiechnąłem się, czekając na dokładniejsze wyjaśnienia.
- Nic nie zrobiłam. - Usiadła obok mnie. - Przyszlam na spotkanie, ale kiedy usłyszałam wielkie rozwodzenie się nad serpentynami, poddałam się.
- Nie lubisz serpentyn? - zapytałem retorycznie. - A co z... Nathanem? I gdzie jest twój ojciec?
- Nie wiem gdzie jest ojciec. Widziałam go dzisiaj jedynie w progu, kiedy wychodził wkurzony na Nathana. Ja też zostałam w to wciągnięta, mimo że sprawa mnie nie dotyczy. Bo wiesz, Nathan na studiach wpadł w złe towarzystwo, zaczął ćpać, potem doszedł do tego handel... Aż w końcu dowiedzieli się o tym i go wywalili. Wcześniej został aresztowany i takie tam. I ojciec oczywiście do dzisiaj nie wybaczył mi mojego... byłego - spojrzała na mnie niepewnie. Musiała dziwnie się czuć, mówiąc tak otwarcie o tym wszystkim. - I tej sprawy z narkotykami i dzisiaj znowu o tym wspomniał. Tak po krótce przedstawia się ta cała sprawa. - Przytuliłem ją, próbując pocieszyć i pozwalając na krótką chwilę ciszy.
- Będzie dobrze - wyszeptałem. - Ja za to nie mam pojęcia, gdzie jest moja matka. A raczej u kogo...
- Znowu gdzieś poszła? - spytała Sam, odwzajemniając uścisk.
- Tak, ale pewnie wróci... nad ranem. Nie wiem, czy ona sobie zdaje sprawę z tego, jak bardzo krzywdzi mojego ojca... Idziesz dziś do rozgłośni? - próbowałem zmienić temat.
- Nie, dzisiaj John tam siedzi. - John był znajomym Davida, właścicielem rozgłośni, w której pracowała Sam.
- Może to i lepiej... mamy więcej czasu dla siebie – ucieszyłem się, a chwilę później przypomniałem sobie o dziwnym spotkaniu zaraz po treningu. Po krótce opisał Sam, co wydarzyło się, gdy odnosiłem sprzęt, w większości skupiając się na nieznajomej dziewczynie.
- Wiesz przypadkiem, kto to może być?
Samantha odsunęła się ode mnie. W jej oczach malowało się coś dziwnego. Nigdy dotąd tak na mnie nie patrzyła. Co wyrażała jej twarz? Zaskoczenie? Strach?
- To... To mogłam być ja - odparła cicho, wbijając wzrok w swoje stopy. - Choć niekoniecznie... - Przez chwilę nie mogłem nic powiedzieć, próbując zrozumieć sens jej słów.
- Jak to? Nie rozumiem... - to przecież nie mogła być Sam, poznałbym ją.
- Posłuchaj... Dzisiaj, podczas spotkania z Caroline... wydarzyło się coś, czego nie jestem w stanie do końca wytłumaczyć. - Podniosła wzrok i ponownie na mnie spojrzała. Teraz dopiero dało się zauważyć, że w jej oczach malowało się swego rodzaju zagubienie. - Matthew... Boję się, że skończę jak moja matka. - Po jej policzku spłynęła samotna łza, którą otarłem zanim zdążyła dopłynąć do jej brody.
- Nie skończysz... To nie mogłaś być ty... Co się w ogóle wydarzyło? Byłaś na boso? Umiesz grać na pianinie? - nie czułem się dobrze ani komfortowo zadając te pytania, miałen wrażenie, że zadaje ich zbyt wiele. Nie rozumiałem, dlaczego je zadaję, to było absurdalne.
- To nie chodzi o to, że to byłam ja... Prawdziwa ja. To w ogóle nie musiałam być ja, ale... Zastanawiałeś się kiedyś, co tak naprawdę znajduje się po drugiej stronie lustra? Czy osoba, którą codziennie widujesz ma jakieś uczucia? Czy rzeczywiście jest tobą czy może to zupełnie ktoś inny, twoje przeciwieństwo? - spytała zupełnie poważnie. Jej pytanie sprawiło, że pomyślałem swoim dzisiejszym poranku - przeglądałem się w lustrze, ale nigdy nie zastanawiałem się nad tym, czy odbicie lustrzane posiada takie same uczucia jak ja, czy w ogóle je posiada i czy tak naprawdę jest mną.
- W przyrodzie rzeczy będące swoimi odbiciami lustrzanymi, nie są identyczne. Na przykład niektóre związki chemiczne... Te, które są swoimi odbiciami lustrzanymi różnią się tylko jedną cechą, ale nie są sobie przeciwne... Dlaczego mnie o to pytasz? Odbicie w lustrze to odbicie w lustrze, ono nie ma uczuć...
- Nieważne... - odparła cicho, kładąc się na boku, tyłem do mnie.
- Dlaczego o to pytasz? - powtórzyłem pytanie, ignorując jej zniechęcenie.
- Nie zrozumiesz - powiedziała, wpatrując się w swoją dłoń.
- Nie wszystko muszę rozumieć, ale o wszystkim chcę usłyszeć... Wchodząc do hali, miałem wrażenie, jakby słońce skupiło całą swoją uwagę na mnie. A raczej na tej dziewczynie i jej melodii, tak jakby... Ona grała dla słońca, a ono było jej wiernym i jedynym słuchaczem. To dziwne... i pewnie głupie, ale gdy skończyła grać, słońce zaszło za horyzont... Wszystko wróciło do normy... Jeżeli to byłaś ty... - właściwie nie wiedziałem, co powiedzieć, nie bardzo wierząc w jej słowa. Nie mógłem zaakceptować tego, że ową szatynką była właśnie Sam. Dlaczego uciekła? I dlaczego do cholery była na boso? Ale dziewczynie leżącej obok niego, zadałen tylko pierwsze pytanie.
- To nie byłam ja. Przynajmniej nie ta ja, z którą teraz rozmawiasz. - Odwróciła głowę w moją stronę. - Pytałam o lustro, o odbicie, bo podczas spotkania z Caroline nagle znalazłam się... Wszystko wokół zaczęło się zmieniać. Stałam ciągle w tej samej hali sportowej, ale była... Zupełnie inna. Jakby wyciągnięta z horroru. Farba ze ścian zaczęła odpadać płatami, nawet sufit wręcz kapał na ziemię. I stałam tam wraz z dziewczyną o długich czarnych włosach, w białej sukience. Gdy tylko do mnie podeszła, okazała się być mną. Moim lustrzanym odbiciem, a według jej słów znalazłam się po drugiej stronie lustra... - Dziewczyna westchnęła. - Nieważne, zapomnijmy o tym... To przez to, że Nathan tak nagle wrócił, ojciec... To musiało być to. Przewidzenie. - Podsumowała, lecz jej słowom brakowało przekonania. Patrzyłem się jej w oczy, próbując ukryć narastający we mnie niepokój. Jej historia była niemożliwa, jest po prostu... szalona.
- Tak, zapewne tak... Nie wzięłaś przypadkiem niczego od Nathana? - zapytałem, mimo iż nie wierzyłem, żeby Sam była teraz do tego zdolna. Ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej. Miałem żałować zadanego pytania.
- Co? - spytała, podnosząc jedną brew. - Tak, przed pójściem do szkoły poszliśmy w dwójkę do kuchni i naszprycowaliśmy się jakimś świnstwem, żeby było nam weselej. A teraz wybacz, muszę wciągnąć kolejną działkę - warknęła, wstając i ruszając ku drzwiom, ale złapałem ją za rękę i pociągnąłem tak, że dziewczyna wylądowała na mnie. Jej czekoladowe oczy znalazły się tuż przy moich. Czułem jej ciepły oddech na twarzy.
- Dobrze, dobrze, przepraszam... Nie powinienem był. Też jestem cholernie zmęczony po dzisiejszym treningu.
- Może chcesz troszkę maryśki na rozluźnienie? - gdzieś w środku mnie niebezpiecznie poruszyło się sumienie.
- Chętnie... - zacząłem. - Okej, nie gniewaj się już... - krytyczny wzrok Sam zmusił mnie jednak do innego zakończenia zdania. - Tak w ogóle, to czy Nathan planuje zrobić coś z... zaistniałą sytuacją? - martwiłem się.
- Nie wiem. Na razie zostanie tutaj, znajdzie pracę... Ojciec kiedyś przestanie mu to wypominać.
- Mam nadzieję... będzie mu ciężej z wyrzu... - w tym momencie w moich spodnaich zaczął wibrować telefon. Wydłubałem go z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił ojciec, pytał się, gdzie jestem. Odpowiedziałem mu, że niedługo wrócę i się rozłączyłem, patrząc na Sam.
- Powinienem się niedługo zbierać. - powiedziałem. - Nie chcę cię zostawiać samej - przyznałem, przytulając Sam.
- Dam sobie radę - odparła. - Odprowadzę cię do drzwi.- zaśmiałem się cicho i poszedłem za Sam. Davida albo znudził mecz i zasnął, albo komplenie nie był zainteresowany moim wyjściem. Nathana również nigdzie nie było. Założywszy kurtkę, pocałowałem sam i przytuliłem na pożegnanie. Będzie jej teraz bardzo ciężko, pomyślałem, wychodząc.
Na zewnątrz było już całkiem chłodno, dlatego przyspieszyłem kroku. Przez całą drogę zastanawiałem się nad tym, co wydarzyło się po treningu, co właściwie widziałem i słyszałem. I kogo. Nie mogłem przestać martwić się o Sam, o jej dziwny stan... Miałem nadzieje, że te przywidzenia naprawdę były spowodowane zmęczeniem i stresem. A jeśli nie?...
W domu, mimo obecności ojca, ciągle było cicho. Zastałem go śpiącego na kanapie przy włączonym telewizorze. Spojrzałem na niego. Z wiecznie zmęczonej, nieogolonej twarzy był podobny do mnie, albo raczej ja do niego. Jego zarost powoli zmieniał kolor na biały, podobnie jak włosy. Staruszek co jakiś czas pochrapywał. Postanowiwszy go nie budzić, przykryłem go tylko kocem, a sam poszedłem do kuchni. W momencie, w którym zobaczyłem lodówkę, mój brzuch wydał głośny pomruk. Do tej pory nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak głodny jestem. Na jednej z półek lodówki znalazłem talerz, na którym w spokoju czekał na mnie ryż z kurczakiem w sosie curry, oraz kartka zapisana zgrabnym pismem Lily.
Moja młodsza o dwa lata siostra stała się gospodynią tego domu, od kiedy nasza matka praktycznie się z niego wyprowadziła. Przynajmniej duchem. Nie rozumiałem, dlaczego nasi rodzice męczą się, będąc ze sobą w związku. Teoretycznym związku. Prawdopodobnie dla 'naszego dobra'.
Po kilku minutach spędzonych w mikrofalówce, kurczak znów był ciepły i nadawał się do szybkiego skonsumowania. Chwyciwszy widelec, ruszyłem do własnego pokoju. Usiadłem przy biurku, przed komputerem. Postanowiłem odpisać na maila Davidowi mojemu jedynemu, jak do tej pory, prawdziwemu przyjacielowi. Po krótce streściłem mu parę poprzednich dni, skupiając się na wydarzeniach z ostatnich paru godzin, dzieląc się również obawami na temat Sam. Żałowałem, że David studiował zbyt daleko, by bywać w Fell's Tomb w każdy weekend.
 
__________________
.
Baranio jest offline